Po udanym występie z Realem Betis, FC Barcelona po raz kolejny stanęła przed wyzwaniem udowodnienia swojej dobrej dyspozycji na dłuższą metę. Za kadencji Xaviego bywało bowiem niejednokrotnie tak, że piłkarze Blaugrany nie potrafili zachować ciągłości pod kątem przekonujących występów. Dziś mieli okazję poddać się weryfikacji względem rywala jeszcze bardziej wymagającego niż Los Verdiblancos, a więc Athletiku.
Kolejny dziwny mecz z udziałem Barcy
W kontekście FC Barcelony zarówno fani jak i przeciwnicy klubu mogą narzekać na wiele rzeczy. Co do jednego nie można się jednak przyczepić – mecze Blaugrany dostarczają ostatnio pełen pakiet emocji. Nie inaczej było i tym razem. Pierwszy gol padł już w 40. sekundzie spotkania! Prowadzenie gospodarzom dał Gorka Guruzeta, który strzałem równie niechlujnym co postawa defensorów Barcelony umieścił piłkę w siatce. Do około 20. minuty zespół Xaviego nie istniał na boisku. Los Leones kontrolowali środek boiska i skutecznie zmuszali Dumę Katalonii do gry po okręgu co nie przynosiło zbytnio efektów.
Taki stan rzeczy zapewne utrzymałby się dłużej, gdyby nie prezent jaki Yuri Berchiche podarował przeciwnikom. Boczny obrońca Athletiku chcąc wybić futbolówkę trafił w nogę Roberta Lewandowskiego, a ta odbiła się prosto do bramki. Wyglądało to przekomicznie i aż ciężko uwierzyć, że piłkarz takiej drużyny, w tak ważnym spotkaniu zdecydował się na tak nierozważne zagranie. W każdym razie po stronie Lewego można zapisać malutki plusik za czujność w polu karnym rywala.
Ten nietypowy gol ewidentnie wytrącił podopiecznych Ernesto Valverde z rytmu, jaki nadali na początku rywalizacji. Gospodarze przestali kontrolować wydarzenia boiskowe, czego konsekwencją było drugie trafienie przyjezdnych autorstwa Lamine Yamala. Przebojowy skrzydłowy Barcelony w 32. minucie dał popis indywidualnych umiejętności znajdując lukę w bloku defensywnym Athletiku i trafiając do siatki przy dalszym słupku. Tak więc znów Barcelona grając bardzo nierówne 45 minut była w stanie wyjść na prowadzenie dzięki szczęściu i błyskowi danych graczy.
Lamine Yamal zmarnował dwie znakomite okazje na zamknięcie meczu
Na dobry początek drugiej połowy Barcelona i Athletic postanowili zaserwować widzom powtórkę z rozrywki. W 49. minucie dobrze z lewego skrzydła dośrodkował Nico Williams, a niekryty przez nikogo Oihan Sancet zdobył bramkę na 2:2. Ciężko już zliczyć wszystkie sytuacje z tego sezonu, w których organizacja gry defensywnej Dumy Katalonii wołała o pomstę do nieba. W tym przypadku szczególnie zganić należy Inakiego Penę, który był dziś fatalny w podejmowaniu decyzji (a właściwie ich braku) odnośnie wyjść z linii bramkowej. Ani nie zachowywał się skutecznie między słupkami, ani nie potrafił zapobiec zagrożeniu w inny sposób.
W dalszej fazie meczu nie było jednej wyraźnie dominującej strony. Zarówno Barca jak i Athletic stwarzały sobie zagrożenie, przy czym więcej roboty w obronie mieli piłkarze Xaviego. Zawodnicy z San Mames bardzo często decydowali się bowiem na uderzenia nawet z niezbyt dogodnych pozycji, szukając swojego szczęścia. Ronald Araujo dwoił się i troił, wybijając kolejne piłki i wygrywając pojedynki z rywalami. Gdyby jednak w okolicach 70. minuty Nico Williams uderzył nieco dokładniej, nawet Urugwajczyk nie miałby nic do gadania. Skrzydłowy Bilbao strzelał technicznie na dalszy słupek, ale piłka chybiła o kilka centymetrów od celu. Najlepsze sytuacje po stronie Barcy miał natomiast Yamal. Najpierw po dobrym podaniu od Lewandowskiego, Hiszpan wychodził sam na sam z Agirrezabalą lecz jego podcinka okazała się niecelna. A tuż przed końcem regulaminowego czasu gry 16-latek z łatwością zmylił Aitora Paredesa i miał przed sobą pustą bramkę, ale strzelił fatalnie i daleko od bramki.
Ta nieskuteczność kosztowała oba zespoły kolejne pół godziny walki w dogrywce.
Sergi Roberto wszedł z ławki i zrobił różnicę – tyle że negatywną
W dogrywce w zasadzie działo się niewiele. Oba zespoły siłą rzeczy grały już na mniejszej intensywności i starały się raczej nie stracić gola, aniżeli za wszelką cenę dążyć do zdobycia zwycięskiego trafienia. Więcej takowych prób wciąż zaliczali piłkarze Athletiku, ale były to strzały niecelne. Kiedy pierwsza część dogrywki zbliżała się ku końcowi, gospodarze wyczuli idealny moment do przeprowadzenia zabójczego ataku. Wprowadzony niedawno Sergi Roberto został zmiażdżony w pojedynku fizycznym z rywalem. Strata kapitana Barcelony napędziła atak Los Leones, który na raty wykończył Inaki Williams. 29-latek najpierw trafił w słupek, ale piłka szczęśliwa wróciła pod jego nogi i Ghańczyk wpakował piłkę do siatki.
Barca była już bezradna wobec takiego obrotu spraw. Podopieczni Xaviego nie potrafili znaleźć żadnej odpowiedzi na gwóźdź do trumny jaki zaserwował im starszy z braci Williams. Na dobitkę w 120. minucie bajecznie zewnętrzną częścią stopy uderzył jeszcze Nico, pogrążając Blaugranę. Athletic awansował więc zasłużenie do półfinału Copa del Rey, a Barca straciła kolejną szansę na trofeum w tym sezonie.