Tomasz Kędziora nie miał w ostatnim roku łatwego życia w związku z wybuchem wojny na Ukrainie. Polski piłkarz jako gracz Dynama przebywał w Kijowie, gdy miały miejsce m.in. pierwsze eksplozje. Wraz z rodziną byli w centrum wydarzeń. W „Foot Trucku” Kuby Polkowskiego i Łukasza Wiśniowskiego reprezentant Polski przyznał, że nie spał wówczas trzy noce. W Poznaniu przyjęto go z otwartymi rękami, dzięki czemu wszyscy mogli się uspokoić o bezpieczeństwo „Kendiego”.
Po wymuszonym powrocie do Lecha mimo sytuacji na Ukrainie, gdzie spędził blisko 5 lat życia, musiał znaleźć w myślach miejsce na rozważania o swojej karierze. Trafił na dobry okres, w którym Kolejorz na wiosnę wywalczył mistrzostwo Polski po siedmiu latach przerwy — ostatnie wygrywali jeszcze z Tomkiem przed jego wyjazdem za granicę. Dołożył swoją cegiełkę, ale piłkarsko prócz bycia solidnym, nie pokazywał nic nadzwyczajnego — czego pewnie niejeden ekstraklasowy kibic oczekiwał. Pamiętajmy, że wcześniej Kędziora z powodzeniem występował w pierwszym składzie Dynama i notorycznie sięgał po trofea, ba! Występował w Lidze Europy oraz Lidze Mistrzów.
Ciężko jednak było wymagać najlepszego okresu w profesjonalnej karierze właśnie wtedy. Dzisiaj po zawirowaniach Kędziora jest na kolejnym wypożyczeniu, z dala od wydarzeń na Ukrainie. W tym sezonie reprezentuje barwy greckiego PAOK-u Saloniki, więc rywalizuje o mistrzostwo Grecji bezpośrednio z Tymoteuszem Puchaczem, który równolegle znalazł się w Panathinaikosie.
Zadebiutował 13 lutego, wchodząc na dwie ostatnie minuty meczu
Dzisiaj po raz pierwszy zaczął w wyjściowej jedenastce i zamknął akcję bramkową na 5:0 w wygranym 6:0 meczu, przypominając niejako o sobie polskim kibicom i przede wszystkim nowemu selekcjonerowi — Fernando Santosowi. Pamiętamy, że za ostatnich kadencji, Kędziora nie miał łatwo o grę w reprezentacji. Ostatni mecz rozegrał w niej w… 2021 roku. Co prawda bywał od tego czasu w kadrze meczowej, ale zwyczajnie nie łapał minut gry. Oczywiście jeden dobry przebłysk w Grecji to za mało na miejsce w kadrze, ale po cichu liczymy, że „Kendi” złapie wiatr w żagle.