Minionej nocy Detroit Pistons, czyli ostatnia drużyna w tabeli Konferencji Wschodniej NBA, podejmowali na własnym parkiecie liderujących Brooklyn Nets. Dość niespodziewanie spotkanie okazało się naprawdę wyrównane, ale szalę zwycięstwa przechylił Kevin Durant, który rzucił ponad 50 pkt. Wow.
Detroit Pistons – Brooklyn Nets
Nets wyszli tej nocy na parkiet bez Jamesa Hardena, który w ramach odpoczynku nie znalazł się w kadrze meczowej. W końcu kiedy miał odpocząć, jak nie teraz? Zwłaszcza że spotkanie wcześniej (porażka przeciwko Chicago Bulls) to Kevin Durant odpoczywał. Inna sprawa, że zbytnio nie rozumiem tej kolejności, ponieważ Chicago to jedna z lepszych drużyn na Wschodzie w bieżącym sezonie (wtedy jeszcze bez plagi wykluczeń) — Nets przydałby się wówczas bardziej Durant, niżeli Harden. James mógł spokojnie wyjść na Pistons, a KD na Bulls. Chociaż jak się okazało, mógłby to być strzał w kolano, patrząc po problemach Brooklynu w Detroit, które miały miejsce w drugiej i trzeciej kwarcie. No, chyba że „The Beard” by się przebudził, w co szczerze wątpię.
Powrót Pistons do gry, świetny Cunningham
Pierwsza kwarta była pod dyktando przyjezdnych z Brooklynu. Między innymi Patty Mills był pełny energii i mocno zaangażowany w grę, ale jak się później okazało, jego siła słabła z czasem. W Pistons numer 1 draftu — Cade Cunningham — standardowo już odgrywał pierwszoplanową rolę. Widać, że czuje się coraz lepiej po kontuzji, co prosperuje na boisku. Radził sobie naprawdę nieźle tej nocy, ale można było mieć zastrzeżenia do skuteczności jego kolegów. Co z tego, że chłopak odwali 90% roboty i poda piłkę na tzw. wide open, skoro w Detroit nie potrafią rzucać? To trochę się zmieniło w drugiej i trzeciej kwarcie.
Wszystko się obróciło do góry nogami — takie miałem wrażenie. Pistons nagle narzucili wymagający tryb gry. Agresywnie doskakiwali do rywala, a po przejęciu piłki nie patyczkowali się milion lat świetlnych pod koszem. Nets z kolei strasznie dużo traciło. Był taki moment, gdy zaczęli wyglądać jak w totalnej rozsypce, a młody i utalentowany Cade wydawał się prowadzić swoich kolegów do sensacyjnego zwycięstwa. Wiadomo, że Pistons w tym sezonie raczej większej kariery nie zrobi, a raczej będą się starać tankować na kolejny draft, ale 11 porażek z rzędu nie zachwyca m.in. fanów. W tym wszystkim po cichu swoje punkty gromadził Kevin Durant, który wiedział kiedy odpalić prawdziwe działa.
Kolejny wielki mecz Kevina Duranta
Ostatnia kwarta była powrotem Nets do gry (wygrali w niej 30:13). Natomiast Kevin Durant, który od początku sezonu zachwyca formą oraz regularnością — uzbierał wynik w postaci: 51(!) punktów, 7 zbiórek, 9 asyst. Do tego można doliczyć jeden przechwyt i dwa bloki.
Tylko on i Step Curry z Golden State Warriors w tym sezonie mogą pochwalić się 50-punktową zdobyczą w jednym meczu. Kd pobił przy okazji rekord należący do swojego obecnego kumpla z drużyny, Blake’a Griffina, w największej liczbie zdobytych punktów w Litlle Caesars Arenie, który padł w 2018 roku (50). Wyczyn Kevina to także punktowy rekord aktualnego sezonu oraz ósma „pięćdziesiątka” w karierze gwiazdora Nets.
Po tym meczu jego średni bilans punktowy na mecz w tym sezonie NBA wynosi 29,4. Kevin Durant to prawdziwa bestia, której nie sposób zatrzymać. Pod nieobecność Kyriego Irvinga oraz podczas chimerycznej formy Hardena czy nieudolności reszty kolegów z zespołu — to on ciągnie wózek o nazwie Brooklyn Nets. Autentycznie, powinni mu postawić pomnik w tym Nowym Yorku.
Kevin Durant zadziornie walczy o tytuł MVP, ale dla mnie to nie jest najważniejsze. Takie spotkania w jego wykonaniu, jak to ostatnie z Detroit, utwierdzają mnie tylko w przekonaniu, że jako fani koszykówki mamy ogromne szczęście, że żyjemy w epoce, w której na parkietach NBA biegają tacy zawodnicy, jak KD.