Zeszłej nocy, dokładnie godzinę przed meczem Brooklyn Nets — Indiana Pacers, na naszej stronie pojawił się tekst z wypowiedzią Kevina Duranta, w którym pokrótce omówiłem (w subiektywny rzecz jasna sposób) obecny wygląd spraw w Nets. Przy okazji skrytykowałem między innymi postawę Jamesa Hardena w aktualnym sezonie NBA. Zabawne, że James postanowił wykręcić mi przed Halloween niezłego psikusa i nagle pokazać się z tej dobrej strony, rzucając prawie 30 pkt.
James Harden jest… Jamesem Hardenem. I trzeba się z tym pogodzić
Niezmiennie. Jak ten masywny facet potrafi coś schrzanić po całości, to nie można mu zarzucić, że nie umie grać w koszykówkę (o ile mu się chce). W końcu zrobił coś, na co czekałem od początku bieżących rozgrywek. Możemy mu wybaczać straty, samolubny styl gry w ofensywnie czy braki w defensywie, pod warunkiem zdobyczy punktowych. James Harden zdobył 29 pkt, zebrał 8 piłek i 8 razy asystował do swoich kumpli z zespołu w meczu przeciwko Pacers (najlepszy bilans wśród wszystkich). Wygrana Brooklynu (105-98) to głównie jego zasługa. Kevin Durant jest genialny, ale sam tego wózka nie pociągnie, niestety. A skoro nie ma Irvinga, potrzebny jest cieszący się z gry i z łatwością rzucający „trójki” Harden. Wyrobienie wcześniej przedstawionych liczb zajęło mu 35. minut. Tylko KD przebywał na parkiecie dłużej — o jedynie dwie minuty.
Ostatni mecz pokazał zalążek tego, co chcemy oglądać w regularnym sezonie w wykonaniu Jamesa Hardena. Czas pokaże, czy uda mu się zachować większą regularność w tym aspekcie.
Wniosek na dziś? Nigdy nie krytykuj poczciwego brodacza zbyt szybko. Nawet jeśli był to pojedynczy wybryk i Harden zaraz wróci do średniej w postaci 15 pkt na mecz i dużej ilości strat, to lada moment znów może powiedzieć coś w stylu: Wait, I am James Harden. I am not predictable.