Mecz przyjaźni – tak określają starcie Legii Warszawa z Radomiakiem Radom kibice obu klubów. Na trybunach świetna atmosfera, ale na boisku każda z drużyn potrzebowała punktów. Przez niefrasobliwość czołówki tabeli Wojskowi wciąż mają szanse na Mistrzostwo Polski. Przyjezdni z Radomia natomiast potrzebują każdych punktów, aby jak najszybciej zapewnić sobie utrzymanie w Ekstraklasie. Niedzielne starcie gorzej zaczęło się dla gospodarzy, ale to, co wydarzyło się w drugiej połowie, z pewnością wpasowuje się w ten mistrzowski wyścig żółwi.
Czerwona dla Kapustki… i to wszystko?
Legia od razu ruszyła do ataku. Gospodarze podeszli bardzo wysoko, z wyraźnym nastawieniem ofensywnym. Prawdopodobnie taki stan utrzymywałby się na placu gry dłużej, gdyby nie Bartosz Kapustka. Jego interwencja wślizgiem w środkowej części boiska początkowo umknęła panu Jarosławowi Przybyłowi, lecz zawołany do monitora sędzia tego spotkania nie mógł podjąć innej decyzji. Czerwona kartka i od 6. minuty Legia musiała grać jednego mniej. Poszkodowany Christos Donis odczuł konsekwencje tego starcia i niedługo później opuścił boisko. Od tamtej pory Radomiak poczuł się swobodniej na boisku. Częściej wędrowali na połowę Legionistów, częściej zagrażali bramce. Najwięcej strachu napędził Lisandro Semedo i jego atak prawą stroną boiska. Dogranie w pole karne trafiło perfekcyjnie do Rafała Wolskiego, ale ten nie trafił czysto w piłkę. Zarówno tempo jak i poziom emocji były iście majówkowe. Dwa celne strzały, mało ataków i sędzia Przybył dający kartki. To wszystko, co dało się zapamiętać z pierwszych 45 minut.
Radomiak rozgościł się na Łazienkowskiej
Po wyjściu z szatni Legia prowadziła grę, ale to Radomiak lepiej atakował. Problem był taki, że okazje gości były nijakie. Brak było zdecydowania, jakiegoś celniejszego strzału. W 56. minucie dobrze uderzał głową Marc Gual po dośrodkowaniu z lewej strony boiska. Nic nie zapowiadało większych emocji w tym meczu, lecz bez przesady. Takiego nudnego widowiska nikt się chyba nie spodziewał. Całe szczęście, że Lisandro Semedo błysnął kreatywnością i poszedł na przebój. Zgranie piłki z Vagnerem Diasem, następnie minięcie Yuriego Ribeiro, a finalnie spokojny finisz po ziemi obok Dominika Hładuna. Akcja z wieloma podaniami i bierną postawą Legii.
Wygląda na to, że i Legioniści dostosowali się do poziomu czołówki ligi. Jakby tego było mało, to Radomiak niedługo później strzelił jeszcze dwie bramki. Bruno Jordão przebiegł pół boiska i fantastycznie obsłużył Vagnera Diasa. Naprawdę, podanie Portugalczyk było na najwyższym poziomie. Idealnie, między defensorami Legii, więc Vagner nie miał innego wyboru jak tylko umieścić piłkę w siatce. A następnie Luka Vušković indywidualnie poszedł z akcją i z około 20. metrów uderzył na bramkę. Precyzyjne uderzenie wpadło przy tuż słupku. Tak niewiele trzeba było w tym meczu, żeby strzelić Legii bramkę. Po tych wydarzeniach obaj szkoleniowcy dokonali po trzy zmiany, bo kwestia wyniku była rozstrzygnięta. Ważne punkty Radomiaka, który oddalił się od strefy spadkowej na odległość 6 punktów.