Wiadomość o tym, że Lionel Messi nie może kontynuować swojej piłkarskiej kariery w Barcelonie, całkowicie wstrząsnęła światem futbolu. Jeszcze tego samego dnia, w którym ogłoszono problemy z ponownym zakontraktowaniem Argentyńczyka, Joan Laporta zapewniał, że Leo pozostanie na Camp Nou. Czasami rzeczywistość bywa jednak bolesna i należy pogodzić się z faktem, że Messi jest obecnie zawodnikiem PSG, a FC Barcelona jest potwornie zadłużona. Możliwe, że Leo jeszcze kiedyś powróci do ukochanej Barcelony, pożegnać się w należyty sposób. Jednakże w tym momencie Duma Katalonii musi poradzić sobie bez argentyńskiego magika i odnaleźć się w erze „post Messi”.
Grzechy Bartomeu zebrały żniwo
Mówiąc o wielopłaszczyznowych kłopotach Barcelony, nie da się pominąć osoby Josepa Marii Bartomeu. Były prezes katalońskiego klubu przez lata nieodpowiedzialnych i szkodliwych rządów, pozostawił po sobie ogromny bałagan. Bilans finansowy Barcy za sezon 20/21, który wyniósł aż -473 mln euro, to w głównej mierze dzieło właśnie poprzedniego zarządcy. Nieprzemyślane transfery, podwyżki płac na zawołanie, nierentowne rozwiązania długoterminowych działań. Jednymi słowy szastanie kasą na prawo i lewo bez większego zastanowienia. Kiedy Joan Laporta przejmował stanowisko prezydenta Blaugrany, chyba nie zdawał sobie sprawy jak ciężko będzie cały ten syf uprzątnąć. I to mnie osobiście nieco zdziwiło. Przez pierwsze miesiące swojej prezydentury, Laporta jawił się jako wybawiciel, rycerz na białym koniu który położy kres wszelkim problemom. I mimo, że w stosunkowo krótkim czasie udało mu się zrealizować kilka naprawdę wartościowych operacji, to trzeba sobie powiedzieć jasno – tak kolorowo wcale nie było.
Joan Laporta jechał na tzw „picu”, który znacząco pomagał mu utrzymywać dobry wizerunek i łudzić fanów, że wszystko jest pod kontrolą. Bo nie jest i już dawno nie było. Darmowe transfery Depaya, Aguero i Garcii? Super, ale mało brakowało i nawet nie udałoby się ich zarejestrować, gdyby nie dobrowolna obniżka pensji ze strony Gerarda Pique. Joan Laporta doskonale zdawał sobie sprawę ze stanu rzeczy, regulaminu i limitów płac La Liga. Świadomie odrzucił umowę Javiera Tebasa (prezes ligi hiszpańskiej) z CVC, gwarantującą samej Barcy ponad ćwierć miliarda euro. Pieniądze, które mogłyby pokryć część długów i pensje piłkarzy, a przede wszystkim pozwoliłyby zakontraktować Leo Messiego. A jednak, mimo tych wszystkich czynników, Laporta łudził się, że jakimś sposobem uda się zatrzymać Argentyńczyka, że wszystko jakoś się ułoży. Tak się nie stało i na jaw wyszła prawda pokazująca, że „nowy stary” prezydent FC Barcelona nie panuje nad wszystkim tak dobrze jak się mogło wydawać.
Decydujący sprawdzian Ronalda Koemana
Pod koniec poprzedniego sezonu sporo mówiło się o posadzie trenera FC Barcelony. Drużyna prowadzona przez holenderskiego szkoleniowca rozwinęła się, zaadaptowała do trudnych warunków kadrowych, ale wciąż zawodziła w wielkich meczach. A taka postawa klubowi pokroju Barcy po prostu nie przystoi. Z tego też względu Joan Laporta przez jakiś czas wahał się co do przedłużenia umowy z Koemanem, ale ostatecznie obaj panowie dogadali się co do kontraktu. Jest to jednak transakcja wiązana. Laporta udziela Holendrowi znaczącego kredytu zaufania i sprowadza mu tylu potrzebnych zawodników ile tylko będzie w stanie, a trener Barcelony ma osiągać zadowalające wyniki, szczególnie jeśli chodzi o ważne mecze z trudnymi rywalami. Wydaje się to być całkiem uczciwy deal, z tym że… no właśnie. Kogoś mi tutaj brakuje. Ach, no tak. Najważniejszy, najbardziej kluczowy piłkarz układanki i lider większości statystyk całej ligi niedawno opuścił zespół. To trochę komplikuje plan walki o najwyższe cele.
Powrót do korzeni
Oprócz Leo Messiego, wciąż niedysponowani z powodu kontuzji są Ansu Fati, Ousmane Dembele, Sergio Aguero i Marc Andre Ter Stegen. Dodatkowo Ilaix Moriba, który był jednym z odkryć rundy wiosennej w Barcelonie, najprawdopodobniej nie podpisze nowego kontraktu i opuści klub. A to wszystko ze względu na zbyt wysokie wymagania finansowe stawiane przez agentów 18 latka.Z drugiej jednak strony jeśli sięgniemy pamięcią w przeszłość, to całkiem podobna sytuacja miała miejsce kilkanaście lat temu. Na początku lat 2000 FC Barcelona znajdowała się w kiepskiej sytuacji sportowej oraz ekonomicznej. Klub musiał budować na młodzieży, wychowankach ze słynnej La Masii i tam szukać swojej szansy do powrotu na szczyt. Na stanowisku trenera pojawił się Frank Rijkaard i rewolucja stała się faktem. Ciąg dalszy tej historii chyba wszyscy doskonale znamy. Co zatem stoi na przeszkodzie, aby ten scenariusz się powtórzył?
Ponownie mamy bowiem holenderską legendę klubu u steru, wybitnie utalentowanych graczy pokroju Pedriego, Riquiego Puiqa, Alexa Collado, Gaviego czy Alejandro Balde i kilku solidnych liderów w szatni.
Świetny przykład oddania klubowym barwom pokazał w ostatnim czasie Gerard Pique, który jak wspomniałem już wcześniej, postanowił znacząco obniżyć swoją pensję po to, aby nowo pozyskani zawodnicy mogli zostać zarejestrowani i brać czynny udział w meczach. Hiszpan wyszedł również z inicjatywą prowadzenia streamów na platformie Twitch po każdym spotkaniu Barcy. Dzięki temu kibice uzyskają możliwość jeszcze bliższego kontaktu ze swoimi ulubieńcami, a Gerard będzie miał możliwość zgarnięcia trochę dodatkowych środków z dotacji widzów. Dodajmy do tego piękny akcent w postaci gola otwierającego wynik w pierwszym meczu sezonu FCB vs RSS i można powiedzieć, że Pique dokłada wszelkich starań, aby rzeczywistość Barcelony nie była taka szara po odejściu Leo. Z kibicami na Camp Nou znakomicie przywitał się również Memphis Depay.
Mentalność lwa
„Mówcie mi Memphis” – Holender nie przepada za swoim nazwiskiem, które wiąże się z trudną przeszłością. Skupia się na tym co przed nim i chce budować swoją własną legendę. Wyróżnia go bardzo silna osobowość, charakter bardzo pracowitego człowieka, który nieustannie dąży do perfekcji. Jest pod tym względem trochę jak Zlatan Ibrahimovic – wiecznie nienasycony, bierze presję swoich kolegów na siebie. Lubi wyzwania, a takim z pewnością jest gra w obecnym zespole FC Barcelony. Odejście Leo Messiego, a wraz z nim perspektywa gry z tak wybitnym piłkarzem na pewno musiała trochę zaboleć. Mam jednak wrażenie, że dla Memphisa to tylko dodatkowy zastrzyk motywacji. Teraz to on jest jedną z największych gwiazd i czołowych twarzy Blaugrany i będzie chciał jak najlepiej wykorzystać swoją szansę do zapisania się w historii jednego z najbardziej utytułowanych klubów na świecie.
Sygnał o treści „Hej, jestem Memphis i chcę dać z siebie wszystko w barwach tego klubu” wysłał już w rywalizacji z Realem Sociedad. Czarujący drybling w stylu Neymara, popisowe i efektowne zagrania oraz asysta najlepiej oddają mentalność Holendra. Lew, którego nosi na plecach to nie żaden tani chwyt, ale prawdziwe uosobienie tego napastnika. Razem z Antoinem Griezmannem mogą stać się liderami Barcy w erze „post Messi”. Rzeczywistość, która wydawała się tak odległa i tak trudna do wyobrażenia stała się faktem. Ale czy to musi oznaczać dalszy kryzys katalońskiej drużyny? Bardzo możliwe, że będzie zupełnie odwrotnie. Może więcej zawodników podobnie jak Martin Braithwaite nabierze dzięki temu swobody w grze. A ta z kolei przestanie być uzależniona od jednego gracza. Poza tym, widok trybun wykrzykujących hucznie „Memphis! Memphis!” brzmi całkiem nieźle. Całkiem podobnie do „Messi! Messi!”, czyż nie?