Reprezentacja Polski miała nawiązać do najlepszych lat. Takich, w których osiągała dobre wyniki w eliminacjach wielkich turniejów, ale i gwarantowała ładną dla oka grę. Fernando Santos został przecież zatrudniony, bowiem miejsce w gronie 16 najlepszych drużyn Mistrzostw Świata okazało się niewystarczające. Chcieliśmy więcej, mierzyliśmy jeszcze wyżej. A co otrzymaliśmy? No cóż…
Reprezentacja zaczęła fatalnie…
Zanim kibice przed telewizorami wygodnie rozsiedli się w fotelach, przegrywaliśmy 0:2. Już w pierwszej minucie wrzutkę z autu na gola zamienił Ladislav Krejci. Dlaczego czeski zawodnik został pozostawiony bez krycia? Oglądaliśmy kilkanaście powtórek tej sytuacji i naprawdę nie mamy pojęcia, jak DZIEWIĘCIU polskich piłkarzy w polu karnym mogło tak bardzo się pogubić. Chwilę później przy wyprowadzaniu piłki spod własnej bramki, stratę zaliczył Karol Linetty, zbyt łatwo dał się ograć Matty Cash, a dośrodkowanie w pole karne wykończył Tomas Cvancara. Ahoj! Gorszego początku spotkania w wykonaniu biało-czerwonych nie pamiętamy.
Nie wychodziło nam absolutnie nic. Obserwowaliśmy proste błędy techniczne, strachliwe wycofywanie piłki, mnóstwo niedokładności i fatalnych wyborów. Postawa polskich piłkarzy była dramatycznie zła. Rozumiemy, że przy takim wyniku pod zawodnikami mogły na chwilę ugiąć się nogi, ale taki stan mógł trwać chwilę — tymczasem w pierwszej połowie nie widzieliśmy nawet przebłysku dobrej gry. Wystarczyło, że Czesi przez pierwsze 30 minut utrzymywali wysoki pressing — stosunkowo wysoki, bowiem po prostu byli w pobliżu polskich piłkarzy. Ci w niewyobrażalny sposób dawali się ponieść panice.
Po zmianie stron Czesi pozwolili biało-czerwonym dojść do głosu
Niestety, Polacy nie mieli wiele do powiedzenia. Niby próbowaliśmy ruszyć do ataku, ale nasze akcje były tak nieporadne, że mogliśmy jedynie czekać na dobijającego gola ze strony Czechów. Ten rzeczywiście padł w 64. minucie, a jego strzelcem był Jan Kuchta. Nasz dzisiejszy rywal nie grał wybitnej piłki, ale prezentował się zdecydowanie ambitniej i konkretniej. Jedyne momenty zrywów biało-czerwonych miały miejsce, gdy próbowaliśmy szukać interwencji sędziego, domagając się odgwizdania fauli czy zagrania ręką Czechów. Brakowało nam wiary, że możemy walczyć o odwrócenie losów spotkania. Gol honorowy, który w 87. minucie strzelił Damian Szymański, był już wyłącznie na otarcie łez.
Bądźmy uczciwi, po takim meczu nie ma sensu doszukiwać się pozytywów. Fernando Santos na dzień dobry dostaje bolesny cios, z którym będzie musiał sobie poradzić. Nie ma szerokiej kadry, nie będzie mógł zrobić rewolucji w jedenastce, a mamy poważne obawy, że kilku zawodników pokazało dziś po prostu swoją prawdziwą twarz. Media zachwycają się nimi, gdy grają w klubach obok lepszych piłkarzy, ale gdy sami muszą pokazać coś więcej niż podawanie piłki do najbliższego kolegi, pojawia się olbrzymi problem.
Może to tylko złe dobrego początki, ale dawno nie czuliśmy takiej bezradności i takiego wstydu. Po ludzku przykro.