Kibicowanie, a zwłaszcza kibicowanie piłkarskiej reprezentacji Polski to w ogromnym stopniu symbolika. Oczywiście, przed każdym spotkaniem ale i po zakończeniu każdego meczu poświęcamy godziny, by rozbierać na czynniki pierwsze występy poszczególnych zawodników. Przywołujemy statystyki historycznych pojedynków, próbujemy znaleźć argumenty, które mogą podsycać naszą wiarę w sukces. Ostatecznie jednak, to wszystko nie ma większego znaczenia. W naszej pamięci pozostają pojedyncze sceny, momenty definiujące dane sytuacje.
Jestem przekonany, że za kilka dni nikt nie będzie pamiętał sparingu ze Szkocją czy nawet przebiegu barażu ze Szwecją. Wszyscy będziemy mieć jednak przed oczami Kamila Glika. Szefa, który mimo problemów zdrowotnych pomógł zachować czyste konto w tym najważniejszym momencie. Lidera, któremu wybito niedawno zęby w spotkaniu drugiej ligi włoskiej, ale nic sobie z tego nie zrobił, błyskawicznie wracając do gry. Nie wiem, czy Glik jest obecnie najlepszym polskim środkowym obrońcą, a zarazem – ciężko wyobrazić sobie kadrę bez jego osoby.
34-letni defensor jeszcze 2 miesiące temu traktowany był z dużym dystansem
Co prawda we wrześniowym spotkania przeciwko Anglii pokazał się jako lider – zarówno w sferze sportowej, jak i mentalnej – to na nim skupiła się presja rywali i nieszczęsne oskarżenia o rasizm. W kolejnych tygodniach Kamil nie miał jednak najlepszego czasu. W listopadzie zaliczył czerwoną kartkę w meczu przeciwko Frosinone, na początku 2022 roku media sugerowały, że jest pierwszym „do odstrzału” w Benevento. Zarabia zbyt wiele, nie daje tego, czego od niego oczekiwano na murawie. Glik zacisnął zęby i pozostał w zespole, stając się nieoczywistym bohaterem następnych kolejek. Z tygodnia na tydzień wyglądał pewniej. To znów był ten sam piłkarz, który zbierał pochwały przed laty. Pozwolę sobie w tym momencie zacytować swój tekst z połowy lutego:
Nie popełnił błędów, w wielu kategoriach (celne podania, odbiory, przechwyty, wygrane pojedynki główkowe) należy do czołówki rozgrywek. Nie ukrywam, jestem zdziwiony, że w mediach niewiele się o tym mówi. Kibice prawdopodobnie wciąż mają w swojej świadomości Glika, który jesienią zaliczył kilka słabych spotkań. Pokuszę się jednak o odważną tezę – na niewiele ponad miesiąc przed barażem z Rosją, Kamil jest w najlepszej formie od dłuższego czasu.
Sytuacja skomplikowała się 15 marca.
Kamil Glik w meczu ligowym został brutalnie kopnięty w twarz
W pierwszej chwili pod znakiem zapytania stanął występ w barażu – który przypomnijmy – odbył się ledwie 2 tygodnie później. Polak nic sobie nie robił z utraty zębów i już 4 dni później wrócił do gry.
Spotkanie ze Szwecją nie było idealnym w wykonaniu Kamila. Ba! Jest wiele aspektów, za które moglibyśmy go ganić.
Jednocześnie, w takim spotkaniu nie liczą się tak naprawdę żadne statystyki. Już teraz nikt nie pamięta jaką skuteczność podań miał Glik, ile wygrał pojedynków i jak kasował próby rywali. W naszej pamięci zapisze się wypowiedź dla TVP Sport, w której defensor przyznał, że od pierwszych minut grał z kontuzją. Nie był w stanie wyprowadzać podań, jego możliwości były ograniczone.
Bądźmy poważni, gdyby mecz ze Szwecją nie ułożył się po naszej myśli, pewnie eksperci krytykowaliby Glika i Czesława Michniewicza za ryzyko występu piłkarza gotowego do gry na 50%. Takie mecze budują jednak legendy. Nie liczba skutecznych odbiorów, nie procent wygranych pojedynków. Serducho wkładane w grę. Każda drużyna mając takiego lidera, który dodaje pewności siebie kolegom, jest w stanie uwierzyć w swoją siłę. Kamil swoje najlepsze lata może mieć już za sobą, ale dla naszej reprezentacji, to wciąż piłkarz, a przede wszystkim człowiek na wagę złota.