Pierwszy statystyk w historii futbolu. Jak Charles Reep wprowadził wszystkich w błąd?

Piłka nożna i matematyka to dziedziny, które obecnie żyją ze sobą w symbiozie. Są nierozerwalne. W trakcie meczów realizator prezentuje nam grafiki z liczbą strzałów, czy posiadaniem piłki danych zespołów albo przebiegniętym dystansem danego zawodnika. Różne aplikacje oferują nam śledzenie statystyka na bieżąco, a piłkarscy analitycy w matematyce dopatrują się wytworzenia przewagi nad rywalem. W tym tekście jednak nie o tym, jak jest, a o tym jak było. Wszystko zaczęło się od pewnego pana, który nazywał się Charles Reep…

REKLAMA

Kartka papieru, długopis i obserwacja

Charles Reep był podpułkownikiem lotnictwa i oficerem RAF (powietrznych sił Wielkiej Brytanii), futbol był jego pasją. W latach 30-tych XX wieku zafascynował się Arsenalem Herberta Chapmana i spekulował, że wiele trendów, które wprowadza angielski szkoleniowiec do zespołu Kanonierów rozpowszechni się w przyszłości. Jakież musiało być jego zdziwienie, gdy wrócił do kraju po II Wojnie Światowej, a jedyną rzeczą, którą zainspirował Chapman całą piłkarską Anglię był system W-M. Charles Reep obserwował powojenną angielską piłkę i wyciągał wnioski. Jego zdaniem na Wyspach grało się zbyt wolno, a kompletnie nieefektywna była rola skrzydłowych. Przełom, który zapoczątkował ewolucję angielskiego futbolu nastąpił w 1950 roku podczas spotkania Swindon Town – City Ground.

Po pierwszej połowie, niezadowolony z tego, co ogląda na murawie, oficer RAF postanowił odnotowywać akcje Swindon Town. Według jego obserwacji zespół wykonał 147 akcji ofensywnych, więc założył, że w całym spotkaniu drużyna atakuje średnio 280 razy. Przy średniej liczbie goli wynoszącej dwa na mecz Reep obliczył, że prawdopodobieństwo zdobycia bramki z jednej akcji wynosi zaledwie 0,71%. Kolejnym krokiem w analizach Charlesa Reepa było znalezienie odpowiedzi na pytanie jak to prawodpodobieństwo zwiększyć. Anglik powtarzając tę samą czynność na kolejnych meczach, z tym, że odnotowując akcje ofensywne już obu zespołów, doszedł do następujących wniosków:

  • Tylko 2 na 9 goli pada po akcji składającej się z co najmniej trzech podań
  • Dalekie podania z własnej połowy są skuteczne
  • Najefektywniejszy sposób na zdobycie bramki to odzyskanie piłki w polu karnym rywala
  • Na strzelenie gola potrzeba około 8 celnych strzałów

Charles Reep przebił się do szerszego nurtu

Analizy Reepa, rzecz jasna, nie pozostały niezauważone. Statystyk miał ograniczone pole manewru szukając zatrudnienia w klubie, ponieważ ciągle musiał łączyć te obowiązki z normalną pracą. Kiedy stacjonował w Yatesbury pracował z tamtejszą drużyną RAF, a potem zatrudnił go na niepełnym etacie drugoligowy wówczas Brentford. Stosowanie się do spostrzeżeń Charlesa Reepa przynosiło nadspodziewanie dobre efekty. Yatesbury zdobyło puchar dowództwa Armii Południowej, a Brentford zdobyło 20 na 28 punktów do końca sezonu i zapewniło sobie utrzymanie w lidze.

Charles Reep ciągle udoskonalał swój model. Od 1953 do 1967 roku obejrzał i przeanalizował aż 578 meczów – przede wszystkim krajowe rozgrywki, ale włączył do tego także trzy mundiale. Kolejne odkrycia prezentowały się następująco:

  • Tylko 5% akcji składa się z co najmniej 4 podań
  • Zaledwie 1% akcji składa się z co najmniej 6 podań
  • 91,5% akcji składa się z maksymalnie 3 podań
  • Około 80% goli to efekt akcji składających się z maksymalnie 3 podań

Liczby jakie odnotowywał tylko utwierdzały go w przekonaniu, że bezpośrednia, oparta na dalekich podaniach gra jest najskuteczniejsza. Problem był w tym, że Charles Reep źle interpretował dane, które zanotował. 80% bramek po maksymalnie 3-podaniowych akcjach niby sugeruje, że to efektywna taktyka, jednak jeśli aż 91,5% ataków wyglądało właśnie w ten sposób to czy aby rzeczywiście była to najlepsza strategia odsetek bramek po takich akcjach nie powinien wynosić jeszcze więcej? Reep w swoich analizach ukazał jedynie, jaki styl gry najczęściej stosują angielskie zespoły (biorąc pod uwagę jakość boisk w Anglii, gdzie nieustannie padało nic dziwnego, że zawodnicy częściej stosowali dalekie podania). Wyciągając złe wnioski wprowadził jednak cały kraj w błąd.

Podział frakcji

Teorie analityka „kupiło” wiele trenerów i wpływowych osób w futbolu. Jeszcze w latach 50-tych stosując się do zaleceń Reepa sukcesy z Wolverhampton osiągał Stan Cullis, który zdobył z tym klubem trzy tytuły mistrza Anglii. Dyskusja na temat stylu gry wróciła jednak do Anglii ze zdwojoną siła w drugiej połowie lat 70-tych. Drużyny takie, jak Liverpool najpierw Billa Shankly’ego, a potem Boba Paisleya oraz Nottingham Forest Briana Clougha poszły za holenderskim nurtem nastawionym na grę podaniami i utrzymywanie się przy piłce. Przyniosło to Brytyjczykom aż 7 pucharów Europy w latach 1977-1984 (4x Liverpool, 2x Nottingham, 1x Aston Villa).

Zwolennicy Reepa jednak też mieli argumenty. Watford w tym czasie przeszedł drogę od czwartoligowca do wicemistrza Anglii w 6 lat, a za tym sukcesem stał Graham Taylor, który stawiał na bezpośredni styl gry i wysoki pressing. Równie inspirująca była historia Wimbledonu, który opierając grę na długich piłkach, wybieganiu i agresji przebył tą samą drogę, jednak postrzeganie tego zespołu było o wiele gorsze ze względu na brutalność z jaką grali.

Drogi Charlesa Reepa i Petera Taylora w końcu się przecięły.

Analityk ciągle rozszerzał swoją bazę statystyk, na których formułował wnioski. Reep zwracał uwagę na to, aby jak najczęściej dostarczać piłkę w tzw. strefę POMO (Position of Maximum Opportunity) – tuż przy bramce, w pobliżu dalszego słupka. Jednocześnie Charles Reep miał obsesję na punkcie strzałów i uważał, że średnio co 9 uderzenie ląduje w siatce. Nie uwzględniał przy tym miejsca z jakiego zawodnik decyduje się na próbę, co było kompletnie sprzeczne ze „strefą POMO”.

Pół żartem, pół serio – Charles Reep na podstawie swojej teorii stworzył nawet coś na kształt pierwszego modelu goli oczekiwanych. Analityk liczył strzały Watfordu oraz ich rywali i określał ile goli „powinien” zdobyć dany zespół. Co więcej, porównywał to do rzeczywistej liczby strzelonych goli i zapisywał ile bramek dana drużyna zdobyła „in plus” lub „in minus”. Charles Reep wierzył, że losowość szybko się odwraca, więc przykładowo, kiedy Watford w danym meczu zdobył mniej bramek niż „powinien” sugerował, że w następnym spotkaniu musi zagrać bardziej ofensywnie, ponieważ trend się odwróci. Zaprowadziło to również cały kraj do wniosku, że trzeba jak najczęściej oddawać strzały, co było kolejną pomyłką, ponieważ – jak wiadomo – uderzenie z 40 metrów to nie to samo, co dołożenie nogi do pustej bramki. Angielska federacja piłkarska wyszła jednak z założenia, że liczba strzałów prowadzi do zwyciężania, a nie jest tylko wypadkową dobrej gry.

REKLAMA

Kolejną statystyką, którą Charles Reep wprowadził w obieg były zagrania w tercję ataku. Jego zdaniem im częściej zagrywałeś takie podania – tym szansa na zwycięstwo była większa. Interpretacja tej statystyki pokłóciła go z Grahamem Taylorem. Trener Watfordu, który był wyznawcą pressingu optował za tym, aby piłki odzyskane w ostatniej tercji boiska również wliczać do tej statystyki, ale Reep odmówił.

Charles Reep w (nie)zgodzie z Charlesem Hughesem

O tym, w jakim kierunku poszła angielska piłka była wizja Charlesa Hughesa, dyrektora technicznego FA. Człowiek ten w swoich przekonaniach był zgodny z Reepem, choć uważa, że sam doszedł do tych wniosków (Charles Reep twierdził natomiast, że Hughes korzystał z jego badań). Dyrekotr techniczny FA opublikował książkę The Winning Formula, w której – podobnie jak Reep – udowadniał, że „strategia gry bezpośredniej jest dużo bardziej pożądana niż styl oparty na posiadaniu piłki”. I również podobnie jak Reep – źle interpretował dane i naciągał je tak, aby pasowały pod jego tezę. Do badań wyodrębnił 109 meczów mimo, że przeanalizowanych miał więcej. Takim sposobem przykładowo nie wszystkie mecze MŚ 1974 zostały uwzględnione.

Hughes pokazał, że najwięcej bramek padło po akcjach, w których nie odnotowano żadnego podania, a potencjalne kontrargumenty chciał zdusić w zarodku udowadniając, że większość akcji poprzedzających tego typu bramki (czyli rzuty karne, bezpośrednie rzuty wolne i dobitki) składało się z nie więcej niż trzech podań.

Z analiz obu Charlesów – Reepa i Hughesa można było dostrzec również, że im poziom był wyższy, a drużyna lepsza tym większy był ich odsetek goli strzelanych z akcji składających się z więcej niż trzech podań oraz, że tego typu ataki przeprowadzane były częściej. W The Winning Formula czytamy, że najwięcej bramek po długich sekwencjach podań strzelali Brazylijczycy i Niemcy, czyli wówczas dwie najbardziej utytułowane piłkarsko nacje. We wcześniejszych publikacjach Reep przedstawia natomiast, że w meczach Mistrzostw Świata procent wielopodaniowych akcji (co najmniej 7 zagrań) jest znacznie wyższy niż w analizowanych przez niego meczach ligowych. Jako, że wówczas piłka reprezentacyjna stała na najwyższym poziomie – powinno dać to Reepowi (ale nie tylko jemu) do myślenia.

Zaślepieni przez statystyki

Choć – jak to określał sam Charles Reep – analizowanie działań meczowych było niewątpliwie kolejnym krokiem w kierunku profesjonalizacji piłki nożnej, tak sposób w jaki zinterpretował je analityk i reszta środowiska piłkarskiego w Anglii sprawiła, że cały naród został wprowadzony w błąd. Owszem, jego teorie się sprawdzały, ale jedynie w mniejszych klubach. Zespoły mające mniej piłkarskiego talentu stosowały strategię, która operiała się na prostych środkach z powodzeniem, ale na (naj)wyższym poziomie to już nie przechodziło. Nieprzypadkowo Puchar Europy dla Anglików zdobywały drużyny opierające swój pomysł na posiadaniu piłki, a reprezentacja narodowa zmuszona poniekąd do „lagowania” rozczarowywała. Przekonani o swojej nieomylności działacze winy szukali jednak nie w sposobie gry, a w zawodnikach.

Po latach Charles Reep sprawia wrażenie człowieka, który za wszelką cenę chciał udowodnić wyższość bezpośredniego stylu gry nad utrzymywaniem się przy piłce i w przedstawianych wnioskach dobierał argumenty pasujące mu pod swoje przekonania. Z dzisiejszej perspektywy łatwo w tezach analityka dopatrzyć się nieprawidłowości, jednak wówczas liczby w futbolu były czymś zupełnie nowym, nieznanym. Jeśli mamy z historii Charlesa Reepa wyciągnąć jakiś morał to pamiętajmy, że suche statystyki do niczego nie prowadzą. Trzeba je jeszcze umieć dobrze zinterpretować.

***

Przy tworzeniu tekstu korzystałem z książki „Odwrócona Piramida” autorstwa Jonathana Wilsona, którą serdecznie polecam (obecnie znajdziecie ją w obniżonej cenie – koleżeńska REKLAMA zaprzyjaźnionego wydawnictwa).

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    107,558FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ