Polska kontra Wyspy Owcze. Kilka lat temu zwycięstwo z tak nisko notowanym przeciwnikiem moglibyśmy pewnie brać w ciemno. Dziś Biało-czerwoni desperacko walczą o punkty nawet z półamatorami. A wszystko to bez jakiegokolwiek stylu, jakości, cierpliwości czy tak szeroko rozgłaśnianego ostatnio charakteru…
Po co, na co i dlaczego?
Pierwsza połowa spotkania z Farerami bez zaskoczeń okazała się… tragiczna do granic możliwości. Brak pomysłu na grę, kiepska skuteczność wszelkiego rodzaju zagrań, małe zagrożenie pod bramką Farerów. W pewnym momencie w statystyce celnych strzałów było przecież nawet 1:0 na korzyść gości. Wyobrażacie sobie w ogóle, jakie musi być podejście reprezentacji Polski? Wychodzisz na 129. zespół w rankingu FIFA mocno defensywnym zestawieniem personalnym, grając na własnym stadionie i twoim głównym repertuarem zagrań są niecelne wrzutki na napastników, którzy w dodatku przegrywają pojedynki z półamatorskimi zawodnikami ekipy rywala. Zażenowanie level maksimum.
Ale jakby komuś tego było mało, jest jeszcze taki Grzegorz Krychowiak, nasze narodowe uosobienie piłkarskiego charakteru. I pokazuje tę nieustępliwość najpierw poprzez złapanie głupiej żółtej kartki, a następnie zagrywa piłkę… we własną rękę. Nawet nie mam ochoty tego jakkolwiek komentować.
Pod koniec pierwszej połowy chyba jedyną poprawą względem początkowej fazy meczu była statystyka celnych strzałów, która przeskoczyła na naszą korzyść do zawrotnej liczby trzech uderzeń w światło bramki.
W męczarniach po komplet punktów
Nie oszukujmy się, w drugiej części meczu dopisało nam szczęście. Marnowaliśmy wszystkie dogodne sytuacje aż do momentu, w którym Odmar Faero, defensor ekipy gości, zagrał piłkę ręką i arbiter David Smajc wskazał na wapno. Robert Lewandowski, który przed momentem skompromitował się w sytuacji sam na sam, zrehabilitował się golem z karnego na 1:0 w 73. minucie. Zmotywowany i najwyraźniej odblokowany kapitan Biało-czerwonych 10 minut później dołożył drugie trafienie, które komentatorzy ocenili jako „fantastyczne”.
I w zasadzie na tym można by zakończyć opis tej rywalizacji. To powinna być formalność, a my do 73. minuty drżeliśmy o zdobycie pierwszego gola. Nie mam więc zamiaru chwalić podopiecznych Fernando Santosa za kolejne marne spotkanie ze znacznie niżej notowanym rywalem. Nieco lepsza końcówka meczu absolutnie nie zmienia całościowego obrazu gry reprezentacji Polski i w meczu z Albanią należy oczekiwać znacznej poprawy postawy boiskowej wśród Biało-czerwonych.