Argentyna zagrała mecz na wodzie, który nie miał prawa się odbyć

Organizatorzy meczu Wenezuela – Argentyna w ramach eliminacji Mistrzostw Świata 2026 pomylili dyscypliny sportu. Wszyscy myśleli, że czeka ich mecz piłki nożnej, a w rzeczywistości okazało się, że to rywalizacja w… piłce wodnej. Absurdalne spotkanie mogło zakończyć się mnóstwem kontuzji i było parodią prawdziwych sportowych emocji.

Niestety tylko opóźniony, a nie odwołany

Starcie miało być rozgrywane na największej piłkarskiej arenie w Wenezueli, czyli na Estadio Monumental de Maturín. Zgromadziło się tam mnóstwo kibiców, ale murawa stadionu przyjęła ogromną ilość wody. Na miasto spadły bowiem ulewne deszcze, a systemy hydrotechniczne nie były w stanie odprowadzić jej całej z płyty boiska. W związku z tym podjęto decyzję o przełożeniu meczu o pół godziny i był to bardzo zły wybór. Nie było bowiem nawet najbardziej podstawowych warunków do gry w piłkę, co przez dodatkowe pół godziny oczywiście nie uległo zmianie. Kiedy już mecz się rozpoczął, futbolówka i zawodnicy po prostu taplali się w zalegającej deszczówce. Wszyscy szybko zorientowali się, że nie ma mowy o grze po ziemi ani kombinacyjnym rozegraniu. Niestety, zastąpiły je lagi, męczenie się bieganiem po trawie przypominającej bagno i mnóstwo fauli. Brutalność piłkarzy nie wywoływała żadnej reakcji sędziego, który zdawał się zupełnie nie dostrzegać groteskowości prowadzonych przez siebie zawodów.

REKLAMA
Źródło: B/R Football (@brfootball) / X

Już po kilku minutach stało się jasne, że nie zobaczymy żadnych fajerwerków. Można było nawet przewidywać, że szalenie trudno będzie o jakiekolwiek bramki, skoro wymienienie kilku podań, a nawet sprawne przemieszczanie się, graniczyło z cudem. Jedynymi opcjami na zaskoczenie bramkarza drużyny przeciwnej stały się strzały z dystansu i stałe fragmenty gry. Z daleka strzelali Wenezuelczycy, ale z ich próbami radził sobie Gerónimo Rulli. Drugie rozwiązanie – uderzenia ze stojącej piłki – wybrali Argentyńczycy. Jedno z nich przyniosło zamierzony rezultat już w 13. minucie. Daleką wrzutkę niefortunnie wypiąstkował Rafael Romo, w dobrej okazji znalazł się Nicolás Otamendi i z bliska umieścił piłkę w bramce. Potem w drugiej połowie zdołali odpowiedzieć Wenezuelczycy, wyrównując za sprawą główki Salomona Rondona. Poza tym? Kilka przypadkowych akcji i dużo, dużo żałosnego grania w nasączonej wodą murawie.

Po co był ten mecz?

Rozegranie tego meczu to wstyd i antyreklama dla całej dyscypliny sportu. To zrozumiałe, że trudno byłoby znaleźć zastępczy termin rozegrania meczu, że nikt nie chce kazać kibicom wracać do domów tuż po tym, jak pojawili się na trybunach. Ale nie można igrać ze zdrowiem zawodników i dopuszczać do odbycia się starcia, w którym o wyniku nie zadecydowały umiejętności, lecz szczęście. Ono nie pomogło w zwycięstwie żadnej ze stron, ale i tak największe szczęście to fakt, że nikt nie ucierpiał zdrowotnie. Piłkarze bardzo często byli bowiem niesamowicie brutalni, kopiąc się po kostkach, bandycko walcząc w powietrzu i wykonując groźne wślizgi. Chociaż trzeba też ich zrozumieć, bo w końcu ich praca to gra w piłkę nożną. Na tak złej murawie nie było to możliwe, a czasem, by powstrzymać rywali, faule były wręcz koniecznością. Dobrze więc, że to spotkanie już za nami. To może być jeden z najbardziej kuriozalnych występów, które Argentyna i Wenezuela zanotowały w całej swojej historii.

Wenezuela 1:1 Argentyna (Salomón Rondón 65′ – Nicolás Otamendi 13′)

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    108,701FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ