Po opowieściach o wonderkidach – czyli topowych talentach gry Football Manager 2005 oraz 2007, przenosimy się do roku 2009. W tym tekście skupimy się na pięciu piłkarzach, którzy w tamtej części popularnej gry zostali uznani za prospekty wielkiego kalibru. W wirtualnym świecie byli ulubieńcami graczy, a jak poradzili sobie w prawdziwym futbolu?
Breno (32 lata, Bayern, Sao Paulo, Vasco da Gama)
W 2008 roku Bayern Monachium zapłacił za niego 12 milionów euro i wydawało się, że wkrótce usłyszy o nim cały piłkarski świat. Młody defensor otrzymał nawet powołanie do kadry narodowej Brazylii, a o jego usługi poważnie zabiegały Real Madryt oraz AC Milan. W Niemczech chcieli spokojnie wprowadzić go do gry, ale już w rozgrywkach 2009/10 uzbierał 5 występów w Champions League. Co mogło pójść nie tak? Obrońca miał problemy zdrowotne, uniemożliwiające rozwój. W 2010 roku zerwał więzadło krzyżowe, ale po powrocie do zdrowia od razu wskoczył do podstawowego składu „Bawarczyków”. Później przydarzył się uraz łąkotki i… prawdopodobnie jedna z najdziwniejszych historii XXI wieku w świecie futbolu. 20 września 2011 roku podpalił wynajmowaną przez siebie willę.
Wymiar sprawiedliwości nie miał żadnych wątpliwości, skazując piłkarza na blisko cztery lata więzienia! Jeszcze w 2012 roku – wciąż będąc więźniem podpisał umowę z Sao Paulo, a w 2015 roku wrócił do gry. Wielkiej kariery już jednak nie zrobił, a po latach przyznał, że problemy zdrowotne doprowadziły do nałogowego przyjmowania leków. Te w połączeniu z alkoholem doprowadziły do ataku złości i nazwijmy to „niezbyt rozsądnych pomysłów”. Niestety, wraz z domostwem spłonęły nadzieję Breno na podbój futbolu.
Henri Saivet (31 lat, Bordeaux, Newcastle)
Gdy wpiszecie jego nazwisko w wyszukiwarki internetowe, prawdopodobnie traficie na określenie „nowy Thierry Henry”. Francuz od początku typowany był na następcę byłego napastnika Arsenalu, co potwierdzał w kadrach młodzieżowych „Trójkolorowych”. Niestety – hype, który wzmógł Football Manager zadziałał niekorzystnie na karierę Saiveta. Zawodnik dostawał wiele szans w lidze francuskiej, ale poza solidnymi sezonami 2012/13 oraz 2013/14 nie potrafił pokazać swojego potencjału. Po pierwsze – nie był już napastnikiem jak Thierry Henry, a przesunięto go do środka pomocy. Po drugie – uznał, że szanse na angaż w seniorskiej kadrze Francji są małe. Zgodził się więc reprezentować Senegal (w którym się zresztą urodził). Co zaskakujące, w 2016 roku zgłosiło się po niego Newcastle i wylądował w Premier League.
Oczywiście ligi nie podbił, a w kolejnych sezonach oddawano go na wypożyczenia do Saint-Etienne, Sivassporu oraz Bursasporu. Tajemnica wydatku aż 6 milionów euro do dziś pozostaje niewyjaśniona. Swego czasu żartowano, że w Newcastle ktoś był miłośnikiem FMa i miał sentyment do Henriego – bowiem innego wytłumaczenia na taki wydatek nie ma. Saivet po roku bez klubu związał się ostatnio z francuskim Pau FC i w tym sezonie zbiera minuty na boiskach drugiej ligi.
Vincenzo Fiorillo (32 lata, Sampdoria, Juventus, Salernitana)
Ach, co to miał być za bramkarz! W 2011 roku, gdy portal „bleacherreport.com” wymieniał listę 25 najzdolniejszych bramkarzy świata, zostało na niej ujęte nazwisko młodego wówczas Włocha. Podstawy były solidne. Vincenzo regularnie występował w kadrach Italii od U17 do U21, już w sezonie 2007/08 zadebiutował na boiskach Serie A. W tamtym czasie błyszczał formą w rozgrywkach Primavery, a jego Sampdoria nie miała sobie równych wśród rówieśników. Nie przebił się jednak do pierwszego składu zespołu seniorskiego, za to odsyłano go na wypożyczenia do Regginy, Spezii oraz Livorno. W 2014 roku nieoczekiwanie zgłosił się po niego… Juventus. Miał wówczas za sobą udany sezon na boiskach Serie B, ale transfer do takiego zespołu jak „Stara Dama” wydawał się abstrakcją. Temat został szybko wyjaśniony. Juve płacąc 1.9 mln euro jednocześnie zapewniło sobie dobre relacje z Sampdorią i zyskało 50% praw innego gracza. Fiorillo niedługo później odesłano do Pescary, z którą miał udane momenty w Serie B. Przed sezonem 2021/22 sprzedano go jednak do Salernitany. Dziś pełni jedynie rolę rezerwowego, a jego bilans w najwyższej klasie rozgrywkowej w Italii to 19 występów – 38 straconych goli.
Lauri Dalla Valle (31 lat, Liverpool, Molde)
Gdy włoski policjant zakochał się w poznanej w Finlandii studentce (odsyłam do barwnej opowieści), postanowił założyć rodzinę w „nowej ojczyźnie” i zarazić swoje potomstwo miłością do futbolu. Tym sposobem Lauri od urodzenia skazany był na karierę piłkarza. Chłopak radził sobie na tyle dobrze, że jeszcze będąc nastolatkiem opuścił Finlandię i dołączył do akademii Interu. Włoski epizod nie zakończył się wielkim sukcesem, więc Dalla Balle szybko wrócił do ojczyzny, ale wzbudził zainteresowanie m.in. Liverpoolu oraz Chelsea. Szybko stał się gwiazdą zespołu młodzieżowego, a w sezonie 2010/11 zadebiutował w pierwszym zespole „The Reds”.
Chłopak błyskawicznie został nazwany następcą Fernando Torresa. W wywiadach sugerował, że jest w kontakcie ze sztabem seniorskiej reprezentacji Włoch i najprawdopodobniej zdecyduje się na grę dla Italii. Perspektywy były potężne, brakowało jedynie potwierdzenia talentu na murawie. Liverpool oddał Lauriego do Fulham, następnie zawodnik przewinął się przez Bournemouth oraz Dundee United. W 2013 roku związał się z norweskim Molde.
Prowadzący wówczas zespół Ole Gunnar Solskjaer nie widział w chłopaku większego talentu i współprac została zakończona. Dalla Valle próbował jeszcze odbudować się w ligach belgijskiej i serbskiej, ale w każdym miejscu zawodził. W 2018 roku, mając 27 lat porzucił świat futbolu, aby skoncentrować się na swojej firmie fotograficznej i konsultingowej, którą prowadzi we Włoszech. Podobno nie chce rozmawiać o futbolu i odsyła z kwitkiem dziennikarzy, którzy pytają go dlaczego nie potrafił wykorzystać swojego talentu.
Fran Merida (32 lata, Barcelona, Arsenal, Atletico)
Piłkarz z akademii Barcelony, rozwijany w Arsenalu i błyszczący w młodzieżowych kadrach Hiszpanii. Nic dziwnego, że twórcy FMa 2019 uznali Meridę za jednego z najzdolniejszych talentów świata. Arsene Wenger wychwalał swojego podopiecznego, ten był przekonany, że jest o krok od świata wielkiego futbolu, ale występów w koszulce „Kanonierów” nie było zbyt wiele. Piłkarz uznał więc, że czas na zmianę otoczenia i w 2010 roku został podopiecznym Quique Sancheza Floresa w Atletico Madryt. Piłkarz chciał grać jeszcze częściej, więc skusił się na wypożyczenie do Bragi, które okazało się totalnym niepowodzeniem. Merida wrócił do Madrytu by przywitać się z Diego Simeone i… odejść do Herculesa. W 2013 roku próbował swoich sił nawet w brazylijskim Atlethico Paranaense, ale wrócił. Odbudował formę, regularnie występując na zapleczu LaLigi. Obecnie szuka swojego szczęścia w lidze chińskiej. Sam przyznał, że brakowało mu zawsze cierpliwości. Gdyby został w Barcelonie, Arsenalu czy Atletico, być może w końcu zapracowałby na swoją szansę. Nie chciał jednak czekać, więc naciskał na zmianę otoczenia, co nie zakończyło się dla niego korzystnie.