Real Madryt w meczu z Gironą stawał przed wyzwaniem zmazania złego wrażenia po wtorkowej porażce z RB Lipsk w Lidze Mistrzów. Mecz z drużyną ze strefy spadkowej LaLiga był dobrą okazją do zaprezentowania swojej siły. Tym bardziej że do składu Królewskich wracali Fede Valverde i Luka Modrić. Jedynym wielkim nieobecnym był Karim Benzema, ale Real pokazał już w tym sezonie, że potrafi poradzić sobie bez Francuza.
Trudno jednak pozytywnie oceniać pierwszą połowę w wykonaniu Los Blancos
Real zaczął obiecująco, od samego początku atakując rywali na ich połowie. Wydawało się, że tym razem nie będzie mowy o zarzucaniu im braku intensywności lub zaangażowania. Nie trwało to jednak długo, a i nie przyniosło żadnych konkretów w postaci bramki. Girona nie była w stanie przekroczyć z piłką linii środkowej boiska, ale w obronie była dobrze zorganizowana. To mocno utrudniało życie graczom Realu, którzy nie mogli znaleźć wolnej przestrzeni bliżej pola karnego ekipy z Katalonii. Ogółem jednak większość prób Królewskich można opisać w ten sam sposób — za wolno i zbyt czytelnie.
Dodatkowo to Girona była bliżej wyjścia na prowadzenie. Valery wygrał pojedynek o piłkę z Danim Carvajalem, po czym dograł w pole karne. Tam bardzo mocne uderzenie oddał Yangel Herrera, ale futbolówka na jego nieszczęście trafiła jedynie w poprzeczkę bramki strzeżonej przez Thibaut Courtois’a. Belg miał dużo szczęścia, że po tej sytuacji nie musiał wyjmować piłki z siatki.
Real Madryt wyglądał na drużynę bez pomysłu
To nie był pierwszy raz w tym sezonie, kiedy królewscy musieli radzić sobie bez Benzemy. Zresztą nawet z nim w składzie często można odnieść wrażenie, że grają oni bez napastnika. Mecz z Gironą jednak uwydatnił problemy związane z takim systemem gry. Real sam zmusza się do gry po obwodzie pola karnego, a to dlatego, że często nie ma żadnego zawodnika w jedenastce rywali. Przy dobrze zorganizowanej obronie gry jest to tworzenie posiadania piłki dla samego posiadania, bo nic z tego nie wynika.
Real wyglądał lepiej dopiero wtedy, kiedy większą liczbą zawodników zaczął wchodzić w pole karne rywali. Lepiej wówczas funkcjonował pressing, a i samych okazji do strzału było znacznie więcej. To właśnie po takiej sytuacji Królewscy wyszli na prowadzenie. Valverde zagrał piłkę wzdłuż pola karnego, a ostatecznie w bramce umieścił ją Vinicius. Chwilę później mogło być 2:0 po dobrym strzale Marco Asensio, ale znakomitą interwencją popisał się bramkarz Girony.
Hiszpan najpierw miał okazję do podwyższenia prowadzenia, a chwilę później sprokurował rzut karny dla rywali po zagraniu piłki ręką we własnym polu karnym. Jedenastkę na bramkę zamienił Christian Stuani, a pod zawodnikami Los Blancos zaczął palić się grunt. W grę wkradało się coraz więcej nerwów i przypadkowych zagrań. Nie wiele brakowało, a Real wróciłby na prowadzenie dzięki Rodrygo, ale sędzia jego gola nie uznał. Zamiast tego Królewscy musieli kończyć mecz w dziesiątkę, po czerwonej kartce dla Toniego Kroosa. Mimo osłabienia Królewscy nadal szukali bramki dającej zwycięstwo. Powiedzmy sobie jednak szczerze, jeżeli wynik ma ratować Mariano Diaz, to nie wygląda to dobrze. Gironie ostatecznie udało się dowieźć remis do ostatniego gwizdka, co niewątpliwie jest dla nich pewnym sukcesem.