Niedziela 17:30 to czas, w którym angielska Premier League lubi rozpieszczać nas kibiców angielskiej piłki swoimi hitami. Na St. James’ Park na mecz z Newcastle przyjechał Arsenal. Było to spotkanie drużyn, które względem poprzedniego sezonu poczyniły duży progres.
Arsenal z drużyny walczącej o grę w Lidze Europy stał się drużyną walczącą do ostatniej kolejki o mistrzostwo Anglii przy jednoczesnym zapewnieniu sobie gry w Champions League. Z kolei Newcastle z drużyny broniącej się przed spadkiem stało się zespołem, który jest już jedną nogą w Champions League. „Kanonierzy” walczyli o utrzymanie kontaktu nad Manchesterem City, ponieważ szanse na mistrzostwo wciąż są. Natomiast „Sroki” o jeszcze większe zabezpieczenie sobie miejsca w top4 i po raz kolejny pokazanie swojej jakości. A okazja do tego była bardzo dobra. Wpływały na to między innymi takie czynniki jak atut własnego stadionu, dobra forma przy jednocześnie słabszej drużyny Mikela Artety. Było o co grać i było to widać na boisku.
Wysoka intensywność
Wydawać by się mogło, że od początku spotkania Arsenal będzie chciał rozgrywać ten mecz na swoich warunkach. W swoim stylu, czyli utrzymywać się jak najdłużej przy piłce i dominować w środkowej części boiska. W tym meczu tak nie było. To „Sroki” ruszyły na drużynę Mikela Artety od samego początku. Doskonale pracowali pressingiem i stwarzali sobie przewagę na skrzydłach. Pewnie taki był plan Eddiego Howe’a. To dlatego od samego początku spotkania zagrało dwóch nominalnych napastników. Chcieli jak najszybciej strzelić gola. Niestety się to nie udało, lecz nie można było ani przez moment pomyśleć, że „Sroki” w jakimkolwiek aspekcie odstają od swoich rywali. Nie pozwalali Arsenalowi grać ich gry i zmusili ich do cofnięcia się. Dodając do tego dużą intensywność ataków, natarczywość to wydawało się, że bramka dla gospodarzy to kwestia czasu.
Nic bardziej mylnego. Wystarczyło chwilowe oddanie piłki, chwila nieuwagi gospodarzy i za sprawą Martina Odegaarda w 14. minucie goście objęli prowadzenie. Jedna akcja, jeden strzał i od razu padł gol. Tego brakowało „Srokom”, czyli skuteczności. Mecz po golu jeszcze bardziej się otworzył. Oba zespoły ciągle nacierały na bramki rywali. Nie można było w tym meczu opuścić wzroku z tego spotkania, bo zaraz mógł paść gol dla jednej z drużyn. Piłkarze zachowywali się tak jakby wyszli na wojnę. Niesamowita intensywność. Piłkarze wiedzieli o co grają, jaka jest stawka meczu i to było widać. Było widać też jakość i wyrównany, wysoki poziom z obu stron. Ciężko jednoznacznie wskazać zespół, który bardziej przeważał, jednak to „Kanonierzy” schodzili na przerwę prowadząc.
Brak skuteczności gospodarzy
O ile w pierwszej połowie były sytuacje, które jak najbardziej można było nie wykorzystać i można było wybaczyć to w drugiej tak już zrobić nie można. Mnożyły się niewykorzystane okazje graczy Eddiego Howe’a. Isak, Wilson, Schar, Willock. W zasadzie każdego zawodnika można wymienić. Ma coś w sobie w tym sezonie zespół „Srok”, że w meczu z poważniejszym rywalem nie potrafi zamienić swoich okazji na gole. Z mniejszymi rywalami (z wyjątkiem Tottenhamu) potrafią sobie urządzić karuzelę strzelecką. Większość spotkania wyglądała tak, że gospodarze grali, a Arsenal strzelał. W 72. minucie po indywidualnej akcji Gabriela Martinellego mieliśmy już 2:0 na tablicy wyników. Brazylijczyk wbił piłkę w pole karne, a Fabian Schar, chcący wybić piłkę wbił ją do swojej bramki.
Kolejny udany występ Jakuba Kiwiora
Jakub Kiwior bardzo dobrze wykorzystuje w ostatnim czasie nieobecność Williama Saliby oraz słabą dyspozycję Roba Holdinga. Polski obrońca zaliczył w zeszłym tygodniu debiut w wyjściowym składzie Arsenalu w derbach Londynu przeciwko Chelsea. Dziś 23-latek zagrał kolejne 90 minut z jeszcze bardziej wymagającym rywalem i poradził sobie naprawdę solidnie. Reprezentant Polski wygrał 4/6 wszystkich pojedynków, zaliczył 4 wybicia, 1 przechwyt i 2 odbiory, zachowując czyste konto do samego końca spotkania. Takie mecze mogą być krokiem milowym w budowaniu pozycji Kiwiora w zespole Mikela Artety.
Podsumowanie
Ten mecz pokazał, że przed drużyną Newcastle jeszcze sporo pracy. Brakuje chłodnej głowy w ważnych meczach. Arsenal uwypuklił te braki i bezwzględnie je wykorzystał. Szkoda, lecz spokojnie. Przed Newcastle jeszcze 4. spotkania do rozegrania w obecnej kampanii Premier League. Wszystko mają w swoich rękach. Leeds, Brighton, Leicester i Chelsea to przeciwnicy jak najbardziej w ich zasięgu. Będzie ciężko, lecz europejskie puchary na pewno powrócą na St. James’ Park. A „Kanonierzy” wywożą cenne trzy punkty. Wciąż są w walce o mistrzowski tytuł pokazując swoim największym rywalom, że jeszcze są w walce i nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa.