Ostatnio, tak trochę znikąd przypomniała mi się sytuacja z przeszłości. Skłoniła mnie ona do pewnej refleksji.
Mecz 12 kolejki rozgrywek A klasy I grupy wałbrzyskiej. Naprzeciwko siebie stają Sudety Dziećmorowice oraz Orzeł Witoszów. Gra jest zacięta, chociaż nie pozbawiona błędów przy rozegraniu piłki. Gospodarze (drużyna Sudetów) widocznie przeważają, w pierwszej połowie udaje im się pokonać bramkarza przeciwników. Na ich nieszczęście goście robią to samo chwilę później. W drugiej części spotkania Sudety dalej kreowały sobie sytuacje strzeleckie, ale mówiąc krótko nie chciało wpaść. Czas mija, nie ma goli, zaś lokalni kibice są coraz bardziej zniecierpliwieni (zwłaszcza, że Orzeł to zespół na tą chwilę walczący o utrzymanie).
No i jest jeszcze on. Szatan odziany w sędziowski trykot, symbol powszechnej niesprawiedliwości w sporcie, mąciciel rezultatów i generalnie bardzo wielka gnida. W kibicach gospodarzy pobudza lwią wściekłość za każdym razem, kiedy nie odgwizduje bądź nie pokazuje kartek za faule, według uznania tłumu (to czy sędzia faktycznie popełniał błędy przy decyzjach jest interpretacyjne, jednak niespecjalnie nimi wypaczył wynik).
A moment, w którym przy końcówce rywalizacji odgwizdał pozycje spaloną zawodnika z Dziećmorowic, aktywował tym samym w swoim kierunku falę przekleństw, zaczynających się na „k”, „ch”, a nawet mniej spodziewane na „z”. Nie pomagał mu pewnie też fakt, że miał wyrobiony mięsień, którego nie powstydziłby się żaden doświadczony piwosz (ale jeden z liniowych miał podobny, więc przynajmniej nie był sam). Tylko drugi liniowy, młody chłopaczek, został uznany przez ludzi za perspektywicznego i zamiast zostać zrównany z asfaltem, otrzymał wiele cennych rad od weekendowych ekspertów (typu: weź k… nie słuchaj tego grubasa). Pozostali dwaj aż do samego odjazdu, usłyszeli pewnie jeszcze tysiące obelg. Ale na tym się skończyło.
Zastanówcie się przez chwilę, ile meczów w niższych ligach toczy się według podobnego scenariusza, nie mówiąc już o większych incydentach, które miały miejsce podczas rozegranych w poprzednim roku spotkań Pomorzanki Jarosławsko z Zorzą II Dobrzany (atak zawodników na sędziego) czy Promienia Szczepanowo z LZS Jadownikami (atak kibica na sędziego i groźby śmierci). Trudno natomiast o przypadki, w których sędzia jest chwalony za swoją pracę. Najwyższe co może osiągnąć to neutralność trybun i to niezależnie od wielkości stadionu czy prestiżu rozgrywek.
Zawód sędziego jest jednym z najbardziej negatywnie odbieranych przez ludzi. Często podważa się jego kompetencje (no bo przecież wiadomo, że każdy byłby lepszy niż ten baran z gwizdkiem!), jego decyzję są albo odbierane niekorzystnie (jak on mógł odgwizdać faul w tym momencie!), albo są zapominane chociaż były korzystne dla jednej z drużyn, bądź po prostu były sprawiedliwe (nieprzychylna decyzja zawsze przykryje tą przychylną/pozytywną), zaś jeśli wziąć pod uwagę ilość obraźliwych epitetów jakie są do niego adresowane, spokojnie może na tym polu rywalizować z politykami (i do tego nie musi być rozpoznawalny wystarczy, że na boisku będzie miał odpowiedni ubiór).
Wszystko wygląda tak, jakby strój sędziowski odzierał z człowieczeństwa każdego kto go założy. A przecież to wciąż są ludzie, których oczywiście można krytykować, natomiast nie można wpadać w sidła patologii. Być może warto by było przeprowadzić pewne doświadczenie, aby każdy agresor po sędziował choćby jeden mecz. Efekt byłby piorunujący, a szacunek dla zawodu wyraźnie by wzrósł. Kibice co prawda po takim eksperymencie być może nadal reagowali żywiołowo na jego werdykty podczas spotkań, jednak gdy emocje by już opadły, pamiętaliby jak bardzo niewdzięczna bywa rola, tego wroga publicznego w przyciasnej koszuli.
Tekst pierwotnie opublikowany 15.01.2020 r.