Dzisiejszej nocy emocji zdecydowanie nie brakowało. Choć rozegrano tylko jedno spotkanie, jego wynik okazał się przełomowy – obrońcy tytułu, Boston Celtics, pożegnali się z marzeniami o mistrzostwie.
New York Knicks 119:81 Boston Celtics
Sezon 2017/18 był ostatnim, w którym mistrzowie zdołali obronić tytuł. Dokonali tego Golden State Warriors. Od tamtej pory, przez sześć kolejnych lat, każdorazowo poznawaliśmy nowego mistrza. W tym sezonie może być podobnie – jeśli jutro odpadną Denver Nuggets, doczekamy się siódmego z rzędu nowego czempiona.
Ogromna w tym zasługa New York Knicks, którzy tej nocy roznieśli Celtics, notując najwyższe zwycięstwo w historii organizacji w fazie play-off. Co więcej, po raz pierwszy od 2002 roku czterech graczy jednej drużyny zdobyło co najmniej 20 punktów: OG Anunoby (23), Jalen Brunson (23), Mikal Bridges (22) oraz Karl-Anthony Towns (21).
Celtics próbowali stawić opór mimo kontuzji Jaysona Tatuma. Pierwsza kwarta zakończyła się jedynie sześciopunktową przewagą Knicks. Jaylen Brown robił, co mógł, by utrzymać Boston w grze, jednak druga kwarta – wygrana przez Knicks 38:17 – przesądziła o losach spotkania. Presji i wrzawy w Madison Square Garden nie wytrzymał ostatecznie sam Brown, który opuścił boisko pod koniec trzeciej kwarty po piątym faulu – sprytnie wymuszonym przez Brunsona.
Knicks zasługują na ogromne uznanie. Owszem, Celtics powinni byli wygrać dwa pierwsze mecze tej serii, lecz dwukrotnie roztrwonili 20-punktową przewagę. Kontuzja Tatuma miała ogromny wpływ, ale ignorowanie klasy Knicks byłoby zwyczajną ignorancją. To świetnie zbudowany zespół – kolektyw z wybitnym liderem i doskonałymi defensorami. Konsekwencja w budowie składu w końcu przynosi efekty – Knicks awansowali do finałów konferencji po raz pierwszy od 2000 roku. I to wcale nie musi być koniec, bo przed nimi seria z niezwykle mocnymi, ale wciąż nieobliczalnymi Indiana Pacers.
Gdyby ktoś przed półfinałami konferencji przewidział, że w finałach nie zagrają ani Cavs, ani Celtics, uznano by go za szaleńca. I trudno byłoby się temu dziwić – bo awanse Knicks i Pacers przeczyły wszelkiej logice. A jednak sport, jak to sport, bywa nieprzewidywalny.
Nam jednak nie pozostaje nic innego, jak cieszyć się nadchodzącymi emocjami. Finały Wschodu zapowiadają się niezwykle interesująco. Czas wrócić do rywalizacji rodem z przełomu wieków, kiedy to Reggie Miller doprowadzał Madison Square Garden do furii. Jak będzie tym razem? Pozwólmy Bogom koszykówki napisać kolejną intrygującą historię.