Lechia Gdańsk i Widzew Łódź łączyła jedna rzecz – każdy z zespołów posiada w swoim składzie świetnego egzekutora. Mecz 15. kolejki PKO BP Ekstraklasy pokazał, że nieprzypadkowo zarówno Sebastian Bergier, jak i Tomas Bobcek są w czołówce klasyfikacji strzelców. Obaj panowie poprawili w Gdańsku swój dorobek, ale to Słowak dokonał tego dwukrotnie.
Zacznijmy jednak od tego – Widzew Łódź powinien prowadzić po pierwszej połowie. Angel Baena w niewytłumaczalny sposób nie zdołał wykorzystać okazji, jaka nadarzyła mu się w 24. minucie. Najpierw dzięki błędowi Matusa Vojtko Hiszpan znalazł się w dogodnej sytuacji bramkowej, następnie minął wychodzącego Szymona Weiraucha i powinien wpakować piłkę do bramki. Tego jednak nie zrobił, a sytuację wyjaśnił wracający Vojtko.
Mimo wszystko to właśnie hiszpański skrzydłowy był najjaśniejszym punktem ofensywy łodzian przed przerwą. Ganiał się z Vojtko, dogrywał do Juljana Shehu na początku meczu i próbował rwać swoim skrzydłem. W przeciwieństwie do niewidocznego po drugiej stronie boiska Mariusza Fornalczyka. A piłkarze Widzewa musieli liczyć na kontrataki i przewagę na skrzydłach, gdyż to gospodarze prowadzili grę. Lechia Gdańsk zdołała narzucić swój styl gry i to ona przeważnie rozgrywała piłkę na połowie rywala. Prócz próby Kacpra Sezonienki, po której przy bliższym słupku musiał interweniować Velijko Ilić, gdańszczanie nie potrafili przekuć swojej przewagi na sytuacje bramkowe.
Pojedynek ekstraklasowych strzelb
Worek z bramkami rozwiązał się natomiast po wznowieniu gry. Najpierw do siatki, po raz siódmy w tym sezonie, trafił Sebastian Bergier. Polak dostał piłkę od Shehu i mając mało miejsca, zapakował piłkę po poprzeczkę. Zastanawiające jest jeszcze, czy aby na pewno Tomasa Bobcka nie faulował we wcześniejszej fazie akcji Shehu. VAR jednak nie zdecydował się zawołać sędziego Wojciecha Mycia do monitora. Niemniej jednak świetne było to wykończenie Bergiera, który parę minut później mógł skompletować dublet. Jego próba po ziemi minęła jednak nieznacznie słupek.
Widzew osiągnął chwilową przewagę, którą stracił jednak w 59. minucie. Wspomniany już Tomas Bobcek wykorzystał wtedy jednocześnie fatalne ustawienie linii defensywnej łódzkiej drużyny złamanej przez Szymona Czyża oraz perfekcyjne dogranie od Sezonienki, który odebrał piłkę Baenie. Słowak wyskoczył zza pleców Diona Gallapeniego i skierował piłkę do siatki. Tu sytuacja powtórzyła się jak w przypadku Bergiera – Bobcek także parę minut po zdobyczy bramkowej mógł dołożyć drugiego gola, choć trzeba przyznać, że był dalej od celu niż rywal w klasyfikacji strzelców.
Trener Igor Jovicević szukał szansy na ponowne wyjście na prowadzenie. Chorwat zmienił z przodu wszystkich, prócz Bergiera. John Carver natomiast do końcówki nie przeprowadził żadnych roszad. Górą w tym pojedynku był jednak trener Lechii. A to dlatego, że Camilo Mena w doliczonym czasie gry (było go aż 14 minut ze względu na zadymienie stadionu) dograł w pole karne, a tam Bobcek główką dał prowadzenie. Słowacki snajper dzięki temu dubletowi objął prowadzenie w klasyfikacji ligowych strzelców.
Druga bramka strzelca Lechii była tą decydującą, bo jego nemezis już nie odpowiedział. Ekipa trenera Carvera dopisała do swojego dorobku trzy oczka i jest już o krok, od wydostania się ze strefy spadkowej. A przypomnijmy, że zaczynała z ujemnym saldem.
