Od zachwytów do znaków zapytania. Co się stało z Brighton?

W poprzednim sezonie, a zwłaszcza w jego drugiej części, czyli w okresie pomundialowym, wszyscy fani futbolu zachwycali się Brighton. Po raz pierwszy w historii awansowali do europejskich pucharów (konkretnie Ligi Europy), grali w porywającym stylu i więcej bramek w Premier League strzeliły tylko trzy zespoły. Zespół Roberto De Zerbiego stał się „klubem drugiego wyboru” dla wielu kibiców, a sam trener – inspiracją dla wielu kolegów po fachu. Pep Guardiola mówił, że to najlepiej budujący akcje zespół, Dawid Szwarga w wywiadzie dla Foot Trucka zdradził, że stara się oglądać każdy mecz Brighton, a wielu analityków rozkładało sposób gry Mew na czynniki pierwsze. Co się stało, że w tym sezonie o tym zespole zrobiło się trochę ciszej?

REKLAMA

Brighton nie ma już tak dobrych wyników

Kluby z drugiego szeregu przyciągają uwagę przede wszystkim ze względu na wyniki. Oczywiście, w przypadku Brighton było to połączone ze znakomitym stylem gry, ale to żadna nowość. Od czasu do czasu możemy usłyszeć, nierzadko z ust polskich trenerów, że nie liczy się styl, a wyniki, ale – logicznie rzecz biorąc – łatwiej o dobre rezultaty grając dobrze w piłkę. W tym sezonie Brighton nadal stara się grać w taki sam sposób, ale nie jest on już tak skuteczny jak wcześniej. W lidze znajdują się na 9. miejscu z 3-punktową stratą do siódmego miejsca, które może dać Ligę Konferencji. Z Pucharu Anglii już odpadli w 1/8 finału z Wolves, a w Lidze Europy właśnie przegrali w pierwszym meczu z Romą na Stadio Olimpico 0:4 praktycznie zamykając już sprawy awansu. Wydawało się, że Brighton z Roberto De Zerbim wykona w tym sezonie kolejny krok naprzód, tymczasem jest gorzej niż wcześniej.

Wszystko śmiało możemy sprowadzić do gry w europejskich pucharach. Kluby, dla których występy w Europie jest są rzadkością mają problem, aby poradzić sobie z dwoma meczami w tygodniu. West Ham, który w poprzednim sezonie wygrał Ligę Konferencji przez długi czas był zamieszany w walkę o utrzymanie w Premier League. Duży, choć spodziewany, spadek punktowy względem mistrzowskiego sezonu zaliczyło Leicester, które musiało godzić rozgrywki krajowe z Ligą Mistrzów. W ostatniej dekadzie Everton dwukrotnie kwalifikując się do Ligi Europy sezon ligowy kończył z dorobkiem poniżej 50 punktów. To samo możemy powiedzieć o Southampton w rozgrywkach 2016/17. W ostatnich latach całkiem przyzwoicie w grze na dwóch frontach radziło sobie Wolves, Leicester, czy obecnie Aston Villa, natomiast dla większości klubów rzeczywiście jest to pocałunek śmierci.

Osłabienia kadrowe

Kolejny czynnik, przez który można było spodziewać się zapaści Brighton to odejścia kluczowych zawodników w letnim okienku transferowym. Wypożyczenie Leviego Colwilla z Chelsea dobiegło końca i mimo starań klubu, aby wykupić go na stałe to się nie udało. Na The Amex stracili także dwóch podstawowych zawodników środka pola. Moises Caicedo został wytransferowany do Chelsea, a Alexis Mac Allister do Liverpoolu. Choć klub zarobił ogromne pieniądze, które śmiało mógł reinwestować to stałoby to w sprzeczności z polityką transferową Brighton. Wśród transferów gotówkowych tylko Igor Julio był zawodnikiem w wieku ukształtowanym, cała reszta to gracze rozwojowi (Joao Pedro, Verbruggen, Baleba), którzy potrzebują – w mniejszym lub większym stopniu – czasu na ukształtowanie się pod względem piłkarskim.

Ubytki kadrowe Brighton były o tyle znaczące, że to zawodnicy na kluczowych pozycjach w kontekście filozofii Roberto De Zerbiego. Jego zespół charakteryzuje się bardzo otwartą i ofensywną grą, więc bronienie dostępu do bramki jest trudniejsze. Po stracie podstawowego duetu środkowych pomocników oraz najlepszego środkowego obrońcy zespołu siłą rzeczy przeciwnikom łatwiej o tworzenie sytuacji. Defensywa Brighton jest ich czułym punktem. W tym sezonie w wielu meczach po prostu zawodziła, ale śmiało można ich usprawiedliwić bardzo wymagającym stylem gry, w którym wady obrońców w zwrotności, szybkości, czy pojedynkach mogą być bardzo łatwo wykorzystane.

Wina De Zerbiego?

Sposób gry Roberto De Zerbiego wymaga piłkarzy o wysokich umiejętnościach, a na takich w Brighton trener nie może liczyć na każdej pozycji. Włoski szkoleniowiec bardzo szybko podniósł poziom zespołu, a przecież już w momencie przyjścia miał poprzeczkę zawieszoną bardzo wysoko przez Grahama Pottera. Przy większej liczbie meczów, kontuzjach oraz fakcie, że rywale nauczyli się gry Brighton nagle może się wydawać, że pochwały, które wszystkie osoby związane z klubem przyjmowały przed rokiem są trochę przesadzone. Niemniej jednak, De Zerbi rozwinął indywidualnie wielu zawodników i sprawił, że jego model gry został przez zespół przyswojony w 100%, opanowany do perfekcji.

Co więc może zrobić Brighton, aby wykonać kolejny krok naprzód? Biorąc pod uwagę możliwe rozwiązania – czyli wykluczamy zakup topowych piłkarzy, którzy byliby w stanie ulepszyć zespół, bo na to klub nie ma środków – trzeba pochylić się nad filozofią De Zerbiego. To trener, który jest bardzo uparty i nie zamierza iść na ustępstwa. Ma oryginalny model gry, którego zespół ma trzymać się zawsze, bez wyjątków. Nie zamierza dostosowywać się do sposobu gry przeciwnika. Granie tak otwartego futbolu: angażowanie dużej liczby piłkarzy do ataku, uparte rozgrywanie piłki od własnej bramki, „zapraszanie” rywali do pressingu i szybkie tempo ataku czasami przynosi Brighton jednak więcej szkód niż korzyści w wyniku kontrataków rywali oraz strat piłki na własnej połowie.

Absolutnie nie zamierzamy kwestionować filozofii Roberto De Zerbiego, natomiast w niektórych spotkaniach Włoch mógłby być trochę bardziej elastyczny i pragmatyczny. Osoby decyzyjne w największych klubach obserwujące 44-latka mają świadomość, że z wyższej jakości piłkarzami jego sposób gry byłby jeszcze bardziej efektywny, jednak czasem też trzeba pokazać inne podejście. A w tym aspekcie trzeba postawić znak zapytania przy nazwisku De Zerbiego.

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    107,604FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ