Jorge Jesus najprawdopodobniej już niedługo pożegna się z pracą w Benfice Lizbona. I w oficjalny sposób stanie się to szybciej niż Paulo Sousa na dobre rozstanie się z PZPN-em. Czy to oznacza, że 50-latek zostanie na lodzie?
Tego życzy mu pewnie spore grono polskich kibiców, których uraziła hipokryzja i dwulicowości portugalskiego szkoleniowca. Okazuje się, że scenariusz w którym Paulo Sousa obejdzie się smakiem i zostanie bez pracodawcy staje się coraz bardziej realny.
Gdzie Jesus a gdzie Sousa
Żeby zrozumieć dlaczego będący na wylocie z Lizbony Jorge Jesus ma większe szanse na przejęcie posady trenera Flamengo należy wrócić się do roku 2019. To wtedy ekstrawagancki trener przejął stery jednego z największych klubów w Brazylii. I z miejsca stał się jego bohaterem. W latach 2019-2020 wygrywał niemal wszystko co się dało. Ze swoim nowym klubem zdobył pierwsze od 10 lat Mistrzostwo Brazylii, Mistrzostwo Stanu Rio de Janeiro i Copa Libertadores. Kontynentalne wojaże zwieńczył triumfem w Recopa Sudamericana. Na dokładkę sięgnął jeszcze po Superpuchar Brazylii, po czym w wielkiej chwale powrócił do Europy. Przez kibiców Urubu traktowany jest jak cudotwórca, który przywrócił blask ich ukochanemu klubowi.
W zestawieniu z osiegnięciami i marką jaką wyrobił sobie charyzmatyczny JJ, Paulo Sousa wypada dość blado. W zasadzie na jego korzyść przemawia jedynie wiek. W trenerskiej karierze klubowej nie osiągnął nic nadzwyczajnego. Jego największe sukcesy to jednokorotne mistrzostwa Izraela i Szwajcarii. W ostatnim okresie nie wyszedł na Euro z grupy, bo nie zdołał ograć Słowacji. Jesus wyszedł za to z grupy Ligi Mistrzów kosztem FC Barcelony. Gdzie zatem Sousie do dokonań 66-latka? Ponadto były piłkarz Interu Mediolan jest zdecydowanie mniej medialny. Mimo dobrej gadki i umiejętności nawijania makaronu na uszy nie jest typem showmana. Szaleńca, który potrafiłby rozkochać w sobie gorące brazylijskie serca. Kimś takim jest Jesus, co udowadniał przez lata swojej kariery.
Co ich łączy? Burzliwe rozstania…
Do Benfici Jesus trafił bezpośrednio z Flamengo. Znalazł się tam już drugi raz w swojej karierze. W latach 2009-2015 doprowadził Os Encarnados do dwóch finałów Ligi Europy, trzech tytułów ligowych, jednego Pucharu Portugalii i Superpucharu, a do tego kompletnie zdominował rozgrywki o Puchar Ligi, po który Orły sięgały wówczas aż 5-krotnie (w tym aż 3 razy pod rząd!). Mimo tego od początku wzbudzał mieszane odczucia. Nostalgicznie nastrojona część fanów przyjęła go z otwartymi ramionami i z wielkimi nadziejami na przyszłość. Przez innych od czasu jego przejścia do Sportingu w 2015 traktowany był jak zdrajca. Co do jednego wszyscy byli zgodni – Jorge Jesus to z pewnością intrygująca osobowość. Typ irytującego narcyza, który lubi prowokować przeciwników podczas konferencji czy wywiadów. Wiele osób w stolicy Portugalii traktowało jego usposobienie jako ciekawy dodatek do solidnego warsztatu. Liczono, że z potencjałem kadrowym jakim dysponuje Benfica, Pan Jesus może nawiązać do złotych czasów i zawojować Europę. Czy się to udało? Niezbyt. Jesus póki co nie zdobył żadnego nowego trofeum do gabloty Orłów. Podobno chciał się skupić na Lidze Mistrzów i trzeba przyznać, że akurat w tej kwestii spełnił pokładane oczekiwania. Wygrał z Barceloną, ale – podobnie jak Sousa – zaczął romansować z Flamengo. Jest skłócony z częścią zawodników, a co raz bardziej dość mają go także początkowo pozytywnie nastawieni kibice.
Chociaż akurat w kwestii romansów z innymi klubami Jesus trafił na godnego sobie przeciwnika. W końcu Paulo Sousa ma za sobą skandal w Bordeaux oraz nieudany epizod w Leicester, gdzie narzekał na słabe warunki pracy. Teraz dochodzi do tego przedziwne odejście z naszej reprezentacji, które w zasadzie nie wiadomo jak i kiedy się zakończy.
Możliwy scenariusz
Po ostatnich działaniach redaktora Ćwiąkały sprawą romansu Sousy z Flamengo coraz mocniej interesują się brazylijskie i portugalskie media. Pozycja (jeszcze) selekcjonera Reprezentacji Polski słabnie. Kandydatem nr 1 do przejęcia ekipy z Rio jest teraz Jesus. Najnowsze doniesienia mówią już o tym, że Jesus nie pojawił się rano w centrum treningowym Benfici. Pojawiają się też pierwsze spekulacje, że – jak okrzyknęli go polscy kibice – siwy bajerant może trafić… właśnie na miejsce Jesusa. Sousa to były piłkarz Benfici i na przestrzeni lat kilkukrotnie był z nią łączony jako potencjalny nowy trener. Szczerze jednak wątpię, by był najpoważniejszym kandydatem do prowadzenia zespołu ze stolicy Portugalii. Wolnym agentem jest przecież Nuno Espirito Santo, a w grę wchodzi także jego rodak – Andre Villas-Boas, który posiada spore doświadczenie w lidze portugalskiej. Sousa nie ma obecnie dobrego PR-u i nie bronią go ostatnie wyniki. A Benfica potrzebuje stabilizacji i punktów w lidze, bo kwestia mistrzostwa jest wciąż otwarta. Urodzony w Viseu menadżer nie ma też dużego doświadczenia w prowadzeniu zespołu w europejskich pucharach, a Orły za kilka tygodni mierzą się przecież w 1/8 Ligi Mistrzów z Ajaxem.
A Internacional Porto Alegre? To już półka niżej. Ekipa Colorado to nie ten sam splendor i pieniądze co w Flamengo czy Benfice. Ponadto w zakończonym sezonie nie zajęli miejsca dającego prawo gry w Copa Libertadores. Dla Sousy byłby to zatem zjazd. Choć czy akurat dla niego miałoby to duże znaczenie? Trudno powiedzieć. Ważne jest jednak co innego – obecnie nie może traktować Internacionalu nawet jako opcji na czarną godzinę. Klub z Porto Alegre zatrudnił dziś rano Alexandra Medine. Zatem ogromnie wątpliwe, by klub zerwał dopiero co podpisaną umowę z nowym szkoleniowcem.
Chciałoby się rzec Panie Sousa, że jak się Pan nie obrócisz to dupę będziesz miał Pan z tyłu.