Kiedy poznaliśmy już całą drabinkę fazy pucharowej Euro 2024 było wiadome, że w finale znajdzie się jakaś nieoczywista reprezentacja. Wskazywano na Anglię, która przed turniejem była jednym z faworytów, jednak w fazie grupowej rozczarowywała najbardziej ze wszystkich potentatów. To samo można było powiedzieć o obecnych jeszcze mistrzach Europy Włochach, którzy mimo wszystko na turniej nie jechali z tak dużymi oczekiwaniami. Wielu kibiców przewidywało też, że w finale mogą zameldować się Austria bądź Szwajcaria, które imponowały swoją grą w pierwszej fazie turnieju. Gdzieś w tym wszystkim niezauważona pozostawała Holandia, która po wygranej 3:0 z Rumunią przypomniała, że nie można jej skreślać.
Holandia nie była faworytem Euro
W tym, że Oranje przed meczami 1/8 finału nie byli raczej typowani jako jeden z kandydatów do finału nie było nic dziwnego. Holandia miała za sobą bardzo przeciętną fazę grupową. Wygrali jedynie z Polską (2:1) po golu strzelonym w 83. minucie. I pomimo, że zasłużyli na to zwycięstwo, to nie był to występ, po którym ich grą można było się zachwycać. Potem przyszedł jeszcze remis z Francją (0:0), co zostało odebrane jako dobry wynik. Jednak porażka w ostatniej kolejce z Austrią (2:3) spowodowała, że Holendrzy zajęli dopiero trzecie miejsce w grupie. Gdyby nie bramka Wouta Weghosta w ostatnim kwadransie meczu z Polską, ekipa Ronalda Koemana po trzech spotkaniach mogłaby pakować walizki.
Zresztą już przed samym turniejem niewielu ekspertów w reprezentacji Holandii widziało drużynę, która może powalczyć na Euro o najwyższe cele. Zespół Koemana stawiany był raczej na równi z Austrią, a nie Francją. W naszym kraju panowała narracja, że to reprezentacja Trójkolorowych wygra grupę, a my o trzecie miejsce możemy powalczyć z Austriakami czy Holendrami. Wielu kibiców uważało nawet, że łatwiej będzie nam o punkty właśnie w starciu z Oranje niż drużyną Rangnicka. Mimo, że to Holandia jest o wiele mocniejsza personalnie.
Problem w środku pomocy
Co więcej, Holendrzy przed pierwszym meczem Euro mieli sporo problemów. Z powodu kontuzji na turniej nie pojechali Frenkie De Jong oraz Teun Koopmeiners, którzy prawdopodobnie tworzyliby podstawowy duet środkowych pomocników. W tej sytuacji Koeman musiał postawić na zmienników. Na inaugurujące starcie z Polską w pierwszym składzie w środku pomocy wyszli Joey Veerman, Jerdy Schouten i Tijjani Reijnders. Holandia w fazie posiadania piłki przechodziła na ustawienie 3-2-5. Nathan Ake tworzył trójkę stoperów, Dumfries i Gakpo ustawiali się szeroko, a na „dziesiątkach” operowali schodzący z prawego skrzydła Xavi Simons i Reijnders. Veerman i Schouten pełnili rolę dwóch „szóstek” i to oni w największym stopniu odpowiadali za prowadzenie gry.
Selekcjoner Holendrów nie był jednak zadowolony z tego zestawienia i długo szukał tego odpowiedniego. Na następny mecz przeciwko Francji nie wyszedł już Veerman, a w jego miejsce niżej został przesunięty Reijnders. Do podstawowej jedenastki wskoczył Jeremie Frimpong, który jednak ustawiał się szeroko przy linii bocznej. W wyniku tego Holendrzy w fazie posiadania piłki najczęściej ustawiali się w czwórce obrońców, co znacznie hamowało ofensywny potecjał Dumfriesa. Na mecz z Austrią Koeman znów wrócił do ustawienia z Veermanem i ponownie zamieszał na prawej stronie, stawiając na Lutshalera Geertriudę i Donyella Malena. Po 35 minutach jednak zmienił plan, ściągając zawodnika PSV, wprowadzając w jego miejsce Simonsa i cofając niżej Reijndersa.
Holandia znalazła odpowiednie ustawienie
Po fazie grupowej ciężko było powiedzieć, jaka jest podstawowa jedenastka Oranje. Wielkie turnieje zazwyczaj wygrywają zespoły, których selekcjonerzy niewiele zmieniają w wyjściowym składzie, dzięki czemu piłkarze są w stanie wypracować pomiędzy sobą automatyzmy. W Holandii było wręcz przeciwnie. Jedyne, co pozostawało niezmienne to trójka obrońców. Z przodu i w drugiej linii Koeman ciągle szukał idealnego rozwiązania. I wydaje się, że znalazł je w meczu z Rumunią. Oranje w fazie posiadania piłki – tak jak zazwyczaj – tworzyli ustawienie 3-2-5. Na dwóch „szóstkach” grali Schouten i Reijnders, Dumfries i Gakpo zapewniali szerokość, a na „dziesiątkach” ustawiali się Simons i schodzący tam z prawego skrzydła Steven Bergwijn, którego w drugiej połowie zastąpił Malen.
Zestawienie to zdało egzamin. Po agresywnym początku ze strony rywali, Holendrzy zabrali piłkę i przejęli kontrolę nad meczem. W całym spotkaniu Rumunia oddała pięć strzałów, z czego aż trzy w pierwszych 25 minutach. Ich współczynnik xG (goli oczekiwanych) wyniósł – według portalu Fotmob – zaledwie 0,28. Głównym czynnikiem takiej dominacji był dobrze funkcjonujący środek pola. Holandia swoje akcje przeważnie budowała właśnie tym sektorem boiska. Starali się między linią pomocy a obrony rywala znaleźć Simonsa, Bergwijna (w drugiej połowie Malena) lub Memphisa Depaya i dopiero w tym momencie uruchomić skrzydła.
W tym celu zazwyczaj jeden z dwójki środkowych pomocników cofał się bardzo głęboko pod obrońców, aby zachęcić rywali do wyjścia wyżej i stworzenia przestrzeni dla piłkarzy operujących między formacjami. Reijnders i Schouten z tego zadania wywiązywali się znakomicie. Potrafili utrzymać piłkę (kolejno 96 i 94% celności podań, najwięcej w zespole z podstawowego składu) oraz napędzić akcje podaniem czy prowadzeniem. Obaj wykonali po dziewięć progresywnych podań (więcej tylko Stephan De Vrij) i kolejno cztery oraz trzy progresywne rajdy z piłką. Dla zawodnika PSV były to najlepsze wyniki w pojedynczym meczu na tym turnieju, natomiast gracz Milanu jedynie przeciwko Polsce miał więcej progresywnych rajdów.
Jeden z najlepszych występów na Euro
Występ Holendrów przeciwko Rumunii był jednym z najbardziej kompletnych jakiejkolwiek reprezentacji na trwającym turnieju. Oczywiście drużyna Edwarda Iordanescu nie postawiła najtrudniejszych warunków, jednak w takich sytuacjach zawsze pozostaje pytanie czy nie wynikało to po prostu z tak dobrej postawy przeciwnika. Co prawda, Oranje bramkę na 2:0 zdobyli dopiero w 83. minucie, a trzecią dorzucili praktycznie w ostatniej akcji meczu. Mimo to, jedynym co trzymało Rumunię tak długo przy życiu była nieskuteczność Holendrów. Ekipa Koemana oddała 23 strzały, z czego aż 17 z obrębu pola karnego, a ich współczynnik xG wyniósł aż 2,93.
Oczywiście jest to dopiero pierwszy tak dobry mecz Oranje i nie można tak szybko popadać w zachwyt. Zwłaszcza, że przeciwnik też nie był z najwyższej półki. Niemniej jednak, ile reprezentacji na trwających mistrzostwach zagrało choć jeden tak przekonujący mecz? Na pewno Niemcy i Hiszpania. Być może Portugalia przeciwko Turcji czy Szwajcaria z Włochami. Ale reszta? Ani Francja, ani Anglia, ani tym bardziej drużyna Vincenzo Montelli, z którą Oranje zmierzą się w ćwierćfinale. Trafiając do łatwiejszej strony drabinki Holandia znalazła się na autostradzie do finału. Najpierw Rumunia, teraz Turcja, a w półfinale Szwajcaria lub rozczarowująca Anglia. Być może Oranje nie najlepiej zaczęli te mistrzostwa, jednak w 1/8 finału Koeman wreszcie znalazł odpowiednie zestawienie wyjściowej jedenastki. Tak grając Holandia jest faworytem do finału.