Młodością o utrzymanie. Czy droga Southampton ma sens?

Często podkreśla się, jak ważne w kontekście walki o utrzymanie jest doświadczenie. Większość klubów w obliczu degradacji sięga po nazwiska sprawdzone i ograne w danej lidze. Zawodników, którzy doświadczyli już wcześniej gry o utrzymanie. Takich, którzy nie ulegną presji i w najważniejszych momentach wezmą odpowiedzialność na swoje barki. Również nie bez powodu właściciele, będąc w strefie spadkowej, często decydują się na zatrudnianie trenerów-strażaków. Mają oni za zadanie poprawić wyniki w najkrótszym możliwie okresie czasu, czego potrzeba właśnie zespołom zagrożonym spadkiem. Aczkolwiek są również wyjątki. Southampton w obecnym sezonie obrało zupełnie inną drogę.

REKLAMA

Po pierwsze transfery

Już przed startem sezonu Southampton było wymieniane jako jeden z kandydatów do spadku. 15. miejsce i pięć punktów przewagi na koniec poprzedniej kampanii sugerowały, że w obecnej Święci mogą mieć problemy z utrzymaniem. Klub latem obrał strategię sprowadzania młodych zawodników, którzy mają się rozwinąć i w przyszłości zostać sprzedani z zyskiem. W perspektywie długofalowej były to przemyślane ruchy, jednak w kontekście najbliższego sezonu już nie bardzo. Do Southampton w letnim okienku dołączyło 10 nowych zawodników, z czego tylko czterech miało ponad 20 lat. Do tego jeden z nich (Mateusz Lis) od razu po transferze został wypożyczony do Troyes, a drugi (Ainsley Maitlnad-Niles) przyszedł tylko na wypożyczenie.

Święci podobnie postąpili zimą, kiedy widmo degradacji znacznie mocniej zaglądało im w oczy. Southampton cały styczeń spędziło jako czerwona latarnia ligi, więc w klubie postanowiono ruszyć na zakupy. Więcej od ekipy z St. Mary’s Stadium w zimie wydała jedynie Chelsea. Niemniej jednak Święci postąpili podobnie jak w lecie i nie odeszli od polityki zatrudniania młodych, dobrze zapowiadających się piłkarzy. Z pięciu nowych nabytków, dwóch ma 20 lat i niewielkie ogranie w seniorskiej piłce. Pozostałych trzech — mimo że wyróżniali się w swoich poprzednich ligach — nie mają żadnego doświadczenia na poziomie czołowych lig europejskich.

Southampton brakuje liderów

Oczywiście to nie tak, że wszyscy ci młodzi zawodnicy sprowadzeni przed sezonem się nie sprawdzili. Romeo Lavia czy Armel Bella-Kotchap, jeżeli są zdrowi grają regularnie w wyjściowej jedenastce i nie można im niczego zarzucić. Carlos Alcaraz, mimo że przyszedł w styczniu, to już zdążył dwa razy trafić do siatki i pokazać, że drzemie w nim spory potencjał. Niemniej jednak drużynę Świętych od dłuższego czasu na plecach ciągnie James Ward-Prowse. Kapitan Southampton jest jedynym piłkarzem, który w trudnych momentach jest w stanie wziąć odpowiedzialność za wynik na swoje barki. Brakuje kogoś, kto czasem byłby w stanie go w tym wyręczyć, a ciężko oczekiwać tego od piłkarzy, którzy grają swój premierowy sezon w seniorskiej piłce.

Problem w tym, że ci, którzy byli sprowadzani w celu wejścia w buty liderów przed sezonem, jak na razie zawodzą. Ani Duje Caleta-Car, ani Joe Aribo, ani Ainsley Maintland-Niles nie są w stanie wywalczyć sobie na stałe miejsca w pierwszym składzie, a co za tym idzie stać się kluczowymi postaciami w zespole. Również Mislav Orsić, Paul Onuachu oraz James Bree zakupieni w styczniowym oknie transferowym narazie — choć nie mieli wielu okazji — nie pokazali niczego specjalnego. W ostatnim wygranym spotkaniu z Leicester (1:0) z wyżej wymienionych zawodników w pierwszym składzie wyszedł jedynie Maintland-Niles. Dla porównania tych młodszych było aż pięciu (Bazunu, Bella-Kotchap, Lavia, Alcaraz i Sulemana). Problemem nie są więc ci młodzi i niedoświadczeni, bo oni akurat radzą sobie całkiem nieźle.

Po drugie wybór trenera

Kolejnym dowodem na to, że Southampton działa inaczej, niż większość klubów walczących o utrzymanie są trenerzy, którym tę misję powierzają. Na początku listopada po porażce 1:4 z Newcastle klub zdecydował się rozstać z Ralphem Hasenhuttlem. Święci nie zwlekali z zatrudnieniem nowego menadżera. Już w następnym ligowym meczu drużynę prowadził Nathan Jones, którego wykupiono z Luton Town. Anglik był niewątpliwie jednym z najciekawiej zapowiadających się trenerów w Championship. W poprzednim sezonie dotarł wraz z The Hatters do play-offów, jednak Southampton było pierwszym prowadzonym przez niego klubem w Premier League. Zatrudniając Jonesa, Święci rzucili go na bardzo głęboką wodę.

Jones nie poradził sobie z tym najlepiej. Jego kadencję z pewnością zapamiętamy ze zwycięstwa w Carabao Cup z Manchesterem City (2:0), jednak w lidze szło mu o wiele gorzej. W ośmiu spotkaniach zdobył tylko trzy punkty, a czarę goryczy przelała porażka z grającym w dziesiątkę Wolves (1:2). Po zwolnieniu byłego szkoleniowca Luton Southampton nie zamierzało zmieniać strategii. Misję ratowania zespołu powierzyło jego asystentowi Rubenowi Sellesowi, który wcześniej nie prowadził żadnej seniorskiej drużyny. Początek Hiszpana jest całkiem obiecujący. W trzech meczach już zdobył dwa razy więcej punktów niż jego poprzednik, jednak cieniem kładzie się wpadka z występującym w League Two Grimsby Town (1:2).

W Southampton panuje chaos

Mimo wszystko, cztery spotkania to za mało, aby na ten moment realnie oceniać czy Ruben Selles podoła zadaniu utrzymania. Początkowe wyniki są całkiem niezłe, jednak o rezultatach pojedynczych meczów często decyduje po prostu szczęście. Według modelu xG (goli oczekiwanych) pod wodzą Hiszpana Southampton w każdym z trzech ligowych meczów miało niższy współczynnik niż przeciwnik. Oczywiście trzeba też wziąć pod uwagę, że w obu zwycięskich starciach Święci przez całą drugą połową prowadzili. Zamiast szukać kolejnej bramki, skupiali się na utrzymaniu korzystnego wyniku, w efekcie czego to rywale prowadzili grę.

Co więcej, w przypadku zatrudnienia nowego trenera zawsze nasuwa się pytanie, czy nie jest to tylko tzw. „efekt nowej miotły”. Czy w przypadku Southamtpon te dwa zwycięstwa są wynikiem przyjętej taktyki przez nowego szkoleniowca czy może piłkarze po prostu byli zmęczeni współpracą z Nanthanem Jonesem i jego zwolnienie okazało się powiewem świeżego powietrza? Podobna sytuacja miała miejsce w poprzednich rozgrywkach w przypadku Burnley. The Clarets na kilka kolejek przed końcem sezonu rozstali się z Seanem Dychem, a jego miejsce zajął niemający żadnego doświadczenia w pracy z seniorskimi drużynami Michael Jackson. O ile początek dawał jeszcze nadzieję, tak ostatecznie Burnley spadło z ligi.

Wydaje się, że Southampton podąża podobną drogą. Nie mając pomysłu, który trener byłby idealnym kandydatem, sięgnęli po dotychczasowego asystenta. Ponadto Sellesowi znacznie bliżej do filozofii Ralpha Hasenhuttla niż Nathana Jonesa, co jest niejako przyznaniem się przez klub do wcześniejszego błędu z zatrudnieniem Anglika. Obecnie wygląda to tak, jakby na St. Mary’s nie mieli żadnego planu dalszego działania. Aczkolwiek ostatnie wyniki dają jakąś nadzieję. Droga, którą obrało Southampton, wcale nie musi oznaczać degradacji.

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    107,570FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ