Pierwsze minuty spotkania nie zachwycały. Obie drużyny grały dosyć zachowawczo oraz często niedokładnie. Mecz z prawdziwego zdarzenia zaczął nam się dopiero w okolicach 26. minuty. Pod polem karnym Wisły sfaulowany został gracz Motoru, za co żółtą kartkę otrzymał Bartosz Jaroch. Gospodarze zakończyli tę akcję celnym strzałem Sebastiana Rudola i przez następne minuty wyraźnie dominowali nad drużyną z Krakowa. Po raz kolejny niezwykle ważną rolę w ekipie Goncalo Feio odgrywał wysoki pressing i szybki doskok do rywala.
W 38. minucie o włos od zdobycia gola był Mariusz Rybicki. Piłka po strzale pomocnika Motoru przeleciała jednak tuż obok słupka. To również scenariusz, który powtarzał się w ostatnich meczach Żółto-Biało-Niebieskich — wyraźna przewaga nad przeciwnikiem, w której brakowało postawienia stempla w postaci bramki.
Od 52. minuty spotkania „kibice” obu klubów rozpoczęli festiwal świateł i pirotechniki
Najpierwej fani Białej Gwiazdy wrzucili na murawę race, następnie Motor odpalił armatki, a potem własne race. W efekcie koło 65. minuty cały stadion spowiły kłęby gęstego dymu, a mecz co chwilę przerywano.
Kiedy gra została w końcu wznowiona, lepiej prezentowała się Wisła Kraków. Zmiany dokonane przez Radosława Sobolewskiego wyraźnie pomagały Wiślakom. Problem w tym, że krakowianie zupełnie nie mieli pomysłu na obejście defensywy Motoru.
Decydująca o losach meczu była akcja z 84. minuty meczu. Filip Wójcik wszedł w odważny drybling pod bramką Biegańskiego, gdzie nieprzepisowo zatrzymał go gracz gości. Sędzia wskazał na wapno, a z jedenastego metra w 86. minucie nie pomylił się Rafał Król, kapitan Motoru Lublin. Drużyna z Koziego Grodu nie wypuściła już z rąk korzystnego wyniku i to ona zagra w ćwierćfinale Pucharu Polski. Dla Wisły Kraków jest to natomiast kolejny wstydliwy moment w historii klubu.