Połowa sezonu 2023/2024 PKO BP Ekstraklasy już za nami. Po 17. kolejkach dość niespodziewanie przed jego startem był Śląsk Wrocław. Aktualna forma Trójkolorowych przechodzi wprost ludzkie pojęcie – nie przegrali oni w lidze ani jednego spotkania od 12 sierpnia! Zgromadzili na półmetku 37 punktów, przegrywając zaledwie 2 spotkania. Mało tego, po raz ostatni w lidze nie strzelili ani jednego gola… 30 kwietnia! Wiele wskazywało na to, że ta passa się przedłuży. W 18. kolejce podejmowali u siebie Koronę Kielce. Wprawdzie mieli passę 8 spotkań bez porażki, przerwaną dopiero w poprzedniej kolejce przez Lecha Poznań, a także sensacyjne zwycięstwo z Legią w Pucharze Polski, to jednak ich dorobek punktowy nie rzuca na kolana. Scyzory dotychczas zdobyły 17 punktów, wisząc nad strefą spadkową, mając jedynie jedno oczko przewagi nad 16. Puszczą. Śląsk, mimo widocznej lekkiej zadyszki, jaką złapali od rozbicia Legii 4:0, nadal uznawany był za faworyta.
Bywało ciekawiej…
Pierwsze minuty tego meczu należały do podopiecznych Jacka Magiery. Wrocławianie wychodzili z zasady „gdy się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy”. Spokojnie i bez większego pośpiechu konstruowali swoje akcje i szukali na dogodną okazję na wyprowadzenie ataku. Jednak gdy utracili posiadanie piłki, dążyli do odebrania jej rywalowi i próbowali grać wysokim pressingiem. Akcji bramkowych było tyle, co kot napłakał. Większość gry toczyła się w środkowej części boiska. Po obu stronach brakowało dokładności, która przy wyprowadzaniu akcji jest istotna.
To nie było porywające widowisko. Z czasem przeważała Korona, choć niewiele z tego wyniknęło. Mecz był dosyć wyrównany i niewiele wskazywało na zmianę wyniku. Pierwsza połowa w ostatecznym rozrachunku zakończyła się bezbramkowym remisem. Po Śląsku można było spodziewać się nieco więcej. Mieli tak naprawdę tylko jedną szansę, w 31. minucie, która miała potencjał na gola – została jednak zaprzepaszczona ze względu na brak dokładności. Tego samego brakowało Koronie. Efekt? Ani jednego celnego strzału, po stronie i Śląska, i Korony. Nie wyglądało to dobrze, nie oglądało się tego meczu z przyjemnością. Pozostało jedynie liczyć, że choć jedna z drużyn przebudzi się i zastąpi 0 na tablicy świetlnej inną cyfrą.
We Wrocławiu bezbramkowo
No i doczekaliśmy się – w końcu padł celny strzał! Jednakże ile trzeba na niego było czekać… Autorem tego kąśliwego strzału z dystansu w 55. minucie był Mateusz Żukowski. Z tym uderzeniem poradził sobie Konrad Forenc i do zmiany wyniku nie doszło. WKS złapał rytm i zaczął wywierać presję na obronie rywala. Chwilę później szczęścia po wrzutce próbował również Piotr Samiec-Talar, lecz nieskutecznie. Czasu było coraz mniej, a gola po którejkolwiek ze stron na horyzoncie nie było widać. Wrocławianie przeważali, lecz nie mogli wyprowadzić choćby jednej konkretnej akcji. To uległo zmianie.
W 78. minucie wcale wiele do bramki nie brakowało. Zakotłowało się w polu karnym Korony. Było w tym sporo przypadku i szczęścia dla podopiecznych Kamila Kuzery – udało się zablokować strzał, który mógł dać ekipie z Dolnego Śląska prowadzenie. Kolejna akcja i znowu niebezpiecznie, jednak poradził sobie Miłosz Trojak. Publiczność na Tarczyński Arena poderwała się i zaczęła głośniej dopingować swoich ulubieńców. Zrobiło się ciekawiej, a Śląsk wreszcie podkręcił tempo.
To niestety dla wrocławian nie poskutkowało. Mecz zakończył się bezbramkowym remisem. Pierwsza połowa była wprost senna i nie działo się nic. W drugiej zaś zrobiło się lepiej i Śląsk był aktywniejszy w ofensywie, zwłaszcza w ostatnich 20 minutach tego spotkania. Bramka dla WKS-u rzeczywiście wisiała w powietrzu i do zwycięstwa nie brakowało wiele. Jednakże gdyby podopieczni Jacka Magiery ruszyli nieco wcześniej do ataku, to może ten mecz potoczyłby się inaczej? Jedno jest pewne – Śląsk podtrzymuje swoją passę spotkań bez porażki i przynajmniej jeszcze jedną kolejkę spędzi na fotelu lidera.