Dawniej byłby to mecz na szczycie tabeli. W tym sezonie jednak Sevilla zdecydowanie zawodzi. Z Atletico Madryt grała dwukrotnie w ciągu ostatnich dwóch miesięcy, oba te mecze przegrała 1:0. Drużyna z Andaluzji chciała odwrócić tą passę i zrewanżować się na własnym terenie. Początek miała wyśmienity, a szansa na zwycięstwo zwiększała się z każdą upływającą minutą.
Isaac Romero – człowiek orkiestra
Atletico jest dosyć stabilną drużyną w tym sezonie. Zespół ze stolicy prowadził grę na Estadio Ramon Sanches Pizjuan, nie narzucał tempa i nie zapowiadało się na jakieś nieoczekiwane wydarzenia. Sevilla z minuty na minutę przesuwała się coraz bardziej do przodu. Moment przełomowy nastąpił po pierwszych dziesięciu minutach. Gospodarze przenieśli ciężar gry na połowę przeciwnika i konsekwentnie go atakowali. Po strzale z dystansu Marcosa Acunii jeszcze zdołał interweniować Jan Oblak, jednak przy strzale Isaaca Romero był bez szans. Młody napastnik, który notuje kapitalne wejście do pierwszej drużyny, wykorzystał przedłużone dośrodkowanie z rzutu rożnego i dał prowadzenie Sevilli. Hiszpan poszedł za ciosem i niedługo później główkował w bramkarza, a także obił poprzeczkę.
Widać było brak skupienia wśród obrońców Atletico. Cały zespół Los Colchoneros wyglądał słabo. U Samuela Lino brakowało błysku, Antoine Griezmann nie mógł znaleźć swojego miejsca na boisku. Naturalnie, jedynym zawodnikiem, którego można było pochwalić w ich drużynie był Oblak. Gdyby nie on (i słabe wykończenie piłkarzy Sevilli), to spokojnie mogło być 3:0. W bramce Sevilli dobrze spisywał się także Orjan Nyland. To on w końcówce pierwszej części spotkania wygrał pojedynek jeden na jeden z Alvaro Moratą. Hiszpan później zszedł z boiska, gdyż doznał urazu w starciu z Boubakarym Soumare.
Najlepszym piłkarzem na placu gry w pierwszej połowie był Romero, który strzelał, podawał i napędzał akcje Los Nervionenses. Człowiek orkiestra. Podsumowując, Sevilla zaskakująco prowadziła, a Atletico nie bardzo wiedziało, co zrobić, aby zmienić ten stan rzeczy.
Anulowana bramka i brak karnego
Atletico nie było zadowolone ze swojej gry w pierwszej połowie, więc w drugą chcieli wejść z przytupem. Tylko cud uratował Sevillę przed utratą bramki w 48. minucie. Cud i współpracujący z nim Jesus Navas. Piłkę w stronę bramki skierował Griezmann, na linii interweniował Navas, ale piłka pechowo trafiła w Memphisa Depaya. Holender nie zorientował się w całej sytuacji, a futbolówka odbiła się od niego i minęła bramkę Nylanda. Sevillistas zostali zepchnięci do głębokiej defensywy. Szczęśliwie dla fanów zgromadzonych na stadionie, obrońcy ich drużyny nie pękali na robocie.
Gospodarzom udało się wyjść z opresji i sytuacja się unormowała. Obie drużyny wymieniały się ostrzeżeniami, a Lucas Ocampos nawet zdobył gola. Radość była jednak przedwczesna, gdyż chorągiewka sędziego liniowego powędrowała w górę. W tej sytuacji arbiter główny użył systemu VAR, czego nie uczynił w 70. minucie, gdy w polu karnym padł Romero. Rozpędzony Hiszpan wbiegł w pole karne, gdzie (moim zdaniem) był faulowany przez Nahuela Molinę. No chyba, że wyraźne pchanie zawodnika w plecy nie jest przewinieniem. Zdecydowanie pan Javier Iglesias Villanueva i jego zachowanie będą obiektem dyskusji w hiszpańskich mediach.
Sevilla odbija się od dna
W ciągu ostatnich minut najwięcej wiatru na boisku robił Ocampos. Argentyńczyk niezmordowanie biegał od linii końcowej do linii końcowej. Tak jakby miał nieskończoną ilość energii. Sevilla miała lepsze sytuacje, ale nie potrafiła ich wykorzystać. Najczęściej brakowało zdecydowania zawodnikom gospodarzy, ich decyzje były spóźnione o ten jeden kluczowy moment.
Całe szczęście, kontrowersje spowodowane z niepodyktowaną jedenastką nie wpłynęły na końcowy sukces Andaluzyjczyków. Byli w tym meczu zespołem lepszym i wykorzystali słabą dyspozycję dnia piłkarzy z Madrytu. Cenne trzy punkty i pierwsze zwycięstwo Sevilli u siebie, co udało im się dokonać pierwszy raz od września.