Gdyby nie zmierzający po mistrzostwo Arsenal i walczące o Ligę Mistrzów Newcastle, mówilibyśmy dzisiaj o nich jako największej rewelacji w Premier League. Będąc beniaminkiem, po 22 meczach mają 32 punkty i zajmują ósme miejsce. Ekipa, której celem na początku sezonu było jedynie utrzymanie, na początku lutego może realnie myśleć o europejskich pucharach. Nawet jeżeli to czysta abstrakcja, to i tak Fulham to jedna z cichych rewelacji trwających rozgrywek. Po dwóch sezonach, w których spadali zaraz po awansie, The Cottagers wyciągnęli wnioski i nareszcie znaleźli zloty środek.
Fulham klubem jo-jo
Od długiego czasu Fulham zmaga się z łatką klubu jo-jo. Zbyt mocnego na Championship i za słabego na Premier League. W poprzednich pięciu sezonach co roku zmieniali klasę rozgrywkową dryfując pomiędzy elitą, a jej zapleczem. Po każdym awansie następował spadek i odwrotnie. I tak w kółko. Gdy przed obecnym sezonem Fulham wchodziło do Premier League jako mistrz Championship i jeden z najatrakcyjniej grających zespołów w tej lidze w ostatnich latach, sporo było głosów, że styl ten na wyższym poziomie wcale nie musi się sprawdzić. W końcu w poprzednich sezonach najlepsze wyniki – z wyjątkiem Leeds – jako beniaminkowie osiągały drużyny pragmatyczne, potrafiące dostosować się do przeciwnika.
Zresztą samo Fulham także miało podobne doświadczenia. W sezonie 2018/19, pierwszym od spadku cztery lata wcześniej, Slavisa Jokanović z każdym chciał grać tak samo i iść na wymianę ciosów. Początek był całkiem niezły, jednak Serba zwolniono już w listopadzie. The Cottagers skończyli rozgrywki na przedostatnim miejscu, z największą liczbą straconych goli. Dwa lata później było już nieco inaczej. Scott Parker przetrwał na stanowisku cały sezon, jednak nie uchroniło to klubu od degradacji. Fulham broniło też znacznie lepiej, jednak tylko jedna drużyna zdobyła od nich mniej bramek. Koniec końców do bezpiecznego miejsca zabrakło im aż 11 punktów. Tym razem wajcha została przesunięta zbyt mocno w drugą stronę.
Bezpośredni styl gry
W obecnym sezonie wydaje się, że Marco Silva umiejętnie wyważył chęć zdobywania goli z przymusem bronienia dostępu do własnej bramki. The Cottagers są 10. najskuteczniejszą ofensywą (1,32 gola na mecz) oraz 13. najszczelniejszą defensywą (1,36 na spotkanie). Kluczem do tego była zmiana stylu gry. W poprzednim sezonie Championship ekipa Marco Silvy często zmuszona była do gry w ataku pozycyjnym i długiego utrzymywania się przy piłce. Wymagało to cierpliwości i starannego konstruowania akcji. W trwającej kampanii jest zupełnie inaczej. Fulham gra o wiele bardziej bezpośrednio, starając się jak najszybciej dostarczyć piłkę w pole karne.
Średnie posiadanie piłki The Cottagers wynosi 47% i jest wyższe tylko od siedmiu zespołów. Z kolei, w statystyce Field Tilt, która określa procentowo liczbę kontaktów w tercji ofensywnej w porównaniu do rywala, wyższy wskaźnik ma tylko osiem drużyn. Oznacza to, że Marco Silva chce, aby jego zespół był efektywny z piłką przy nodze i posiadał ją jak najczęściej w strefie zagrożenia dla przeciwników. Potwierdzają to również inne statystyki. The Cottagers wykonują w tym sezonie drugą najwyższą liczbę dośrodkowań w pole karne oraz trzecią najwyższą dalekich podań. Co więcej – pomimo, że Fulham nie naciska na rywali z nadzwyczajną intensywnością – stara się przejmować piłkę jak najbliżej bramki przeciwnika. Żadna drużyna w obecnym sezonie nie wykonała więcej prób odbiorów w tercji ofensywnej.
Udane transfery
Przy wszystkich zasługach, jakie należy oddać Marco Silvie za to jak przeobraził zespół, nie można też zapominać o transferach przeprowadzonych latem. Z 12 zawodników, którzy rozegrali w tej kampanii ligowej ponad 1000 minut aż pięciu zostało sprowadzonych do klubu przed sezonem. Każdy z nich (Leno, Palhinha, Perreira, Willian i Diop) odgrywa bardzo ważną rolę w zespole. Z kolei Carlos Vinicius przychodził jako zmiennik dla Aleksandara Mitrovicia i wywiązuje się z tego również całkiem nieźle. Jedynym transferem, który się nie sprawdził jest Kevin Mbabu, który obecnie jest dopiero co najwyżej czwartym wyborem na swojej nominalnej pozycji – prawej obronie. Niemniej jednak sześć na siedem udanych transferów to i tak skuteczność godna pozazdroszczenia.
Spośród nowych nabytków zdecydowanie najwięcej mówi się – i całkiem słusznie – o Joao Palhinhi oraz Andreasie Perreirze, którzy wraz z Harrisonem Reedem stanowią o sile środka pola. Mimo to, cichym bohaterem ekipy z Craven Cottage w całym sezonie niewątpliwie jest Bernd Leno. Według modelu Post-shot Expected Goals, który ocenia ile bramkarz „powinien” stracić goli, Niemiec zapobiegł w tym sezonie aż czterem bramkom. Daje to średnio jedno trafienie na pięć spotkań. W całej Premier League pod tym względem lepiej wypadają jedynie Alisson i Kepa.
Czy Fulham stać na europejskie puchary?
Dobra postawa golkipera The Cottagers prowadzi również do kolejnego wniosku. Fulham dotychczas ma również po prostu szczęście. Według tabeli sporządzonej na bazie modelu xG (goli oczekiwanych) zespół Marco Silvy „zasłużył” na 7-8 punktów mniej, co dawałoby im dopiero 13. miejsce przy jednym meczu rozegranym więcej niż większość drużyn. Ponadto pod względem oczekiwanych goli traconych (xGC) na mecz gorzej wypada jedynie Bournemouth. Według tego modelu zespół z Craven Cottage „powinien” stracić siedem bramek więcej (niektóre portale statystyczne szacują tę różnicę nawet na 12). Jako, że Leno „uchronił” zespół przed czterema golami, oznacza to, że taka dysproporcja pomiędzy rzeczywistą a oczekiwaną liczbą straconych goli nie wynika tylko z dobrej postawy bramkarza, ale również braku skuteczności rywali.
Oczywiście bazowanie tylko i wyłącznie na podstawie wspomnianych statystyk nie zawsze jest miarodajne. Niemniej jednak, często pozwala określić, która drużyna ma więcej szczęścia, a która mniej. Z reguły na przestrzeni całego sezonu wszystko się wyrównuje, więc w przypadku Fulham również powinno nastąpić równanie do średniej. Można więc założyć, że aktualna pozycja w tabeli jest nieco na wyrost i awans do europejskich pucharów – logicznie rzecz biorąc – jest bardzo mało prawdopodobny.
Mimo wszystko, w ostatnich spotkaniach The Cottagers bronią zdecydowanie lepiej i pokazali, że potrafią grać z czołówką ligi. Średni współczynnik goli traconych po mundialu zmniejszył się prawie o 40% (z 2,17 do 1,33). W siedmiu spotkaniach ligowych po wymuszonej przerwie podopieczni Marco Silvy stracili tylko cztery bramki, co jest trzecim najlepszym wynikiem. A mierzyli się w tym czasie m.in. z Newcastle, Tottenhamem czy dwukrotnie Chelsea. Nawet jeżeli Fulham ostatecznie odpadnie z wyścigu o europejskie puchary, to i tak pozostaną jedną z największych rewelacji tego sezonu. Przecież przed sezonem głównym celem było utrzymanie i zerwanie z łatką klubu jo-jo. A oni zrobili to już w połowie rozgrywek.