Poprzeczka zawieszona zbyt wysoko. Lech odbił się od Fiorentiny

Lech Poznań w Lidze Konferencji był jak skoczek wzwyż, który pojechał na zawody sprawdzić się na tle mocniejszej konkurencji, długo utrzymywał się w stawce, ale w końcu przyszła wysokość, której po prostu nie był w stanie przeskoczyć. Fiorentina okazała się dla Kolejorza rywalem z innej półki.

REKLAMA

Złudne nadzieje

Przez prawie godzinę gry zespół Johna van den Broma trzymał nas jednak w nadziei, że jest w stanie nawiązać równorzędną walkę z Fiorentiną. Lech nie był zespołem nastawionym tylko i wyłącznie na obronę własnej bramki. Nie skupiał się tylko na bronieniu dostępu do pola karnego. Nie wybijał piłek na uwolnienie. Kolejorz nie przestraszył się Fiorentiny. Od czasu do czasu próbował założyć wyższy pressing, podczas którego przechodził nawet na bardzo ryzykowną grę 1 na 1 na całym boisku. Sam również starał się rozgrywać futbolówkę od własnej bramki krótkimi podaniami, a kiedy rywal podchodził bardzo wysoko – przenosił grę na jego połowę za pomocą dalekiego podania.

źródło: TVP Sport/Twitter

Obserwując pojedynki Kristoffera Velde z prawym obrońcą Violi, Dodo, z których to Norweg wychodził zwycięsko można było mieć nadzieję, że Lech uniknie przeznaczenia. Widząc, jak środkowi pomocnicy Lecha potrafili zbierać bezpańskie piłki i skutecznie pracować w odbiorze – również było widać światełko w tunelu. Podobnie jak w wielu meczach Ligi Konferencji zepół Johna van den Broma nie bał podejmować się ryzyka i angażował w ofensywę dość sporą liczbę graczy. Dodając do tego sprawiającą wrażenie dość niepewnej linię defensywy Fiorentiny po pierwszej połowie nie mogliśmy jeszcze skreślać poznaniaków. Owszem, wydawało się, że będzie piekielnie trudno, ale obraz gry podpowiadał, że zespół Vincenzo Italiano jest do ugryzienia.

Lech przegrał defensywą

Wszystko to zakładało jednak bardzo optymistyczny scenariusz po drugiej stronie boiska. Scenariusz, w którym Lech nie przyjmuje kolejnych goli od bardzo dobrze dysponowanej tego wieczoru w ofensywie Fiorentiny. Zespół Johna van den Broma w 1/8 z Bodo/Glimt i ćwierćfinale przeciwko Djurgardens imponował defensywą. Miał najdłuższą serię bez straty bramki tej wiosny w europejskich pucharach. Dziś przez większość czasu Kolejorz bronił inaczej niż zwykle, znacznie głębiej i bliżej własnej bramki, ale z Bodo/Glimt takie momenty również były. Wówczas obrońcy świetnie zachowywali się we własnym polu karnym nie popełniając błędów, dobrze się ustawiając i czytając grę. Dziś w tych elementach linia defensywy zawiodła.

Tematem, obok którego nie da się przejść obojętnie jest brak Bartosza Salamona

Sama decyzja UEFY o zdyskwalifikowaniu piłkarza była do przewidzenia, ale moment jej podjęcia – szokujący i brutalny dla Lecha. John van den Brom przygotowywał się pod Fiorentinę, na treningach przedmeczowych zapewne przyswajał piłkarzom awizowanym do gry w wyjściowej jedenastce pewne zachowania i nagle w dniu meczu dowiedział się, że nie będzie mógł jednak skorzystać z Salamona. Bez reprezentanta Polski defensywa Lecha spisała się wprawdzie na medal przeciwko Djurgarden w pierwszym meczu i w drugiej połowie rewanżowego starcia z Bodo/Glimt, ale pech chciał, że wczoraj do gry nie był gotowy także Filip Dagerstal.

Duet stoperów z Antonio Miliciem stworzył więc Lubomir Satka. Swego czasu bardzo dobry środkowy obrońca w realiach Ekstraklasy, ale w tym sezonie pozbawiony rytmu gry. Na wiosnę w Ekstraklasie zebrał tylko 81 minut w meczu z Piastem, więc start od 1. minuty w tak ważnym spotkaniu był dla Satki skokiem na głęboką wodę. Słowak niestety spisał się słabo, ale cała defensywa też się nie popisała. W polu karnym zbyt często gubili krycie i mieli problemy z dośrodkowaniami. Można było odczuć, że brakuje jej lidera, który podpowie jak się ustawić, zmotywuje po udanej interwencji i sam będzie świecić przykładem. Taką rolę pełni właśnie Bartosz Salamon. Skoro ostatnio nie pękł grając w reprezentacji Polski to przeciwko Fiorentinie w Lidze Konferencji również poradziłby sobie z presją.

Lech i tak może być z siebie dumny

4:1 na Bułgarskiej praktycznie zamyka sprawę dwumeczu. Fiorentina jest zbyt mocnym rywalem, żeby – nawet grając w trybie energooszczędnym – roztrwonić taką zaliczkę przed włąsną publicznością. Lech tym meczem został wybudzony z pięknego snu, ale i tak może być z siebie dumny. Na tym etapie europejskich pucharów jest rodzynkiem. Grono ćwierćfinalistów Ligi Mistrzów, Ligi Europy i Ligi Konferencji tworzą zespoły z krajów znajdujących się w pierwszej ósemce rankingu UEFA. Wyjątkiem jest tylko FC Basel reprezentujący dwunastą w rankingu Szwajcarię oraz właśnie Lech – przedstawiciel dopiero 26. siły według rankingu UEFA.

Lech nie został więc nagle sprowadzony na ziemię. Porażka 1:4 z Fiorentiną nie umniejsza wcześniejszym sukcesom Johna van den Broma. Mistrz Polski doszedł do etapu, w którym poprzeczka wisi już zbyt wysoko, aby móc ją przeskoczyć. Lech przyjechał na zawody (Ligę Konferencji) sprawdzić się na tle mocniejszej konkurencji (przypomnijmy, że Kolejorz był losowany z czwartego koszyka do fazy grupowej LKE), a przez długi czas utrzymywał się w stawce i pokonywał kolejne wysokości. Wczoraj poprzeczka została jednak zawieszona na takim pułapie, że nie zespół nie był w stanie jej przeskoczyć.

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    107,554FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ