Valencia CF – singapurskie Lim(o) przysłania klarowną wizję klubu

Kiedy jesienią 2014 roku Peter Lim obejmował władzę nad utytułowanym klubem z Hiszpanii, całe środowisko Valencii wiązało niemałe nadzieje z nowym projektem. Bogaty właściciel z Singapuru miał być czynnikiem, który sprawi że Valencia stanie się jeszcze bardziej konkurencyjna. Los Murcielagos mieli walczyć o najwyższe cele, rywalizować z czołowymi ekipami o regularne występy w Lidze Mistrzów i krajowe puchary. Ostatnie lata zweryfikowały jednak całe to przedsięwzięcie w sposób niezwykle brutalny. Otoczenie zespołu ze słonecznej Walencji bardziej pomylić się nie mogło.

Sinusoida wyników symbolem Valencii Lima

Krycie się za maską przyzwoitych wyników i udawanie, że nowemu właścicielowi zależy na klubie, nie trwało długo. Sezon 2014/15 zakończony na 4. miejscu w lidze rozbudził ogromny apetyt. Dorobek 77 punktów i oczko straty do trzeciego wówczas Atletico, były znakomitym rezultatem Los Ches. Można było zatem oczekiwać, że Valencia wzmocni się latem i postara się przynajmniej utrzymać podobny poziom w kolejnej kampanii. Tymczasem Nietoperze następne dwa sezony kończyły na tej samej 12. pozycji w La Lidze, z liczbą 44 oraz 46 punktów. Potworny regres na poziomie 30 pkt. względem startu kadencji Lima. Nastroje w Walencji nie bez powodu uległy zatem wyraźnemu pogorszeniu.

REKLAMA

Po dwóch tak mizernych latach mało kto spodziewał się nagłej poprawy. Kibiców hiszpańskiej ekipy czekało więc kolejne zaskoczenie. Sezony 2017/18 i 2018/19 Valencia zakończyła bowiem w ligowym top 4, gwarantując sobie występy w LM i notując wyraźny przypływ środków względem poprzednich, nieudanych kampanii. Na dodatek, w 2019 roku udało się im nawet dołożyć puchar do klubowej gabloty. Els Taronges pokonali wtedy FC Barcelonę w finale Pucharu Króla – było to ich pierwsze trofeum od 11 lat, kiedy triumfowali w tych samych rozgrywkach przeciwko Getafe. Wydawało się, że coś w końcu „zaskoczyło” i Valencia zmierza we właściwym kierunku. Zapewne wiecie już jednak, co było dalej…

Ostatnie 3 sezony to nie tylko brak miejsca w pierwszej czwórce. To ponowna rozłąka od jakichkolwiek europejskich pucharów. Miejsca 9, 13 i 9 kolejno w sezonach 19/20, 20/21 i 21/22. W tym najgorszy wynik punktowy za kadencji lima przy okazji 13. lokaty – marne 43 pkt. Co dokładnie wpłynęło na to, że Valencia stała się jednym z najbardziej niestabilnych klubów w europejskiej piłce?

„It is just a business”

Zacznijmy od samego podejścia Petera Lima. Singapurczyk nie kupił Valencii z powodu wielkiego zamiłowania do hiszpańskiej piłki. Dla miliardera stanowisko właściciela klubu miało być tylko kolejną okazją do prowadzenia interesów. Ot, nowa gałąź przemysłu mająca pozwolić na poszerzenie horyzontów w innym środowisku. Znamy takie przypadki, gdzie zakup drużyn piłkarskich był jedynie prywatną zachcianką jednostki. Tutaj było w pewnym sensie podobnie, tylko gorzej. Inwestycja nie stanowiła głównego źródła dochodu Azjaty, ten nie przejmował się licznymi niepowodzeniami. Jednak wciąż był to pewien wydatek z założeniem osiągnięcia pewnego zysku w dłuższej perspektywie. Samo zdystansowanie inwestora względem piłkarskiej otoczki nie byłoby jednak tak poważnym problemem.

Lim nie tylko unikał kontaktu z kibicami, budowania relacji i zaufania pomiędzy nim a zarządem klubu, działaczami, piłkarzami i trenerem. Valencia u jego sterów zaczęła wyglądać jak jeździec bez głowy. Przybysz ze Wschodu od początku nie nadał jasno określonego kierunku projektu. W jego działaniach brakowało zaangażowania i konsekwencji. Nikt nie będzie cię winił za podejście w stylu „to tylko biznes”, jeśli zespół będzie funkcjonował dobrze i osiągał oczekiwane rezultaty. Ale w klubie zakupionym przez Lima zawsze coś nie działało tak jak należy. Albo nie chciał wyłożyć pieniędzy na transfery zgłaszane przez trenerów. Innym razem dochodziło do sprzedaży świetnych zawodników za grosze (tu przykłady chociażby Ferrana Torresa, Parejo, Kondogbi). A znakomici fachowcy pokroju Marcelino, przynoszący Nietoperzom naprawdę niezłe wyniki, odchodzili najczęściej z powodu braku porozumienia z klubem. W ten sposób inicjatywa zapoczątkowana przez singapurskiego biznesmena przestała być opłacalna, a przy okazji zasłużony klub stracił na wizerunku.

Sezon wzlotów i upadków

Niezależnie od wszelkich problemów i kiepskiej atmosfery, dzięki udanemu początkowi kampanii 21/22, ponownie można było liczyć na coś więcej, niż miejsce w środku tabeli na koniec sezonu. Valencia zatrudniła Jose Bordalasa – gościa od brudnej roboty, znanego z morderczych treningów fizycznych, żelaznej dyscypliny na boisku i prezentowania ogólnie pojmowanego „antyfutbolu”. Ktoś na kształt Diego Simeone i podobnie jak w przypadku Argentyńczyka – jego metody przynosiły efekty w prowadzonym wcześniej Getafe. Najlepszy start Valencii w La Lidze od 6 lat kazał wierzyć, że Lim znalazł odpowiedniego człowieka na to stanowisko.

Niestety, dobre wejście w krajowe rozgrywki okazało się złudnym scenariuszem czegoś zbyt pięknego, aby przetrwało dłużej. Porażka z Realem Madryt po golach w końcówce spotkania, zapoczątkowała serię 7 spotkań bez zwycięstwa. Los Murcielagos odbili się podczas meczu z Villarrealem Unaia Emery’ego. Wygrana 2:0 z wymagającym rywalem dmuchnęła kolejny wiatr w żagle okrętu Bordalasa. Serię 9 meczów bez porażki (wszystkie rozgrywki), w ostatni dzień 2021 roku przerwał dopiero Espanyol. Kolejne miesiące w wykonaniu Nietoperzy wyglądały bardzo podobnie. Faza zniżki formy przeplatana porażkami i remisami, następnie chwilowa poprawa, a na ostatniej prostej sezonu seria niepowodzeń. Ciężko o lepsze zobrazowanie „sinusoidalnej” natury Valencii Petera Lima.

Nieliczne pozytywy

Choć minionego sezonu Valencia nie może zaliczyć do udanych, to patrząc na afery mające miejsce wewnątrz klubu – mogło być zdecydowanie gorzej. Pozwolę sobie zatem wymienić kilka pozytywnych cech Valencii w kontekście niedawno zakończonych rozgrywek:

Hugo Duro – 22-letni Hiszpan był jednym z najciekawszych odkryć drużyny. Młodzieńcza energia i ogromny zapał jakie wnosił do zespołu były bardzo ważne. Zdobył 10 goli i asystę biorąc pod uwagę ligę oraz puchar. Liczby te może nie robią wielkiego wrażenia, ale już rywale którym strzelał bramki – owszem. Real, Sevilla, Atletico, Betis, Bilbao – Duro trafiał większości ekip z ligowej czołówki. Hugo brakowało co prawda ciągłości w utrzymaniu równych, dobrych występów. Niemniej, jego postawa na przestrzeni całej kampanii była miłym zaskoczeniem.

REKLAMA

Soler i Guedes – dwóch najlepszych strzelców Valencii. W lidze zdobyli po 11 bramek, i dołożyli do tego łącznie 11 asyst. Absolutnie kluczowe postaci w składzie Els Taronges, bez których ofensywa tej formacji praktycznie by nie istniała. Czy uda się ich zatrzymać w klubie na kolejny sezon? To już inna sprawa.

Gaya i Paulista – mieliśmy liderów ofensywy, należy również docenić czołowe postaci defensywy Valencii. Jose Gaya mimo gry na boku obrony wykonuje bardzo rzetelną pracę w obronie. A do tego potrafi dołożyć liczby w postaci goli i asyst z przodu. Z kolei Gabriel Paulista od lat był filarem w tyłach ekipy z Mestalla. To jedyny pewnik na środku obrony, popełnia zdecydowanie najmniej błędów spośród wszystkich obrońców Valencii i daje pewność kolegom. Bez tej dwójki bilans straconych goli mógłby wyglądać dla Los Ches zdecydowanie gorzej.

Jose Bordalas – mimo niezbyt imponującej średniej 1,42 pkt na mecz, uważam że Hiszpan poprawił grę Valencii w kilku aspektach. Przede wszystkim jeśli chodzi o grę bez piłki, ustawianie się i kontrataki. Awans do finału Copa del Rey również nie był przypadkiem. Może gdyby miał do dyspozycji lepszych piłkarzy, jego wizja gry sprawdziła by się lepiej.

Gdzie leży przyszłość Valencii?

W Walencji od lat afera goni aferę. Kontrowersyjne zmiany trenerów, problemy w szatni, sprzedaż wybitnych piłkarzy poniżej ceny rynkowej. W tym roku nie obyło się bez kolejnych nieprzyjemności. W ostatnich tygodniach w całej Hiszpanii zrobiło się głośno z powodu nagrań podsłuchanych rozmów, których główną postacią był Anil Murthy – prezes Valencii. O tej sytuacji pisaliśmy już na naszej stronie, a po więcej informacji na ten temat skierowaliśmy czytelników do obszernego materiału Tomka Ćwiąkały. W skrócie – chodziło o wypowiedzi Murthy’ego budzące brak szacunku i zaufania wobec takich piłkarzy jak Carlos Soler, wygłaszanie gróźb w gronie innych poważnych działaczy i zachowanie nieakceptowalne dla kogoś na stanowisku prezydenta klubu.

I tak zamiast skupiać się na przebudowie drużyny, szukaniu nowych rozwiązań, poczynienia rozwoju w najbliższej przyszłości, środowisko drużyny z Mestalla będzie się skupiać na kolejnych postaciach o wątpliwych intencjach. Jako przykład potencjalnego planu działania podałbym Peterowi Limowi Leicester City. Właścicielem angielskiego klubu jest Tajlandczyk, a głównym sponsorem King Power International Group z siedzibą w Bangkoku. Mamy więc podobnie jak w Valencii działacza o zbliżonym pochodzeniu i również bardzo majętnego. Poza tym Valencia i Leicester to zespoły o podobnych aspiracjach, posiadające swoje tradycje i wymagające grono fanów. Na czym polega różnica?

Aiyawatt Srivaddhanaprabha funkcjonuje w bliskich relacjach ze swoim klubem. Dba o dobry kontakt na linii właściciel – działacze – drużyna – kibice. Traktuje Leicester jako część swojej rodziny. Jest przy zespole kiedy jest ciężko, a sukcesy takie jak zeszłoroczny triumf w FA Cup świętuje wspólnie ze wszystkimi. Wsłuchuje się w prośby trenera odnośnie transferów i zawsze stara się znaleźć zdrowy kompromis. Efekt? Inwestycja stała się dochodowa pod kątem biznesowym, ale sportowo klub z King Power Stadium również poczynił wyraźny progres na przestrzeni lat.

Śpiący gigant

Pomyślcie tylko co mogłaby osiągnąć Valencia prowadzona w sposób zbliżony do Leicester City. Mądra polityka transferowa, rozwój klubowej szkółki, dbanie o dobro wizerunku, kredyt zaufania dla trenera, atrakcyjne kontrakty dla gwiazd drużyny. Od kilku tygodni bardzo dużo mówi się o odejściu Carlosa Solera i Jose Gayi. Dwójka z Valencii chce odejść razem do lepszego klubu. Sami działacze Nietoperzów zaoferowali liderów drużyny takim gigantom jak Barcelona, Real, czy Atletico. Oczekują za nich łącznie ok. 60 mln euro – w teorii wydaje się to kwota naprawdę atrakcyjna. Tymczasem jak dotąd nikt nie pokusił się o skorzystanie z oferty Murthy’ego i Lima.

Wszyscy wiedzą, że źle zarządzana Valencia potrzebuje nowych środków na różne potrzeby. Przez lata różnorakich ekscesów, wielkie marki La Ligi przestały traktować klub ze słonecznej Walencji poważnie. „Chcecie żebyśmy kupili od was tych graczy? To musicie przystać na nasze warunki. Wy musicie się dostosować, nie my.” Przykre, ale tak to aktualnie wygląda. A przecież Valencia to jeden z najbardziej zasłużonych hiszpańskich klubów. Oni też byli wielką marką. Ale czy w najbliższych latach Valencia będzie w stanie nawiązać do dawnych sukcesów? To zależy tylko i wyłącznie od woli Petera Lima. A dopóki Singapurczyk pełni rolę właściciela i nie uderzy się w pierś, może być o to ciężko.

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    108,725FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ