Manchester City pięć razy przyjeżdżał na nowy stadion Tottenhamu. Ich bilans – pięć porażek i żadnego strzelonego gola mimo oddania 84 uderzeń. Pep Guardiola zapytany po zdobyciu potrójnej korony o kolejne cele odpowiedział – pół-żartem, pół-serio – wygrana na Tottenham Hotspur Stadium. Dziś nadarzyła się ku temu kolejna okazja w ramach 4. rundy Pucharu Anglii.
Man City – jak zwykle – byli zespołem przeważającym
Zespół Pepa Guardioli dobrze funkcjonował w pressingu bardzo rzadko pozwalając gospodarzom na przeniesienie piłki na ich połowę. Tottenham miał momenty, w których potrafił zgrabnie rozegrać futbolówkę i szukał podań za plecy wysoko ustawionej linii obrony Tottenhamu, ale na próbach zazwyczaj się kończyło. Całościowo ich próby rozgrywania przynosiły więcej strat, ale w strefach na tyle bezpiecznych, że Manchester City nie był w stanie wykorzystać momentu przejściowego zanim defensywa Kogutów się zorganizuje.
Podopieczni Guardioli atakowali w bardzo podobny sposób. Zagęszczali grę w środku pola, wykorzystywali umiejętność gry na małej przestrzeni grających między liniami Phila Fodena oraz Oscara Bobba i tworzyli miejsce w bocznych korytarzach boiska dla prawego i lewego obrońcy – Kyle’a Walkera i Josko Gvardiola. Chorwat nie potrafił jednak zrobić z tego użytku. Lepiej działała prawa strona, po dograniu Walkera piłka nawet znalazła się w światce po strzale Fodena i dobitce Bobba, ale ten drugi był na spalonym i sędzia anulował bramkę. Klątwa Tottenham Hotspur Stadium wciąż była żywa.
Druga połowa byla już bardziej wyrównana
Tottenham potrafił przenieść grę na połowę Manchesteru City i dłużej utrzymać się przy piłce. Optycznie przyjezdni nie mieli już takiej przewagi, ale w statystykach niewiele się zmieniło. Z żadnego strzału przed przerwą zrobił się zaledwie jeden. Poprawa gry pozwoliła im jednak bardziej skutecznie się bronić, ponieważ The Citizens nie stwarzali już tylu sytuacji, co przed zmianą stron. Mecz zrobił się po prostu dość nudny.
Sytuację próbował ratować Pep Guardiola wprowadzając z ławki Kevina De Bruyne i Jeremy’ego Doku. Po ich wejściu Manchester City przejął większą inicjatywę. Znakomitą szansę miał De Bruyne, gdy Hojbjerg w prosty sposób stracił piłkę we własnym polu karnym, ale chybił. Później jednak, w 88. minucie po jego dośrodkowaniu z rzutu rożnego zakotłowało się w polu karnym, gdzie najlepiej odnalazł się Nathan Ake i wbił piłkę do bramki. Pep Guardiola wreszcie może wyjechać na Tottenham Hotspur Stadium z tarczą, a nie na tarczy.
Tottenham 0:1 Manchester City (88′ Ake)
***
Po więcej informacji o Premier League zapraszamy na grupę Kick & Rush – wszystko o lidze angielskiej