Na wyjazdowy mecz z Cadizem „Królewscy” przyjechali niesieni zwycięstwem w Champions League nad Chelsea. Jednak jak już wszyscy wiemy drużyna Carlo Ancelottiego to zupełnie inna drużyna w rozgrywkach krajowych niż w europejskich pucharach. Zdarzają się niepotrzebne straty punktów, czego przykładem jest chociażby zeszłotygodniowe spotkanie z Villarrealem przegrane 2:3. Cadiz z kolei cały czas broni się przed spadkiem i choćby urwanie punktu sprawiłoby radość i przybliżenie się do liczby oczek dających względny spokój. Obie drużyny miały o co grać. Real o ucieczkę od Atletico i utrzymanie dobrych nastrojów przed meczem rewanżowym z Chelsea, a Cadiz po prostu o punkty dające utrzymanie. Gospodarze to bardzo niewygodni rywale, o czym przekonało się już wiele drużyn odkąd zawitali oni do LaLiga. Dzisiejszego wieczoru nie było inaczej.
Dominacja połączona z brakiem skuteczności
Real ruszył na Cadiz od samego początku, co nie powinno nikogo dziwić. Różnica jakości była widoczna. Można było przed meczem martwić się o motywację piłkarzy Realu i podejście do całej rywalizacji. Jednak te obawy były niepotrzebne. Natomiast brakowało w tym wszystkim skuteczności. Zmarnowane sytuacje z minuty na minutę się kumulowały. Benzema, Rodrygo marnowali swoje okazje i można tak dalej wymieniać wszystkich piłkarzy „Królewskich”. Cadiz z kolei czekał na swoje okazje i dobrze wyprowadzał kontrataki. Jeden z nich zmarnował Espino, trafiając w słupek. Zawodnicy Cadiz po prostu nie pękali na robocie i widać było, że chcą walczyć o utrzymanie. Nie pozostawali bierni atakom „Królewskim” i grali swoje. Po pierwszej połowie gospodarze mogli być dumni ze swojej postawy. Z kolei drużyna Carlo Ancelottiego niekoniecznie. W przerwie mógł panować spory niedosyt po niewykorzystanych okazjach i niepotrzebne nerwy z powodu braku otwarcia wyniku meczu.
„Królewscy” przełamali mur
Cadiz wyglądał na drużynę, której zależy tylko na przeprowadzaniu kontrataków i dowiezienia bezbramkowego remisu. A Real w swoich atakach był dzisiaj po prostu nieskuteczny. Bardzo nerwowo to wszystko wyglądało – szukanie ciężkich rozwiązań i brak spokoju w najprostszych sytuacjach nasilał się z minuty na minutę. Wydaje się, że w każdym innym spotkaniu Real dawno by już prowadził 4:0 i by miał mecz już dawno za sobą. Dzisiaj tak nie było, ponieważ… grali z Cadiz. Chyba to jedyne logiczne wytłumaczenie. Ta drużyna potrafi paraliżować najsilniejsze ofensywy w lidze hiszpańskiej. Real przekonuje się już o tym po raz kolejny.
Jednak w końcu się udało. Gola w 72. minucie dla „Królewskich” zdobył Nacho. Hiszpan pokazał, że nie zawsze trzeba na siłę wchodzić z piłką do bramki. Czasem trzeba poszukać strzału z dystansu. Hiszpan poszukał i zamienił swój strzał na bramkę. Obrońca gości otworzył wynik, a kilka minut później, a dokładnie w 76. minucie prowadzenie podwyższył Marco Asensio. W Realu wyraźnie puściło ciśnienie. Od razu po tych golach nerwy poszły zapomnienie i w ich grę wdał się luz. Widać było, że potrzeba było pierwszej bramki, aby padły następne. Cadiz broniło się dzielnie, jak wytrawny bokser trzymało gardę, lecz w końcu musiało przyjąć ciosy. Zwyczajnie nie da się wygrać meczu, broniąc się przez 90% czasu gry.