Real Madryt dokonał czegoś wielkiego, pokonując Liverpool w finale Ligi Mistrzów w Paryżu. Udało się to w sezonie bardzo trudnym, często nazywanym nawet przejściowym. Królewscy w drodze do finału musieli pokonać wiele przeciwności i nie jednokrotnie wspiąć się na wyżyny swoich możliwości. Zrobili coś, co dla wielu wydawało się niemożliwe – zdobyli la Decimocuarte, czyli 14 puchar dla najlepszej drużyny w Europie.
Faza Grupowa z jedną wpadką
O fazie grupowej nie wiele byłoby do napisania gdyby nie jedno spotkanie. Chodzi oczywiście o porażkę z Sheriffem Tiraspol na Santiago Bernabeu w drugiej kolejce. Mecz, który był powodem kpin wielu osób w kierunku Realu. Dla zespołu z Mołdawii był to debiutancki sezon w rozgrywkach Ligi Mistrzów. Spodziewano się więc łatwego i wysokiego zwycięstwa Los Blancos, tym bardziej że byli oni wówczas w bardzo dobrej formie. Nie ma co jednak tworzyć zbędnych mitów o tym meczu. Real dominował i kontrolował tamto spotkanie. Sheriff nie postawił poprzeczki jakoś bardzo wysoko. Czy zadecydowało rozluźnienie i zlekceważenie? Być może trochę tak, w końcu Real na 30 strzałów zdobył tylko 1 bramkę. Gościom do zdobycia dwóch wystarczyły 4 strzały. Sheriff wykorzystał swoje kontry i nie popełnił głupich błędów. Real po tym meczu mógł mieć pretensje jedynie do siebie.
Pozostałe mecze fazy grupowej udało się wygrać bez większych problemów. Real uzbierał w niej 15 punktów i stracił jedynie 3 bramki (2 we wspomnianym meczu z Sheriffem). Zadanie zostało wykonane i to było w tamtym momencie najważniejsze. Jedna wpadka w dłuższej perspektywie mogła nawet pomóc drużynie. Wspomnienie o niej wymagało większego zaangażowania w kolejnych meczach.
Początek czegoś wielkiego
Faza pucharowa Realu Madryt mogła wyglądać początkowo zupełnie inaczej. W pierwszym losowaniu 1/8 finału Real trafił na Benfike. Nastąpił jednak błąd, w wyniku czego trzeba było powtórzyć całą procedurę. Przy drugim podejściu Królewscy trafili na bardziej wymagającego rywala, jakim było PSG. Pierwszy mecz rozgrywano w Paryżu i to gospodarze mieli w nim ogromną przewagę. Ancelotti całkowicie nie trafił z taktyką na mecz, słabo też prezentowali się poszczególni zawodnicy. Piłkarze Realu mogli być wdzięczni, że przegrali tylko 1:0. Duża w tym zasługa Thibaut Courtois, który obronił rzut karny wykonywany przez Leo Messiego. Rewanż też nie rozpoczął się najlepiej, bo do przerwy Real przegrywał jedną bramką. W drugiej połowie drużyna pokazała charakter, a swój geniusz objawił Karim Benzema. Hat-trick Francuza zapewnił Realowi awans i ukształtował drużynę na resztę sezonu. Pierwsza z kilku remontad stała się faktem.
Rewanż za poprzedni rok
W ćwierćfinale Real Madryt czekał pierwszy pojedynek z angielską drużyną. Rywalem była Chelsea, czyli obrońca trofeum. Pierwszy mecz, rozgrywany na Stamford Bridge, ułożył się dla Los Blancos niemal idealnie. Drugiego z rzędu hat-tricka zdobył Benzema, do tego udało się tym razem wystrzec poważnych błędów. Jedna stracona bramka też nie psuła nastrojów. Gorzej wyglądało spotkanie na Santiago Bernabeu. Thomas Tuchel wyciągnął wnioski z pierwszego spotkania i świetnie przygotował zespół. The Blues wygrywali już nawet 3:0, co dawało im awans, jednak nie udało im się tego utrzymać do końca. Ponownie swój charakter pokazała drużyna Realu, a swoje umiejętności zaprezentował Luka Modrić. Podanie zewnętrzną częścią stopy do Rodrygo, który umieścił piłce w siatce. To trafienie dało dogrywkę, a w niej o awansie zadecydowała bramka Benzemy, po asyście Viniciusa. Druga remontada stała się faktem.
Gwiezdne wojny
W półfinale Real Madryt mierzył się z Manchesterm City. Pierwsze spotkanie tych drużyn było bodaj najlepszym meczem całej tej edycji Ligi Mistrzów. Siedem bramek, niemalże akcja za akcję i ani chwila wytchnienia. To starcie może służyć za idealną reklamę piłki nożnej. Ze strony Realu bardzo słabo zaprezentowała się tego wieczora obrona. Cztery stracone bramki, kilka prostych błędów i momentami brak koncentracji. Uratowała ich wówczas dyspozycja ataku i jednak dość szczęśliwy rzut karny.
Rewanż wcale nie wyglądał lepiej z perspektywy Realu. Nie dominowali, a nawet wręcz przeciwnie. Przez niemal cały mecz to Manchester City był drużyną lepszą. Ich problem polegał na tym, że udało im się strzelić „tylko” jedną bramkę. Brzmi to kuriozalnie nawet teraz, bo mówimy o zwycięzcy pierwszego spotkania. Ostatnie minuty meczu to jednak coś, co ciężko nawet wytłumaczyć. Bramki Rodrygo w 90 i 90+1 minucie, które całkowicie odwróciły sytuację w dwumeczu. Real wrócił do gry w samej końcówce i doprowadził do dogrywki, a w niej wyszedł na prowadzenie po rzucie karnym. Tego prowadzenia nie oddał już do ostatniego gwizdka sędziego. Niesamowity obrót wydarzeń, który dał im kolejny finał Ligi Mistrzów. Trzecia z rzędu remontada, w trzeciej rundzie fazy pucharowej. Coś niebywałego.
La Decimocuarta!
Finał Ligi Mistrzów w tym sezonie był czymś szczególnym. Przed jego startem wydawało się, że dla Realu Madryt będzie to rok przejściowy. Tymczasem Królewscy zdobyli w jego trakcie Superpuchar Hiszpanii, Mistrzostwo Hiszpanii, a teraz byli o krok od wygrania Ligi Mistrzów. Patrząc jednak na przebieg tej edycji Champions League, Real jak najbardziej zasłużył, aby się w nim znaleźć.
Tam czekała na Królewskich kolejna ekipa z Anglii, Liverpool FC. Powtórka z finału w Kijowie w 2018 roku i szansa na rewanż dla The Reds. Real w erze Ligi Mistrzów jeszcze nigdy nie przegrał meczu finałowego, a był w nim już siedem razy. Nie ma jednak co oszukiwać, tym razem to Liverpool był faworytem. Patrząc na przebieg meczu czy statystyki też ciężko doszukiwać się dominacji Realu. To ich rywale częściej byli przy piłce, oddali więcej strzałów. Mimo to ani razu nie trafili do bramki, w czym jest ogromna zasługa świetnie dysponowanego tego dnia Thibaut Courtois. Belg dwoił się i troił, aby nie dopuścić do straty bramki i ostatecznie udało mu się zakończyć mecz z czystym kontem.
Z przodu Real miał niewiele okazji. W pierwszej połowie zdobyli bramkę, ale została ona anulowana po analizie VAR. W drugiej części spotkania wyprowadzili jeden skuteczny atak zakończony golem Viniciusa. Jak się okazało, był to gol na wagę zwycięstwa w Lidze Mistrzów. Real zagrał dość defensywnie, jednak podobnie to wyglądało przez cały sezon. Oddawał pole do gry rywalowi, samemu czekając na możliwość wyprowadzenia szybkiego ataku. Takie podejście nie było więc niczym zaskakującym. Real nauczył się w tym sezonie cierpieć, ale też potrafi coś, z czym mają problemy inni — świetnie wykorzystuje sprzyjające momenty.
Rok, który przejdzie do historii
W poprzednich latach kilka drużyn, które sięgały po puchar Ligi Mistrzów, miało w trakcie sezonu mecze, które obrosły legendą. Niesamowite powroty, albo miażdżące zwycięstwa. Żadna jednak nie miała takiej edycji, aby każdy dwumecz był tak napakowany emocjami i niesamowitymi zwrotami akcji. Real Madryt może i nie był lepszy od każdej drużyny, ale w końcowym rozrachunku strzelał więcej bramek od rywali. Minimalizował swoje problemy, wykorzystywał swoje okazje i pokazał niesamowity charakter oraz wolę walki. Do tego sami piłkarze niemal w każdym meczu wchodzili na wyżyny swoich możliwości, co nie rzadko decydowało o końcowym wyniku. Real Madryt napisał tym samym niesamowitą historię, zakończoną zdobyciem La Decimocuarty – czternastego pucharu Ligi Mistrzów.