Real Madryt po falstarcie na inaugurację ligi z Mallorką w drugiej kolejce na własnym stadionie podejmował Real Valladolid. Królewscy liczyli na szybką rehabilitację i zdobycie pierwszego kompletu punktów w sezonie. Warunki były do tego idealne. Po drugiej stronie był w końcu beniaminek, który przez większość ekspertów skazywany jest na szybki powrót do drugiej ligi. W kadrze Los Blancos brakowało co prawda Jude’a Bellinghama, ale w wyjściowej jedenastce pojawił się Arda Guler.
Real Madryt grał początkowo bez pomysłu
Takie mecze będą jednak dosyć problematyczne dla Realu Madryt, o czym przekonaliśmy się dzisiaj. Królewscy oczywiście dominowali w meczu, kwestia jednak w tym, że ich rywalom wcale to nie przeszkadzało. Ich celem było głównie bronienie, a bezbramkowy remis byłby traktowany jak sukces. W związku z tym przez większość pierwszej połowy oglądaliśmy Real Valladolid głęboko wycofany, z niemal wszystkimi zawodnikami przed linią piłki. Mówiąc wprost – Pucelanos ustawili autobus.
Zawodnicy Ancelottiego mieli z tym wyraźny problem. Często szukali długich podań za plecy obrońców, ale to było bardzo utrudnione ze względu na nastawienie rywali. Gra kombinacyjna na małej przestrzeni prawie nie istniała, a niemal każde przyspieszenie kończyło się błędem technicznym któregoś z graczy. Wyraźnie rzucało się w oczy, że piłkarze Los Blancos nie są jeszcze w odpowiednim rytmie. Dodatkowo tak defensywnie nastawiony rywal nie ułatwiał im zadania. Do przerwy gospodarze mieli 72% posiadania piłki i tylko jedno celne uderzenie. Bez fajerwerków.
W drugiej połowie gra Królewskich wyglądała dużo lepiej
Drugą połowę Real Madryt zaczął wyraźnie pobudzony. Od samego początku częściej przebywał w polu karnym rywali, co sprawiało problemy obronie rywali. Po chwili udało się też otworzyć wynik spotkania. Real rozegrał rzut wolny na skraju pola karnego, a mocnym uderzeniem popisał się Fede Valverde. Piłka zrykoszetowała jeszcze od jednego z obrońców, ale wpadła do bramki. To wyraźnie odmieniło mecz. Królewscy złapali więcej swobody w swojej grze, natomiast Real Valladolid był zmuszony wyjść wyżej, jeżeli marzył o wywiezieniu choćby punktu z Santiago Bernabeu.
Goście się otworzyli, co pozytywnie wpłynęło na liczbę sytuacji dla Realu Madryt. Aktywny był Guler (któremu jednak nie wszystko wychodziło), a najlepszą okazję miał Rodrygo. Brazylijczyk jednak koncertową ją zepsuł i wychodząc sam na sam z bramkarzem, próbował podawać, co zrobił zdecydowanie za lekko. Swoje sytuacje miał też Mbappe, ale Francuz nie popisywał się wykończeniem. Były to jednak pozytywne symptomy. W końcówce oglądaliśmy jeszcze dwa gole. Jednego autorstwa Brahima Diaza i jednego Endricka, dla którego było to debiutanckie trafienie.
Warto nadmienić, że Real na drugą połową zmienił ustawienie. Królewscy przeszli na 4-4-2, z Rodrygo i Gulerem na bokach pomocy oraz Viniciusem i Mbappe jako nominalni napastnicy. Gra Realu wyglądała dużo płynniej niż w pierwszej części meczu i stwarzała znacznie większe zagrożenie pod bramką Karla Heina. Dopiero przy okazji zmian zawodników zmieniało się też ustawienie na boisku. Gra Realu w drugiej połowie to z pewnością dobry znak dla Carlo Ancelottiego przed kolejnymi spotkaniami.