Tottenham Hotspur podchodził do spotkania z Wolverhampton Wolves w bardzo trudnej sytuacji kadrowej. Do kontuzjowanych bądź nieobecnych z powodu kar indywidualnych graczy dołączył ostatnio także James Maddison, u którego wykryto dość poważny uraz. Na myśl nasuwały się więc naturalne pytania — w jaki sposób Ange Postecoglou zareaguje na taki stan rzeczy i czy będzie to funkcjonować wystarczająco dobrze, aby poradzić sobie z groźnym zespołem Garry’ego O’Neila?
Debiutancki gol Johnsona dał prowadzenie Spurs
Brak Jamesa Maddisona, Destinego Udogie, Micky’ego van de Vena, czy Cristiana Romero? Żaden problem! Wynik spotkania już w 3. minucie otworzył dla Kogutów Brennan Johnson. Podopieczni Ange Postecoglou rozegrali akcję bramkową w widowiskowy, kombinacyjny sposób – Kulusevski pokazał swój talent do dryblingu, sprytnie puszczając piłkę piętą do Porro, a ten dośrodkował na 5 metr skąd nogę dołożył nowy nabytek Spurs.
Wydawać by się mogło, że Wolves na własnym boisku będą nawet delikatnym faworytem, biorąc pod uwagę wszelkie absencje po stronie Tottenhamu. Tymczasem w ekipie z Londynu zupełnie nie było widać tych braków na początku meczu. Zmiana ustawienia przez Postecoglou z 4-2-3-1 na 4-3-3 i wybory personalne Australijczyka wydawały się działać znakomicie. Wilki miały poważne problemy z przeniesieniem gry na połowę wicelidera Premier League. Spurs dość pewnie kontrolowali wydarzenia boiskowe, będąc na prowadzeniu.
Obraz gry zaczął zmieniać się w okolicach 30. minuty. Wolves zaczęli wygrywać więcej pojedynków w środku pola, dzięki czemu byli w stanie w końcu przetransportować piłkę w okolice pola karnego gości. Od tego momentu aż do przerwy to właśnie gospodarze oddawali więcej strzałów na bramkę (aż 4 z pola karnego), ale tylko 2 z nich okazały się celne. Koniec końców mimo lepszej postawy, Wilki nie dały rady znaleźć trafienia wyrównującego przed przerwą.
Tottenham poszedł w pragmatyzm
Energia z końca pierwszej części rywalizacji była widoczna w Wolverhampton również po powrocie na murawę. Z czasem Tottenham zaczął odczuwać brak James Maddisona, który oprócz kreacji i zagrożenia w ataku, znacząco ułatwiał również rozegranie dzięki licznym powrotom w głąb pola. Na domiar złego, dość słabe spotkanie rozgrywał dziś również Pape Matar Sarr. Pomocnik Kogutów wyglądał na zmęczonego i nie był w stanie zaoferować drużynie odpowiedniego utrzymania przy piłce oraz pracy w destrukcji. Z tego też względu w 63. minucie zmienił go Rodrigo Bentancur.
W obrazie gry wciąż nie zmieniała się jedna rzecz – Wolves nie potrafili poważnie zagrozić bramce Guglielmo Vicario. Działo się tak w dużej mierze za sprawą defensywy Tottenhamu, która rozgrywała dziś naprawdę dobre zawody. Zarówno Ben Davies jak i Eric Dier w środku obrony, jak i Emerson Royal wraz z Pedro Porro na bokach – cała czwórka zostawiła po sobie pozytywne wrażenie.
Cudowny finisz Wolves
I tak było aż do 90+1. minuty meczu na Molineux Stadium. Bowiem wtedy Matheus Cunha zagrał świetne podanie między obrońcami rywali, a jeszcze lepiej futbolówkę opanował i wykończył akcję Pablo Sarabia. Hiszpan w biegu przyjął piłkę, zanim ta dotknęła murawy i sprytnym zagraniem ustawił ją sobie to przepięknego woleja. Dzięki takiej błyskawicznej egzekucji akcji Wilki zaskoczyły kompletnie Tottenham i znalazły upragnione trafienie na wagę remisu.
Gospodarze starali się jeszcze wykorzystać napędzające momentum i wrzawę publiczności. Trybuny kipiały od kompletnej adrenaliny, a po zawodnikach widać było wiarę w to, że można tu jeszcze sięgnąć po pełną pulę punktów. I ta wizja się ziściła. W 90+7. minucie i jednej z ostatnich akcji meczu świetny po wejściu z ławki Sarabia znalazł w szesnastce Kogutów Mario Leminę, a ten subtelnym dotknięciem zmieścił futbolówkę obok Vicario. Molineux eksplodowało, a Garry O’Neil zaczął skakać przy linii bocznej jak na sprężynach.
Tym samym ekipie Ange Postecoglou nie udało się powrócić na fotel lidera Premier League, a Wolverhampton zaliczyło kolejne wielkie zwycięstwo w tym sezonie.