Śląsk Wrocław wciąż dołuje. Leszczyński zrobił „Boruca”

Obie drużyny w PKO BP Ekstraklasie nie wygrały od października. Śląsk Wrocław trzy punkty ostatni raz wygrał ze Stalą Mielec (2:1). Piast Gliwice natomiast komplet oczek zgarnął w Kielcach, pokonując Koronę (2:0). Mecz na wrocławskiej Tarczyński Arena mógł więc być doskonałą szansą na przełamanie, a także na dobre wejście w rundę wiosenną.

Równo dwa miesiące temu, w grudniu, w meczu Pucharu Polski Piast po rzutach karnych pokonał Śląsk, zaś w regulaminowym czasie gry był remis 1:1. Podział punktów w meczu ligowym pewnie nie satysfakcjonowałby nikogo. Szczególnie że

REKLAMA

Spoglądając na zestawienie wyników obu zespołów, szybko da się stwierdzić, że ligowa forma zarówno Śląska, jak i Piasta naprawdę była mizerna. Wrocławianie z ostatnich sześciu spotkań przegrał aż pięć. Gliwiczanie za to trzy razy remisowali i dwa razy przegrali. Niewiele lepiej, ale co to za pocieszenie. Śląsk Wrocław to przecież ostatnia drużyna w stawce. Mecz w stolicy województwa dolnośląskiego naprawdę miał ciężar gatunkowy.

Piast Gliwice zaczął dobrze (z małą pomocą)

Szybciutko okazało się, że formę z końcówki rundy jesiennej (w tym przypadku w sumie z całej rundy) podtrzymała drużyna Śląska Wrocław. Wojskowi dali sobie strzelić bramkę już w 14. minucie. Sprawne wyjście z atakiem prawą stroną Piasta skutkowało dobrym dograniem od Erika Jirki do Jorge Felixa, a Hiszpan sfinalizował całość szybkim przyjęciem i sytuacyjnym strzałem z bliska. Rafał Leszczyński nie miał nic do powiedzenia. Odległość od bramki nie dawała szans na reakcję bramkarzowi gospodarzy.

Końcówka z poprzedniego akapitu pasuje również przy opisie drugiej bramki strzelonej przez piłkarzy Piasta. Nie czekaj, wróć. Bramki strzelonej dla Piasta, ale przez piłkarzy Śląska. Wysoki pressing gliwiczan zmusił Yehora Matsenkę do podania piłki w tył do Leszczyńskiego. Ukraiński obrońca zapomniał jednak o świętej zasadzie obowiązującej w piłce nożnej – nigdy nie zagrywaj piłki bramkarzowi w światło bramki. Niewiedza tym razem nie pozostała bez konsekwencji, gdyż futbolówka postanowiła spłatać golkiperowi Śląska figla i podskoczyła tuż nad jego stopą. Zrzucać winę można na Matsenkę, można obwiniać murawę, ale jedno było pewne. Śląsk Wrocław sam strzelił sobie bramkę na 0:2.

Za pierwszą połowę trzeba pochwalić piłkarzy Piasta. Widać było, że z piłką przy nodze czują się tego dnia swobodnie. Szczególnie podobać mogły się momenty, gdy podopieczni Aleksandara Vukovicia dłużej utrzymywali się w jej posiadaniu. Parę razy dało się nawet zauważyć ciekawe kombinacje podań na małym obszarze boiska. Odnotować warto też dobre wejście do zespołu Jirki. Ustawiony na prawym skrzydle Słowak jest nowym zawodnikiem w kadrze Piasta, lecz nie widać było po nim jakichś oznak problemów z aklimatyzacją. Jirka już na początku oddał dobry strzał z dystansu, a później zanotował wspomnianą już asystę przy golu na 1:0.

Wszystko, co dobre w Śląsku, zaczynało się od Żukowskiego

Powiedzmy sobie jasno – Śląsk wyglądał w tym meczu mocno przeciętnie. Nie żebyśmy byli jakoś specjalnie zaskoczeni. Piłkarze z Wrocławia prezentowali się tak przecież przez całą jesień. Zimowe przygotowania nie przyniosły więc przełomu.

Problemem we wrocławskim klubie wciąż jest pozycja napastnika. Trener Ante Simundza w pierwszym meczu rundy wiosennej postanowił zaufać Jakubowi Świerczokowi i wystawił go w pierwszym składzie. Polak oczywiście strzelił gola, ale mógł mieć przynajmniej dwa. Albo nawet trzy. Oddajemy mu, że ładnie odbił piłkę głową w stronę bramki Frantiska Placha, co dało Śląskowi bramkę kontaktową, jednakże nie można zapomnieć mu, chociażby pudła sprzed parunastu minut, kiedy po dograniu od Mateusza Żukowskiego nie trafił dobrze w piłkę. A pamiętajmy, że był w okolicach jedenastego metra. I przed nim był tylko bramkarz.

I tutaj zatrzymajmy się chwilę przy osobie ustawionego na prawym skrzydle Żukowskiego. Jeśli mielibyśmy kogokolwiek wyróżniać wśród podopiecznych Simundzy, to właśnie jego. 23-latek nie bał się brać na siebie gry, stwarzał zagrożenie na prawej flance, a każda akcja Śląska zakończona strzałem w pewnym momencie przechodziła przez niego. Jedno z jego uderzeń dobrze odbił Plach, a dwa dośrodkowania kreowały sytuacje strzeleckie dla Świerczoka. Pierwsze skończyło się kiksem napastnika, drugie zaś poprzedziło zdobycie bramki.

Gol po wrzucie z autu? Już to widzieliśmy

W drugiej połowie nie było już tak emocjonująco, ale Piast miał szansę podwyższyć. Niestety, Andreas Katsantonis z bliska trafił prosto w korpus Rafała Leszczyńskiego. Jednakże to Piast Gliwice miał korzystny wynik i to on mógł czekać na ruchy przeciwnika. Śląsk jednak w ofensywie nie potrafił sobie stworzyć choćby namiastki groźnej sytuacji, więc piłkarze Piasta postanowili zamknąć ten mecz. A zrobili to w stylu… Puszczy Niepołomice.

REKLAMA

Szybko wrzucony aut zaskoczył całą linię obrony Śląska i trafił pod nogi Felixa. Hiszpan praktycznie jednym kontaktem i balansem ciała zgubił trzech piłkarzy, po czym wyłożył piłkę koledze rodem z Cypru. Katsantonis z takowego prezentu skorzystał i celnym strzałem po ziemi umieścił piłkę w bramce Leszczyńskiego.

Ciężko być kibicem Śląska Wrocław w tym sezonie. Można było się łudzić, że po przepracowanym pod okiem nowego trenera okresie przygotowawczym coś się poprawi. Nic bardziej mylnego. Pierwszy mecz po wznowieniu rozgrywek, a wrocławianie najpierw ładują sobie kuriozalnego samobója, później dostają bramkę po aucie. A Piast przyjechał na Tarczyński Arena, zrobił swoje i zgarnął trzy oczka. Tyle.

Śląsk Wrocław – Piast Gliwice 1:3 (Świerczok 44′ –Felix 14′, Matsenko sam. 25′, Katsantonis 85′)

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    108,733FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ