Stracony rok. Reprezentacja Polski to nieustanny plac budowy

Eliminacje do Euro 2024 miały być czasem przebudowy i wypracowania pomysłu na grę naszej reprezentacji. Na pierwszy rzut oka był to idealny czas. Trafiliśmy do nie najmocniejszej grupy, z której zdaniem większości kibiców i ekspertów nie dało się nie wyjść. Nieważne, jak eksperymentowałby nowy selekcjoner, i tak bez problemu dostalibyśny się na mistrzostwa Europy. Mieliśmy ponad rok na to, aby przebudować kadrę i przygotować ją do wielkiego turnieju, a następnie eliminacji mistrzostw świata 2026. Jednak rzeczywistość brutalnie zweryfikowała nasze oczekiwania. Reprezentacja Polski nie tylko nie zakwalifikowała się bezpośrednio na Euro 2024, ale — co gorsza — przez ten czas nie zostało zbudowane kompletnie nic.

REKLAMA

Przeceniana reprezentacja Polski

Nasza kadra jest jedną z niewielu europejskich reprezentacji, która kwalifikowała się na wszystkie ostatnie cztery wielkie turnieje. Co prawda, w samych finałach radziliśmy sobie różnie, jednak w połowie przypadków udawało nam się awansować do fazy pucharowej. Samo przejście eliminacji w ostatnich latach też nie stanowiło dla nas problemu. W tych czterech cyklach zdobyliśmy łącznie 91 punktów na 120 możliwych. Daje to średnio 2,28 na mecz. Ponadto od momentu powstania Ligi Narodów nieprzerwanie występujemy w najwyższej dywizji. To wszystko stworzyło nam obraz drużyny będącej blisko europejskiej czołówki.

Najbardziej widoczne było to po tym, kiedy w mediach zaczęło się narzekanie po odpadnięciu z mundialu w Katarze czy wtedy, gdy kadra pod wodzą Jerzego Brzęczka regularnie dostawała oklep od najmocniejszych w Lidze Narodów. Pod wodzą Adama Nawałki reprezentacja Polski przyzwyczaiła nas do takich standardów, że zaczęliśmy od niej wymagać niemożliwego. Ćwierćfinał Euro 2016 wciąż jest w naszej pamięci, jednak od tego czasu minęło już ponad siedem lat. Większość piłkarzy tamtej drużyny już nie gra w reprezentacji albo jest u schyłku kariery. Obecnie niestety nie mamy zawodników będących u szczytu formy, co też musi naturalnie przekładać się na wyniki.

Czy naprawdę nie mieliśmy z kim przegrać?

Z zaświadczeniem o własnej wielkości również przystępowaliśmy do tych eliminacji. W mediach została wykreowana narracja, że brak awansu jest niemal niemożliwy, bo wyprzedzić nas mogą co najwyżej Czesi. I oczywiście byliśmy faworytem, jednak zarówno Czechy, jak i Albania pod względem potencjału kadrowego nie ustępują nam w jakimś wielkim stopniu. Co prawda, nie ma u nich gwiazd pokroju Lewandowskiego, Zielińskiego czy Szczęsnego, jednak mają oni piłkarzy regularnie grających w najlepszych europejskich ligach. Gdyby za ocenę jakości kadry przyjąć wyceny z portalu Transfermarkt okaże się, że Polska nie ma aż tak dużej przewagi. Na obecnym zgrupowaniu w naszej kadrze jest 12 zawodników wycenianych na co najmniej pięć milionów euro. W Czechach jest 10 takich piłkarzy, a w Albanii sześciu.

Oczywiście sama wycena piłkarza w dużej mierze zależy od jego wieku. Jednak biorąc pod uwagę, regularne występy (co najmniej połowa możliwych do rozegrania minut) w klubach z pięciu najlepszych lig Europy jest podobnie. W naszej reprezentacji jest ośmiu takich zawodników (z czego trzej to bramkarze), z kolei w Czechach i Albanii po czterech. Różnica znów nie jest bardzo duża. Wiadomo, że to także nie jest idealna ocena potencjału całej kadry. Mimo wszystko na tej podstawie widać, że — choć byliśmy faworytem w tej grupie — to nie było tak, że nie mieliśmy z kim przegrać. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że wraz ze startem eliminacji rozpoczynało się dla nas też nowe otwarcie.

Budowa nowej reprezentacji

Dlatego też to nie same wyniki i brak bezpośredniego awansu na przyszłoroczne mistrzostwa Europy są w tym wszystkim najgorsze. Oczywiście osiem punktów w 11 meczach w tak mało wymagającej grupie bez cienia wątpliwości jest kompromitacją. Podobnie jeden punkt zdobyty w dwumeczu z Mołdawią czy początek spotkania w Pradze. Niemniej jednak wszystko to jest efektem tego, że reprezentacja Polski na ten moment ciągle jest placem budowy. Trwające eliminacje miały być czasem na zbudowanie nowej, atrakcyjnie grającej kadry. Drużyny, która przywróci wszystkim radość z jej oglądania. A stało się dokładnie odwrotnie. Nasza kadra jeszcze bardziej ugrzęzła w marazmie i zniechęciła do siebie kibiców.

Już sam wybór Fernando Santosa na selekcjonera nie do końca pasował do koncepcji, którą mieliśmy realizować. Zresztą wszystkie te obawy szybko się potwierdziły. Portugalczyk zdawał się przyjechać do Polski na dobrze płatną emeryturę. Nie mieszkał w naszym kraju, nie interesował się Ekstraklasą i nie miał zamiaru przeprowadzać zmiany pokoleniowej. Za jego kadencji w kadrze nie pojawił się żaden debiutant, a symbolem tego było powołanie i wystawienie w pierwszym składzie w obu meczach na ostatnim zgrupowaniu odstawionego wcześniej Grzegorza Krychowiaka.

Następcy Santosa, Michałowi Probierzowi nie można zarzucić, że nie szuka nowych zawodników. W trzech spotkaniach dał zadebiutować aż czterem piłkarzom. Do tego swoje szanse dostali wcześniej pomijani Paweł Bochniewicz czy Bartosz Slisz. Jednak można się zastanawiać czy w takim momencie właśnie to było najważniejsze. Probierz objął reprezentację na trzy ostatnie mecze eliminacji, kiedy ta nie miała już miejsca na błędy. Głównym zadaniem nowego selekcjonera miało być uratowanie eliminacji i wywalczenie przepustki na Euro. Co prawda, pozostała jeszcze furtka w postaci barażów, jednak brak bezpośredniego awansu z grupy to także w pewnym stopniu wina Probierza. Bo — umówmy się — zwycięstwo z Mołdawią czy Czechami u siebie nie było poza naszym zasięgiem.

Reprezentacja Polski w ciągłym chaosie

Podsumowując, w trwających eliminacjach zrobiliśmy wszystko dokładnie odwrotnie. Na początku eliminacji, kiedy był czas na budowanie drużyny, Fernando Santos stawiał na te same sprawdzone nazwiska i nie było szansy zbudować czegokolwiek. Kiedy już było na to za późno, zatrudniony został nowy selekcjoner, który postanowił eksperymentować i sprawdzać nowych zawodników. Oczywiście Probierz miał do tego prawo — zresztą domagała się tego też opinia publiczna — jednak co do niektórych jego wyborów można mieć wątpliwości. Wystawieniem Patryka Dziczka w meczu z Mołdawią czy wpuszczeniem Sebastiana Szymańskiego dopiero w 85. minucie we wczorajszym spotkaniu selekcjoner chciał pokazać, że widzi więcej niż inni. Wyniki jednak tego nie potwierdziły.

Wszystko, to kończy się tym, że na jeden z najważniejszych meczów w ostatnich latach, który musimy wygrać, wychodzimy składem złożonym z trzech środkowych obrońców i trzech defensywnych pomocników. W porównaniu do poprzedniego spotkania dokonujemy siedmiu zmian, z czego tylko jedna była wymuszona. W wyjściowej jedenastce jest trzech zawodników (nie licząc Lewandowskiego), którzy nie dostali powołania na poprzednie zgrupowanie (Bednarek, Zalewski, Bochniewicz), a czwarty (Damian Szymański) nie zagrał ani minuty. Po roku, który mieliśmy przeznaczyć na budowę nowej drużyny, okazuje się, że nie ma hierarchii na większości pozycji, nie ma stylu, ani pomysłu na grę. W skrócie: nie ma niczego. Nawet awansu na Euro, który przed startem eliminacji miał być tylko formalnością.

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    107,602FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ