Ligowy klasyk, czyli Widzew Łódź kontra Legia Warszawa, zdecydowanie nie sprostał oczekiwaniom kibiców w regulaminowym czasie gry. Zamiast pełnej emocji rywalizacji, mieliśmy bezzębny pojedynek dwóch drużyn. Rozstrzygnięcie przyszło jednak w końcu w doliczonych minutach!
Pierwszy kwadrans dla przyjezdnych
Legia odważnie ruszyła na Widzewiaków, chcąc pokazać, że atmosfera „Serca Łodzi” nie wpływa na jej morale. Już w 1. minucie świetną okazję miał Ryoya Morishita, ale jego próbę powstrzymał Rafał Gikiewicz. Japończyk był zresztą najjaśniejszą postacią warszawiaków w pierwszej odsłonie. Strzelił nawet gola, który finalnie jednak nie został uznany z powodu spalonego. Widzew odżył po kilkunastu minutach. Dał się wyszumieć Legionistom i dopiero wtedy ruszył do przodu. W niemal każdej akcji podopiecznych Daniela Myśliwca uczestniczył młodzieżowiec Antoni Klimek. 21-latek był aktywny, wszędobylski, pokazywał się na wolne pole.
Wraz z upływem czasu obie ekipy coraz bardziej sprawiały wrażenie, jakby za wszelką cenę nie chciały stracić gola. Nie było szaleńczych ataków, a raczej próba trzymania przeciwników w bezpiecznej odległości od własnego pola karnego. Ostatecznie w pierwszej odsłonie mieliśmy 4 celne strzały, ale żaden z nich nie znalazł drogi do bramki.
Po przerwie… niewiele się zmieniło
Brakowało dynamiki, przyspieszenia, klarownych sytuacji podbramkowych. Mnóstwo z nich marnował Marc Gual, który z każdym kolejnym występem coraz bardziej irytuje kibiców swoją nieskutecznością i niedokładnością. Widzew bazował głównie na szybszych wyjściach. Ogólnikowo można podsumować, że w pierwszej połowie górowała Legia, w drugiej zaś Widzew. Remis wydawał się być więc jak najbardziej sprawiedliwym wynikiem…
Inny plan miał na to jednak Fran Alvarez. Hiszpan w doliczonym czasie gry – ku uciesze łódzkich trybun – pokonał Dominika Hładun mocnym strzałem z 13. metra.