PONIEDZIAŁEK Z BARTKIEM #1. Z encyklopedii „narzekactwa” polskiego

Nasz naród jeśli miałby mieć jakikolwiek pewniaczek na Igrzyskach Olimpijskich to byłaby to „gdybologia”. Czytam bowiem już masę artykułów, „a co by było, jakby połamali Lewandowskiego”, „a co jeśli San Marino strzeliłoby nam więcej”, „a czy to nie wstyd, że nam strzelili bramkę”?

REKLAMA

Odpowiadam – nie. Wstydem to było wygranie meczu z sanmaryńczykami po ręce Jana Furtoka. Pamięta ktoś o tym? Totalna kompromitacja kadry, która już sama w sobie była śmieszna. A słynne eliminacje do mundialu w Brazylii i gol na 1-1, to co? To nie była bramka na otarcie łez, do statystyk, by Giorgina miała się czym chwalić, idąc po kanapki. To był gol wyrównujący. Także jeśli już miałbym wybierać jak gole tracić to gdy już rywal jest rozstrzelany, a nie gdy mamy z nim ciężary.

Swoją drogą ciężary z San Marino. Jak to brzmi. To taki eufemizm od „jesteś kaleką i nie potrafisz grać w piłkę”. Tyle że tu nie ma co o tym mówić. Gdyby ktoś przed tymi meczami stwierdził, że będą narzekania po wynikach 4:1 czy 7:1 to bym go wyśmiał. Wyniki okazałe. Jednak wtedy wchodzi tu to znamienite „ale”. Jak to ktoś kiedyś mówił, wszystko przed słowem, ale przestaje mieć znaczenie.

Gra obrony? Powiedzmy sobie jasno. Gdyby producenci prezerwatyw tak zabezpieczali przed ciążą jak defensywa kadry przed utratą bramek to państwo Polskie by już poszło z torbami. Piątkowski? Jemu mogę wybaczyć, bo dopiero urządza się w kadrze. Jednak jak to świadczy o poziomie polskiego szkolenia, gdy na boisku pojawia się Zalewski i robi więcej szumu niż Slisz czy Kamiński? No chyba widać różnicę? Brak tego strachu, jakiejś piłkaskiej impotencji. Nie żadne lagi i dzidy, tylko w miarę przemyślane ruchy. Mogło się podobać.

Założę się, że po tym meczu wszyscy prezesi klubów Ekstraklasy już odpalają Transfermarkt i szukają młodych Polaków za granicą, tam wyszkolonych. Skoro przecież taki Nicola wypalił (na chwilę obecną), to nie ma prawa to się nie udać. Z Hiszpanami się udało, Słowakami się udało, prawda? Prawda?

Tylko że tutaj wchodzi Matka Boska Pieniężna, bo żaden szanujący się klub nie odda piłkarza za ładne oczy, miłe słowo i paczkę lodów „Kaktus”. No to schodzimy z ceny. A potem z jakości. No i wracamy do punktu wyjścia. A potem zdziwienie i larum, dlaczego trener Sousa, delikatnie mówiąc, wątpi w jakość piłkarzy Ekstraklasy. Najlepsze, że larum podnoszą często te same osoby, które na Twitterze czy Facebooku piszą, że nasza polska piłka to idealna reklama tartaku.

Wszystko to sprawia, że przed Anglią szukamy tłumaczeń. Czujemy już swąd stali z toporu, który jest nad naszą szyją. Powielanie bon-motów, że Lewandowski jest jeden, a Anglia to lepsza drużyna. To są fakty? No są. Jednak piłka polega na tym, że czasem można wsadzić kija w szprychy tym lepszym. Bułgaria mogła? No mogła. Jeśli my łkamy za zwycięskim remisem na Wembley, to Bułgarzy chyba popadają w rozpacz za czasami Christo Stoiczkowa. Tymczasem dali radę zremisować z Mistrzem Europy? No dali. Czemu więc my nie możemy?

To właśnie ta nasza „gdybologia” i minimalizm. Tymczasem my powinniśmy wyjść i zagrać. A może coś wpadnie? A może fortuna uśmiechnie się tymczasem do nas? Bo czemu by nie miała? Czemu by zawsze scenariusz życia miał iść po najprostszej linii oporu?

Tak bowiem jest najłatwiej, jako kibic, piłkarz, czy jako człowiek. Jak się uda, to wielka chwała. Gdy się wywali na pysk, to wina całego świata, fatum klęski, które działa przeciwko nam. Bo my MUSIMY przegrać. Bo jazdą na dupie nic się nie osiągnie. Bo Polacy Anglii nie zagrożą.

A ja zapytam, tak na koniec, z kibicowską naiwnością, ale i optymizmem – dlaczego nie?

REKLAMA

Tego też optymizmu i pogody życia Wam, jak i sobie na ten tydzień życzę.

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    107,595FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ