Mistrzowie reakcji. Jak długo Liverpool może tak wygrywać?

Z 0:1 na 3:1 z Bournemouth, z 0:1 na 2:1 z Newcastle, z 0:1 na 3:1 z Wolves, z 0:1 na 2:2 z Brighton, z 0:1 na 1:1 z Luton, z 0:1 na 1:1 z Manchesterem City, z 2:3 na 4:3 z Fulham i z 0:1 na 2:1 z Crystal Palace. W obecnym sezonie Liverpool zdobył już 18 punktów z pozycji przegrywającego. Aż o sześć więcej niż drugie w tej klasyfikacji Brighton. Podopieczni Jurgena Kloppa odrabianie strat opanowali do perfekcji. Bo przecież do tych ośmiu wymienionych wyżej spotkań, trzeba doliczyć także starcia w innych rozgrywkach. Liverpool odwracał losy meczu w Pucharze Ligi przeciwko Leicester i w Lidze Europy z LASK (dwukrotnie z 0:1 na 3:1).

REKLAMA

Odrabianie strat opanowane do perfekcji

18 punktów, które zdobył już Liverpool w tym sezonie z pozycji przegrywającego to prawie połowa całego dorobku (37), który na ten moment daje im pierwsze miejsce w tabeli. Aż ośmiokrotnie to rywal jako pierwszy strzelał im gola, a mimo to, przegrali tylko raz – 1:2 z Tottenhamem, kiedy i tak potrafili wyrównać po czerwonej kartce, a decydującą bramkę stracili grając w dziewiątkę niemal w ostatniej akcji. I jakby nie chwalić The Reds za umiejętność podnoszenia się w trudnych momentach, tak jest też druga strona medalu. Ekipa Kloppa zdobyła aż tyle punktów z pozycji przegrywającego, ponieważ po prostu zbyt często pozwala rywalom na objęcie prowadzenia.

Liverpool w tym sezonie przegrywał w dziewięciu meczach, co daje aż 27 możliwych do zdobycia punktów. Dla porównania Manchester City miał takich meczów siedem, a Arsenal sześć. Oczywiście 18 punktów z możliwych 27 do zdobycia to i tak fantasyczny wynik (67%) na tle innych. W przypadku The Citizens (8 z 21; 38%) i Arsenalu (8 z 18; 44%) odsetek ten jest znacznie niższy. Niemniej jednak, Jurgena Kloppa i kibiców Liverpoolu może niepokoić to, że tak często pozwalają rywalom na objęcie prowadzenia. Bo jak długo ich zespół będzie w stanie tak skutecznie odwracać losy meczów?

Nowy Liverpool, stare problemy

Przed startem obecnego sezonu w środku pomocy Liverpoolu nastąpiła rewolucja. Z klubem pożegnali się Fabinho, Jordan Henderson, Naby Keita, Alex-Oxlade Chamberlain, James Milner i Arthur. Ponadto na zasadzie wypożyczenia na sezon odszedł Fabio Carvalho. Z kolei w lecie pozyskano aż cztery nowe twarze do środka pola – Dominika Soboszlaia, Alexisa MacAllister, Ryana Gravenbercha oraz Wataru Endo. I o ile już teraz w wielu aspektach tę przemianę można ocenić pozytywnie, tak jedno się nie zmienia. Liverpool – tak jak w poprzednim sezonie – słabo wchodzi w mecze. Ma problemy z koncentracją w początkowych minutach, przez co często daje sobie pierwszy strzelić bramkę.

W pierwszych połowach wielu meczów ze słabszymi rywalami The Reds nie wyglądają po prostu jak zespół walczący o tytuł mistrzowski. Tak było chociażby z Bournemouth, Wolves czy w ostatnim spotkaniu z Crystal Palace. Spotkania te wyglądały podobnie, jak większość z poprzedniego sezonu. W akcjach Liverpoolu brakowało płynności i dynamiki, popełniali proste błędy w defensywie i zbyt łatwo dawali się skontrować. Liverpool zbyt często wchodzi w mecz, tak jakby byli przekonani, że nieważne jak będą grać, i tak go wygrają. Dopiero stracona bramka pobudza ich do działania i zwiększenia intensywności.

Czy Liverpool stać na mistrzostwo?

Oczywiście krytykowanie Liverpoolu, który zajmuje pierwsze miejsce, wygląda trochę jak czepianie się na siłę. Po 16 kolejkach raczej nikt nie jest liderem przez przypadek. Niemniej jednak, na ten moment naprawdę nie trzeba wygrywać nie wiadomo jak regularnie, aby być w walce o mistrzostwo. The Reds mają obecnie 37 punktów, co daje średnio 2,31 na mecz. Jest to najniższa średnia ze wszystkich pięciu topowych lig w Europie. Dla porównania na tym samym etapie poprzedniego sezonu liderem był Arsenal, który zgromadził sześć „oczek” więcej. Gdyby podopieczni Kloppa utrzymali takie tempo, na koniec rozgrywek mieliby 88 punktów. W siedmiu ostatnich sezonach tylko raz zdarzyło się, aby mistrz miał gorszy dorobek (86 „oczek” Manchesteru City w rozgrywkach 2020/21). Tak więc, aby sięgnąć po tytuł, Liverpool prawdopodobnie będzie musiał podkręcić tempo.

Poparciem tej tezy może być także statystyka goli i punktów oczekiwanych. Według tego modelu The Reds „zasłużyli” aż na siedem „oczek” mniej niż zdobyli w rzeczywistości. Dawałoby im to trzecie miejsce ze stratą około czterech punktów do prowadzącego Manchesteru City. Głównym powodem tego dlaczego ekipa z Anfield punktuje lepiej niż „powinna” jest postawa Alissona. Według modelu Post-Shot Expected Goals, który na bazie jakości oddawanych strzałów przez rywali ocenia ile przeciętny bramkarz straciłby goli, Brazylijczyk uchronił swój zespół przed czterema golami. Lepszym wynikiem może pochwalić się jedynie Guglielmo Vicario z Tottenhamu (+4,6).

Drugim aspektem jest nieskuteczność rywali. Liverpool – wraz z Arsenalem – stracił najmniej bramek w lidze (15), jednak ich współczynnik xGC (goli oczekiwanych straconych) jest dopiero czwarty najniższy. Co prawda, jest to całkiem niezły wynik, jednak w porównaniu do głównych konkurentów zespół Kloppa wyraźnie odstaje. Arsenal i Manchester City mają ten wskaźnik niższy o około 7 goli. The Reds – według danych z Understat – „powinni” stracić aż 6-7 bramek więcej, co też pokazuje, że pod własną bramką mają w tym sezonie sporo szczęścia.

Silna ławka rezerwowych

Liverpool jest obecnie na pozycji lidera głównie dzięki zmiennikom i roszadom Jurgena Kloppa, które nieraz odwracały już losy meczów. Przeciwko Crystal Palace Niemiec już w przerwie zdjął z boiska słabo grającego Endo. W jego miejsce przesunął Trenta Alexandra-Arnolda, a na prawą obronę wpuścił Joe Gomeza. Kluczowe okazało się jednak wejście Harveya Elliotta, który „wywalczył” drugą żółtą kartkę dla Jordana Ayewa oraz zdobył decydującego gola. Tydzień wcześniej w spotkaniu z Fulham bramkę wyrównującą strzelił wprowadzony z ławki Endo, a zwycięstwo zapewnił Alexander-Arnold, który w trakcie meczu został przesunięty do środka pomocy.

Wpływ zmienników był widoczny również w meczach z Newcastle (2:1; dwie bramki Darwina Nuneza), Wolves (3:1; wejście w przerwie Luisa Diaza) czy Luton (1:1; gol Diaza i asysta Elliotta). Szeroka kadra i silna ławka rezerwowych będą niewątpliwie sporym atutem Liverpoolu w walce o mistrzostwo. Jurgen Klopp na trzy ofensywne pozycje ma do dyspozycji aż pięciu piłkarzy światowej klasy, którzy w większości klubów z czołówki mieliby pewne miejsce w podstawowym składzie. The Reds mają jednak tę przewagę, że nawet jeżeli nie znajdą się oni w wyjściowej jedenastce, to zawsze mogą wejść na boisko z ławki i odwrócić losy meczu. Pozostaje tylko pytanie, czy Liverpoolowi może się to udawać w każdym meczu.

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    107,594FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ