Cztery lata temu obie drużyny stworzyły być może najlepsze widowisko na poprzednich mistrzostwach świata. W 1/8 finału Francja pokonała wówczas Argentynę 4:3. Trójkolorowi ostatecznie sięgnęli po końcowy triumf, w większości spotkań grając jednak znacznie bardziej pragmatycznie. Mecz z Albicelestes był jednym z dwóch na turnieju w Rosji, w którym poszli na wymianę ciosów. Przeważnie – podobnie jak teraz – stawiali większy nacisk na defensywę i stałe fragmenty gry. Niemniej jednak drugim meczem, w którym mogliśmy oglądać sporo goli, był finał mundialu przeciwko Chorwacji. Czy teraz można spodziewać się podobnego scenariusza?
Finał mundialu tym razem nie ma faworyta
Pierwszą różnicą pomiędzy meczem decydującym o mistrzostwie świata, jest to, że teraz Francja nie jest wyraźnym faworytem. Cztery lata temu, porażka z Chorwacją byłaby niemałą sensacją. Vatreni przed startem turnieju nie byli uważani za faworytów nawet do strefy medalowej, a co dopiero wygranej w całym turnieju. Z kolei obecną Argentynę bukmacherzy przed rozpoczęciem mistrzostw stawiali w roli trzeciej siły – za Brazylią i Francją. Pomimo kłopotów na początku turnieju, Albicelestes z każdym meczem grają coraz lepiej, czego dobitne potwierdzenie nastąpiło w wygranym 3:0 półfinale przeciwko Chorwacji. Zresztą zdaniem bukmacherów nadchodzący finał mundialu po prostu nie ma faworyta. Kursy na obie drużyny są niemal identyczne.
Zresztą nie ma co się dziwić. Zarówno Francja, jak i Argentyna nie wyróżniły się na tyle na tle innych uczestników, aby od początku stawiać jedną z drużyn w roli faworyta do końcowego triumfu. Aczkolwiek, pomimo że i ekipa Deschmpsa, i Scaloniego nie zachwycają swoją grą, to dość pewnie dotarły do finału. Obie reprezentacje są typowymi drużynami turniejowymi. Nie grają atrakcyjnie, ale do bólu skutecznie. Często oddają piłkę przeciwnikowi i czekają na własnej połowie. W dużym stopniu bazują na indywidualnościach. I potrafią wykorzystywać swoje momenty.
Nie będzie powtórki sprzed czterech lat?
To wszystko prowadzi nas do tego, że ciężko spodziewać się powtórki sprzed czterech lat. Po pierwsze, inna waga meczu. Spotkanie w 1/8, gdzie zmierzyły się oba zespoły cztery lata temu, ma o wiele mniejsze znaczenie niż finał mundialu. W XXI wieku mecz decydujący o tytule (biorąc pod uwagę także mistrzostwa Europy) przeważnie rozstrzygał się jedną-dwoma bramkami. Wyjątkiem pozostaje wspomniane już starcie z 2018 pomiędzy Francją a Chorwacją oraz zwycięstwo Hiszpanów 4:0 z Włochami w 2012 roku. Stawka spotkania powoduje, że z reguły oba zespoły nie chcą się odkryć i grają bezpiecznie, co skutkuje oglądaniem „piłkarskich szachów”.
Drugi powód – być może nawet ważniejszy – to inny selekcjoner w reprezentacji Argentyny. Cztery lata temu Albicelestes prowadził Jorge Sampaoli – trener mający ofensywną wizję futbolu, który chce narzucać przeciwnikowi własne warunki gry. W poprzednim sezonie jego Marsylia w Ligue 1 miała niższe średnie posiadanie piłki jedynie od PSG. Lionel Scaloni – pomimo że na poprzednim mundialu był asystentem w sztabie Sampaoliego – na tym turnieju pokazał, że jest zupełnie innym trenerem. Zarówno w ćwierćfinale, jak i półfinale szkoleniowiec Argentyńczyków zmieniał ustawienie w zależności od przeciwnika.
Elastyczny Scaloni
Przeciwko Holandii Scaloni zdecydował się zneutralizować wahadłowych rywali, którzy byli kluczem do zwycięstwa ekipy Van Gaala w 1/8 przeciwko USA. W tym celu odwzorował ustawienie Oranje, decydując się na trójkę środkowych obrońców i wahadłowych. Z kolei przeciwko Chorwacji, wiedząc, że najmocniejszą stroną przeciwnika jest środek pomocy, zagęścił tę strefę boiska, dokładając Leandro Paredesa. A gdy Zlatko Dalić rzucił już wszystkie siły do ataku i w miejsce Marcelo Brozovicia wprowadził drugiego napastnika Bruno Petkovicia, selekcjoner Albicelestes zmienił formację na trójkę stoperów. Można się więc spodziewać, że i na Francję Scaloni przygotuje specjalny plan. Kluczem będzie oczywiście zatrzymanie Kyliana Mbappe. Niemniej jednak Trójkolorowi niejednokrotnie podczas mundialu pokazali już, że nie są drużyną jednowymiarową. Zagrożenie płynie tam z wielu stron. Dlatego wyłączenie z gry gwiazdora PSG nie oznacza zneutralizowania całej ofensywy Francuzów, o czym najlepiej przekonała się w ćwierćfinale Anglia.
Trójkolorowi na trwającym mundialu w każdym meczu – nie licząc ostatniego grupowego z Tunezją, kiedy Deschamps dał odpocząć podstawowej jedenastce – zdobywali co najmniej dwa gole. Nawet przeciwko Maroku, które w drodze do półfinału straciło tylko jedną bramkę, w dodatku samobójczą. Jednak Argentyna to najlepiej broniąca drużyna na tym turnieju. Albicelestes – wraz z Brazylią – dopuszczają rywali do najmniej groźnych sytuacji pod swoją bramką. Na mniej strzałów średnio pozwalała jedynie Hiszpania, a na mniej celnych tylko Ekwador (jednak trzeba brać pod uwagę, że Ekwador nie wyszedł z grupy, a Hiszpania odpadła już w 1/8 finału).
Konserwatywny Deschamps
Natomiast to, co jest najsilniejszą stroną Argentyny, jest także największą bolączką Trójkolorowych. Dopiero przeciwko Maroku w półfinale zachowali oni pierwsze czyste konto. Ponadto ich statystyki obronne również wyglądają przeciętnie. W porównaniu z Argentyną – pomimo, że obie ekipy straciły tyle samo goli – pozwalają rywalom na prawie dwa razy więcej zarówno wszystkich strzałów (5,37 do 9,5 na mecz), jak i tych w światło bramki (1,26 do 2,5 na mecz). Ponadto ich współczynnik XGC (goli oczekiwanych traconych) na 90 minut jest prawie trzykrotnie wyższy (0,38 do 1,12). Kto, jak kto, ale Argentyna z Leo Messim w składzie może to wykorzystać. Zwłaszcza, że największe problemy Francja ma na lewej stronie obrony, gdzie gra Theo Hernandez, częściej podłączający się do akcji niż prawy defensor Jules Kounde oraz zazwyczaj bierny w grze obronnej Kylian Mbappe.
Jedynie Tunezja – kiedy w pierwszym składzie nie grał napastnik PSG – częściej atakowała swoją lewą stroną niż prawą. W ostatnim meczu Maroko na prawą flankę kierowało nawet 53% akcji. Ze względu na to, że Leo Messi, zazwyczaj okupuje prawą stronę boiska, to właśnie tam mogą rozstrzygnąć się losy tytułu. W przeciwieństwie do Scaloniego ciężko spodziewać się, aby Didier Deschamps wymyślił coś specjalnego i zaskoczył rywali zmianą ustawienia. Selekcjoner Francuzów zarówno na tym turnieju, jak i cztery lata temu w Rosji, dał się poznać jako trener bardzo konserwatywny, który nie przepada za dokonywaniem zmian w wyjściowej jedenastce. Od początku mundialu Francja stosuje tę samą formację 4-3-3, a wszystkie zmiany są przeprowadzane jeden do jednego, w zależności od niedyspozycji poszczególnych piłkarzy.
Doświadczenie turniejowe
Mimo to, ze względu na kontuzje Oliviera Giroud i Karima Benzemy, Deschamps będzie zmuszony do zmiany taktyki i gry bez klasycznej „dziewiątki”. Najprawdopodobniej na pozycji wysuniętego napastnika wyjdzie Mbappe, a miejsce na lewym skrzydle zajmie Marcus Thuram, o wiele bardziej aktywny w grze obronnej niż gwiazdor PSG. Właśnie takiej roszady Deschamps dokonał w 65. minucie meczu z Marokiem, co wyraźnie ostudziło zapędy ofensywne Lwów Atlasu i dało Francji większą pewność w defensywie. Kto wie, być może ta wymuszona zmiana okaże się kluczowa w kontekście zatrzymania Messiego i spółki.
Niemniej jednak, większych roszad w składzie Francuzów ciężko się spodziewać. Deschamps cztery lata temu wygrał mundial, dokonując tylko jednej zmiany w wyjściowej jedenastce przez całą fazę pucharową. W dodatku była ona spowodowana zawieszeniem za kartki Blaise’a Matuidiego w ćwierćfinałowym starciu z Urugwajem (2:0). Selekcjoner Francuzów ufa sprawdzonym rozwiązaniom, a obecna Francja pod kątem stylu gry również nie wiele różni się od tej z 2018 roku. Ze wszystkich siedmiu starć w fazie pucharowej obecnego i poprzedniego mundialu ekipa Deschampsa miała wyższe posiadanie piłki jedynie w dwóch. Przeciwko Urugwajowi cztery lata temu i teraz Polsce. A więc dwóm drużynom, które stawiały na skrajną defensywę i po prostu nie chciały grać w piłkę. Co więcej, tylko w jeszcze jednym meczu mieli więcej niż 40% – ćwierćfinale z Anglią.
Finał mundialu rozegra się bez piłki?
Czy Francuzi podobnie postąpią przeciwko Argentynie? Prawdopodobnie tak. Albicelestes mają średnio wyższe posiadanie piłki o prawie 6% (58 do 52,2). Aczkolwiek w fazie pucharowej grają oni podobnie do podopiecznych Deschampsa. Wycofują się do średniego pressingu i czekają, co zrobi ich rywal. W meczach z Chorwacją i Holandią, czyli bardziej wymagającymi zespołami, to przeciwnicy częściej byli przy piłce. Z kolei przeciwko Australii – pomimo że ich posiadanie wyniosło aż 61% – zwłaszcza w pierwszej połowie często oddawali inicjatywę rywalowi. Zresztą, według statystyk, które FIFA udostępnia po każdym meczu, obie drużyny we wszystkich meczach fazy play-off najwięcej czasu spędziły w średnim bloku obronnym. Dlatego też ciężko spodziewać się, aby tym razem finał mundialu był otwarty.
Właśnie w takim kierunku zmierza futbol reprezentacyjny. Dlatego, że selekcjonerzy mają coraz mniej czasu na dopracowanie konkretnych schematów, największe sukcesy święcą drużyny potrafiące dostosować się do panujących warunków. Niestrzelające wielu bramek i niezapierające dech w piersiach, jednak zrównoważone i wyrachowane. Prawdopodobnie tegoroczny finał mundialu – jak większość w tym wieku – również nie będzie spektakularnym widowiskiem, a raczej wyczekiwaniem na błąd rywala. Stawka tego spotkania powoduje, że czasem brakuje goli, jednak zapewnia również emocje, jak przy żadnym innym meczu.