Pierwsze wrażenie jest najważniejsze. Jak Widzew, Korona i Miedź przywitały się z Ekstraklasą?

Mówi się, że pierwsze wrażenie jest najważniejsze. Przekładając to na piłkarski grunt – dla beniaminków najważniejszy jest pierwszy mecz w lidze. Choć oczywiście takiemu stwierdzeniu daleko od prawdy to jednak pierwsze spotkania mogą wykreować o zespole konkretne opinie. Za nami właśnie debiutanckie mecze beniaminków tego sezonu najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce. Jak Widzew, Korona i Miedź przywitały się z Ekstraklasą?

REKLAMA

Korona Kielce

Zacznijmy chronologicznie, a więc od sobotniego meczu Korony Kielce z Legią Warszawa. Pep Guardiola swego czasu powiedział, że wyjazdy na Turf Moor do Burnley są jak wizyta u dentysty – przyjemność żadna, ale raz na rok trzeba ją odbyć. O wyjazdach do Kielc za niedługo mogą powstawać podobne twierdzenia. Korona po prostu skutecznie utrudniała grę rywalowi o znacznie wyższej klasie piłkarskiej. Nie pozwalała na dłuższe fragmenty utrzymywania się przy piłce, nie dawała zamknąć się na własnej połowie. Trudno było nie odnieść wrażenia, że podopieczni Leszka Ojrzyńskiego skutecznie realizują założenia, a mecz toczy się pod ich dyktando. Wprawdzie Koroniarze grali z celnością podań na poziomie zaledwie nieco powyżej 60% to jednak najważniejsze dla nich było to, że rywale średnio w co czwartym zagraniu tracili piłkę. Nie potrafili uspokoić gry.

Chyba nikt jednak nie jest zdziwiony, że Korona zagrała w taki sposób. W Fortuna 1. Lidze nie była to nawet drużyna, która wyróżniałaby się kulturą grania na tle reszty stawki. Leszek Ojrzyński musi więc dobrać się do silniejszych rywali sposobem. Koronę – jak to jego zespoły – cechują warunki fizyczne, więc trener postawił na siłę i agresję. Korona chciała wciągnąć Legię w chaotyczną, przerywaną grę i przez większość czasu jej się to udawało. Bronili się dobrze nie pozwalając rywalom na wiele okazji, a bramkę stracili, gdy kontuzjowany Sasa Balic zszedł za linię boczną, a jeszcze nikt go nie zastąpił. Legia przeprowadziła akurat akcję stroną Balicia. Mimo to Korona zdołała wyrównać (nota bene w podobnych okolicznościach – gdy za kontuzjowanego Nawrockiego nikt jeszcze nie wszedł) po trafieniu Jakuba Łukowskiego, który z przodu robił naprawdę sporo wiatru.

Miedź Legnica

W zapowiedziach sezonu Miedź najczęściej była wskazywana jako ten beniaminek, który może najwięcej wnieść do ligi. Wygrali w cuglach Fortuna 1. Ligę, przeprowadzili zdecydowanie najciekawsze transfery ściągając zagranicznych zawodników z bardzo barwnym CV. Na boisku – mimo wywalczonego remisu z Radomiakiem na wyjeździe grając w dziesiątkę od 57. minuty – na razie nie było tego widać. Miedź wyglądała tak, jakby nie mogła grać swojej piłki. Mecz toczył się głównie na połowie beniaminka, a Radomiak prowadził grę. Miedź w pierwszej połowie oddała tylko 2 strzały. Choć kilka akcji miało zalążki kombinacyjnej gry z płynną wymiennością pozycji to w gruncie rzeczy zespół Wojciecha Łobodzińskiego grał raczej prostą, aniżeli wyrafinowaną piłkę. Nie było wysokiego pressingu, nie było cierpliwego rozgrywania. Było unikanie ryzyka.

Mimo wszystko nie trzeba grać pięknie, aby zdobywać punkty. Miedzianka objęła prowadzenie po przepięknym golu Macieja Śliwy, ale nie potrafili go utrzymać do ostatniego gwizdka sędziego. Radomiak oddał aż 23 strzały i gdyby miał skuteczną „9-tkę” – pewnie przechyliłby szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Na takie oddanie inicjatywy być może wpływ miała mała liczba zawodników z doświadczeniem w Ekstraklasie. Dłuższe epizody (co najmniej 10 meczów) mieli tylko Hubert Matynia, Szymon Matuszek, Chuca i Kamil Zapolnik. Korona w wyjściowej jedenastce miała 8 takich zawodników, a Widzew – 7. W 1. kolejce Miedź przekonała się, że przeskok z 1. Ligi do Ekstraklasy jest duży, ale pamiętajmy, że z czasem, kiedy nowe nabytki przejdą proces aklimatyzacji, zespół Wojciecha Łobodzińskiego powinien mieć więcej argumentów w walce na ekstraklasowych boiskach.

Widzew Łódź

Jedyny beniaminek, który nie zdobył żadnego punktu, ale – po pierwsze – miał najtrudniejszego rywala i – po drugie – pozostawił po sobie bardzo dobre wrażenie. Widzew na tle Pogoni wcale nie wyglądał na zespół bardziej ubogi piłkarsko, co już jest bardzo dużym komplementem. Ekipa Janusza Niedźwiedzia pokazała się z dobrej strony w kilku fazach gry. Defensywa? Rozpoczęli w ustawieniu 5-4-1 w niskim bloku i bronili się naprawdę skutecznie. Pierwszą bramkę Pogoń strzeliła po świetniej akcji: zmiana ciężaru gry poprzez przerzut, zgranie z pierwszej piłki Bartkowskiego, dośrodkowanie w pierwszym kontakcie Fornalczyka i dołożenie stopy przez Zahovicia. Drugi gol? Indywidualny popis Biczachczjana i strzał z dystansu. Jedyna groźna okazja poza tym to również efekt uderzenia zza szesnastki Dąbrowskiego.

Widzew nie tylko dobrze bronił, ale miał też momenty, w których imponował grą w ofensywie. Piłkarze Janusza Niedźwiedzia odważnie rozgrywali piłkę od własnej bramki i wychodziło im to bardzo dobrze. Kiedy już przetransportowali futbolówkę wyżej to ofensywny tercet Letniowski – Terpiłowski – Pawłowski mając przed sobą przestrzeń potrafił napsuć rywalom sporo krwi swoją ruchliwością i zmysłem do gry kombinacyjnej. Łodzianie wyglądali na zespół poukładany taktycznie i grający według pewnych automatyzmów. Skutecznie wykorzystywali możliwości, jakie daje ustawienie z trójką środkowych obrońców i wahadłowymi. Wykorzystywali szerokość przy budowaniu akcji, kiedy wahadłowy ścinał z piłką do środka – ktoś uzupełniał jego miejsce. Żeby jednak nie przesłodzić z pochwałami to warto zaznaczyć, że pod koniec spotkania, kiedy zespół Niedźwiedzia gonił wynik to miał mało argumentów. Można tłumaczyć to zmianą rozgrywającego świetny mecz Letniowskiego, ale być może Widzew nie czuje się tak dobrze w ataku pozycyjnym, jak przy kontratakach? Przekonamy się w kolejnych spotkaniach.

Obserwuj autora na Twitterze i Facebooku

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    107,623FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ