Ekstraklasa, umówmy się, nie jest dla koneserów piłki czymś poważnym. To trochę takie futbolowe „Warsaw Shore”. No, czasem fajnie obejrzeć, wyluzować się, ale o tym fakcie mówić nie wypada. Szukanie w tym głębi ma tyle samo sensu, co szukanie jej w brodziku. A przynajmniej mniej czasu się na to straci. Udowodnił to Górnik Łęczna.
Chociaż bardziej to wypadałoby napisać, że Jagiellonia. Powiedzieć, że to drużyna przerażona to nic nie powiedzieć. Zrozumiałe jest, że „Duma Podlasia” (ale czy aby teraz na pewno?) przeżywa lekki kryzys tożsamości. Powoli, jak ja to lubię sobie napisać, lubinieje. Staje się takim ligowym dżemikiem, co to może być na ekstraklasowym stole, ale szału nie ma. A i jak bez niego obejdzie się posiłek, to raczej smaku to nie straci. Szkoda wielka, bo nie tak dawno temu mogliśmy się cieszyć rywalizacją z Legią, czy wieloma cytatami jak tymi o „pierdolnięciu whisky”, czy ściganiu „tego z włosami” przez Kubę Koseckiego.
Górnik Łęczna postanawia powiedzieć tej bylejakości dość!
Z Łęcznej możemy się bowiem śmiać, ale ilu piłkarzy może się pochwalić, że strzeliło gola dupą? Może Ibra? Może kolega na orliku, którego nabiła piłka? A Gąska jak najbardziej może! Nie ma co jednak na miejscu Górnika wybrzydzać. Takie gole są istotne w kwestii utrzymania. A to, wbrew pozorom, może być prostsze, niż się wydaje. Nikt nie mógł się bowiem spodziewać, że Legia będzie iść na dno niczym „Titanic”, Warta straci rezon, a Jagiellonia będzie rozkładać nogi przed każdym rywalem, który chce grać w piłkę.
Jedynym pewnikiem w tej chaotycznej lidze jest to, że Zagłębie będzie nudne. Za państwowe pieniądze dodajmy.
Dlatego w sumie szanuję takie beniaminki. Możliwe, że spadną. Możliwe, że będą odstawać. Jednak tego, że szarpią, nikt im nie odmówi. A jeśli ktoś mi powie, że Górnik to paździerz, to odsyłam was do obrony Zagłębia Sosnowiec. Popisy Polczaka, Totha i spółki będą się śnić w Sosnowcu po nocach, jako najgorsze koszmary. Ku uciesze reszty Śląska jak mniemam.
Tymczasem Pele z Krakowa karci Mistrza Polski.
Kiedy Jacek Zieliński przejmował Cracovię, mój kolega redakcyjny, ten od „Kącika Pasów” był sceptyczny. Ja natomiast stwierdziłem: spokojnie. Dajmy szansę. Od wypalonego Probierza Zieliński jest lepszym wyborem. Powiem więcej. Większość z nas by była. Nie licząc Franciszka Smudy, ale jego to idealnie podsumował Artur Boruc. Dyzmę zostawmy w spokoju.
No i widać, że to zaczyna żreć! Nikt cudów nie oczekiwał, tymczasem widać poprawę. Wciąż jest to plac budowy, ale przynajmniej widać, że maszyny pracują. Tymczasem za poprzednich rządów, była wieczna sjesta. Zwłaszcza dla rywali i okulistów, bo wielu kibiców „Pasów” musiało się udać do nich z objawami jaskry. Wyparcie psychiczne i traumy robią swoje.
Pewnie liczycie, że napiszę coś tu o Legii, wbiję szpilę. Uznałem, że nie warto. Leżącego się nie kopie, a Legia sama siebie się na tyle ośmiesza, że ja tego nie muszę robić. Wyręczają mnie idealnie.
Szkoda tylko, że to idzie w Europie. Jednak jaka liga, taki jej reprezentant, czyż nie?
Jaka więc nauczka na dziś? Bądźcie jak Górnik Łęczna. Róbcie swoje, najlepiej jak potraficie. Nawet jak przyfarcicie w pracy, czy w życiu, czy wygracie o milimetr, czy o półdupek, zwycięzców nikt nie sądzi.
Liczą się wyniki, a nie styl. Zapytajcie Hamiltona. No i większość klubów Ekstraklasy. Choć z tym drugim, to oni mogą mieć problemy.