Z jednej strony – przedwczesny finał. Z drugiej jednak – dwa starcia topowych zespołów zamiast tylko jednego. Trzeci rok z rzędu Real Madryt mierzył się z Manchesterem City w fazie pucharowej Ligi Mistrzów, ale nie w tym ostatnim, najważniejszym meczu. Pierwsza runda tego sezonowych piłkarskich gwiezdnych wojen odbywała się w Madrycie, na Santiago Bernabeu.
Szalony początek
Z racji na wagę spotkania i rywalizację w dwumeczu mogliśmy odrobinę obawiać się piłkarskich szachów z obu stron. Nic takiego jednak nie miało miejsca. Już w drugiej minucie meczu swój geniusz objawił Bernardo Silva. Real Madryt zlekceważył rzut wolny sprzed pola karnego, ustawiając tylko jednoosobowy mur. Wszyscy włącznie z bramkarzem spodziewali się dośrodkowania, tymczasem Portugalczyk oddał zaskakujący strzał, który mimo próby interwencji Łunina zakończył się bramką. Manchester City skorzystał w jeszcze jeden sposób – żółtą kartkę za faul zobaczył wówczas Aurelien Tchouameni, eliminując się z meczu rewanżowego.
Real jednak szybko oprzytomniał i nim minął kwadrans gry, odwrócił wynik meczu. Najpierw przy sporym szczęściu i rykoszecie od obrońcy City na listę strzelców wpisał się Camavinga, a dwie minuty później prowadzenie Królewskim dał Rodrygo. Brazylijczyk wykorzystał swoją szybkość, a przy strzale zawodnikowi gospodarzy znowu pomógł rykoszet od rywala. W pierwszej połowie widzieliśmy dwa różne pomysły na rozgrywanie swoich akcji. Goście grali wolniej, dłużej utrzymywali się przy piłce, chcąc dopiąć każdą akcję na ostatni guzik. Zawodnicy Carlo Ancelottiego chcieli grać szybciej i częściej wykorzystywali długie podania, starając się przy tym zmusić rywala do błędu.
Show ciąg dalszy
Początek drugiej połowy naznaczony był wieloma fizycznymi pojedynkami. Zawodnicy obu stron nie odstawiali nogi przy żadnym ze starć. Ponownie oglądaliśmy Real grający bardziej zachowawczo w obronie i wyczekujący okazji na szybki atak. Piłkarze Guardioli próbowali znaleźć lukę w defensywie gospodarzy, ale to okazywało się bardzo trudne. To Real miał klarowniejsze okazje, ale w tej najlepszej Vinicius Junior nie trafił nawet w bramkę.
Długimi momentami Los Blancos byli zespołem nastawionym tylko na defensywę. Byli nisko ustawieni i liczyli na neutralizowanie prób Manchesteru blisko własnego pola karnego. Oddawali rywalom pole gry nawet na własnej połowie, co było jedynie proszeniem się o kłopoty. Te przyszły kiedy Manchester City zaczął próbować strzałów z dystansu. Najpierw pięknym strzałem w okienko popisał się Phil Foden, a pięć minut później gola także po strzale zza pola karnego zdobył Josko Gvardiol.
Przez dobre 30 minut drugiej połowy to głównie Manchester City chciał grać w piłkę. Real Madryt prezentował się bardzo słabo z drobnymi przebłyskami chwilę po wznowieniu gry. Królewscy długo sprawiali wrażenie zespołu chcącego jedynie utrzymać wynik z pierwszej części meczu do ostatniego gwizdka. Dopiero po straceniu dwóch goli na poważnie wrócili do rywalizacji. Pobudzenie w szeregach gospodarzy poskutkowało golem wyrównującym. Tym razem bramkę po strzale z woleja zdobył Fede Valverde. Do samego końca oglądaliśmy bardzo żywe spotkanie. Więcej goli jednak nie padło i po pierwszym meczu nikt nie przybliżył się znacząco do półfinału Ligi Mistrzów.