Mimo, że w ostatniej kolejce Premier League, ze względu na rozgrywane w tym samym czasie ćwierćfinały FA Cup, odbyły się tylko cztery mecze, to działo się nie mniej niż w ostatnich tygodniach. W tylko tych czterech meczach oglądaliśmy 14 bramek, co daje średnią 3,5 na jedno spotkanie. Mieliśmy dwa mecze w dużym stopniu wpływające na dalsze losy drużyn walczących o utrzymanie oraz dwa mecze pomiędzy ekipami z górnej połowy tabeli. Zdecydowanie najwięcej emocji dostarczyły nam niedzielne derby Londynu pomiędzy Kanonierami a West Hamem. Arsenal, mimo że przegrywał 0:3 zdołał się podnieść i odrobić straty. Niewiele brakowało, aby pogoń The Gunners zwieńczyli czwartą bramką i trzema punktami.
Jest pierwsza połowa meczu. Realizator transmisji pokazuje tablicę wynikową na London Stadium. West Ham 3:0 Arsenal. Jakby nie mógł uwierzyć w to, co dzieje się na stadionie olimpijskim w Londynie. Rzeczywiście, pomimo faktu, że to Młoty są wyżej w tabeli i mają siedem punktów przewagi nad The Gunners, trudno było przewidywać taki przebieg meczu. Piłkarze Davida Moyesa od początku wyszli jak po swoje, dominując rywala. Arsenal w pierwszych 30 minutach był kompletnie bezradny i zanosiło się na kolejną upokarzającą porażkę Kanonierów w ostatnich latach. Jednak zespół Mikela Artety od momentu zdobycia bramki na 3:1 przebudził się i pozostałą część meczu grał naprawdę koncertowo. Z łatwością przedzierał się przez szyki obronne West Hamu i raz po raz stwarzał zagrożenie pod bramką przeciwnika. Problem w tym, że zrobił to o wiele za późno. Przy stanie 0:3.
Nierówny Arsenal
Gdybyśmy mieli w skrócie opisać dyspozycję piłkarzy Artety w ostatnich tygodniach, wystarczyłoby po prostu puścić skrót spotkania z West Hamem. To najlepiej zilustrowałoby formę Kanonierów. Arsenal jest bardzo nierówny i naprawdę ciężko stwierdzić na co stać ten zespół. Takie mecze jak z Tottenhamem (2:1), Leicester (3:1) czy wczoraj druga połowa z Młotami pokazują, że potencjał jest tam ogromny. Problem w tym, że Kanonierzy pokazują go zbyt rzadko. Bo czy naprawdę Arsenal musi dostać trzy gongi w 30 minut, aby się obudzić i zacząć grać na miarę możliwości? Dlaczego na mecz z Tottenhamem potrafią wyjść zmotywowani od pierwszej minuty, a gdy przychodzi spotkanie z West Hamem to w pierwszych 30 minutach zostają w szatni? Albo dlaczego, grając w przewadze jednego zawodnika, w ostatnich 15 minutach z Tottenhamem tracą kontrolę nad meczem i dają się zepchnąć do rozpaczliwej defensywy?
Największym problemem Arsenalu, praktycznie od początku tego roku jest ustabilizowanie formy. Dobrymi meczami Kanonierzy wysyłają sygnały, że są w stanie w tym sezonie jeszcze o coś powalczyć, aby w następnym znów zawieść kibiców. Wystarczy spojrzeć na ostatnie wyniki zespołu Artety. Były bardzo dobre wspomniane już wcześniej wygrane starcia z Leicester, Tottenhamem czy Leeds. Równie dobrze Arsenal wyglądał w zremisowanym 1:1 meczu z Burnley. Jednak te obiecujące spotkania cały czas przeplatają z tymi słabymi, takimi jak dwa mecze z Benficą w 1/16 finału Ligi Europy, rewanżowy mecz z Olympiakosem przegrany 0:1 czy ligowe porażki z Man City (0:1) i Aston Villą (0:1). Wczorajsze starcie z West Hamem było idealnym podsumowaniem ostatnich miesięcy w wykonaniu Arsenalu.
Postęp jest, ale czy na miarę potencjału?
Oczywiście, w porównaniu do początku sezonu, kiedy Arsenal przegrywał mecz za meczem i wiele osób szydziło, że w tym sezonie Arsenal będzie walczył o utrzymanie, postęp jest ogromny. Nie tylko w samych wynikach, ale w zasadzie we wszystkim. Arteta usprawnił grę obronną, budowanie akcji, wychodzenie spod pressingu czy – przede wszystkim – kreowanie sytuacji. Arsenal wreszcie nie polega jedynie na bezsensownych wrzutkach po niekończącej się liczbie podań na połowie przeciwnika w jednostajnym tempie. Kanonierzy wreszcie potrafią przyspieszyć akcję, grając na jeden kontakt czy znaleźć jakieś niekonwencjonalne rozwiązanie. Arsenal z początku kampanii i ten obecny to dwa zupełnie różne zespoły. Ale czy tak naprawdę ktoś myślał, że Arsenal się nie podniesie i będzie do końca walczył o pozostanie w elicie? Jeżeli tak, to chyba z niechęci do tego klubu. W zespole Artety jest po prostu za dużo jakości. Prędzej czy później The Gunners musieli „odpalić” i punktować przynajmniej na poziomie średniaka.
Rzeczywiście, Arsenal zaliczył postęp, ale czy tak naprawdę to jest to, na co czekali kibice Kanonierów? No raczej nie. Owszem, w ostatnich piętnastu meczach, a więc od przełomowego zwycięstwa nad Chelsea (3:1) w Boxing Day, podopieczni Artety w 15 meczach uzbierali 28 punktów, co daje średnią 1,87 punktu na mecz. Gdyby tak punktowali od początku rozgrywek dziś byliby na czwartym miejscu. To każe nam twierdzić, że Arsenal zmierza w dobrą stronę i być może tak jest. Jednak biorąc pod uwagę dziewięć ostatnich spotkań, w których przeciwnicy byli znacznie trudniejsi, to ta średnia spada do 1,33 punktu na mecz, a więc mniej niż w całym sezonie (1,45). Oczywiście, w tym czasie Kanonierzy mierzyli się z Manchesterem United, Manchesterem City, Leicester, Tottenhamem czy West Hamem, jednak notowali też pechowe, ale jednak wpadki z Wolves (1:2) i Burnley (1:1).
Czy można z optymizmem patrzeć w przyszłość?
Jako kibic Kanonierów czasem już sam naprawdę nie wiem, czy ten zespół zmierza w dobrym kierunku. Z jednej strony jest wiele pozytywów, ale zaraz po kolejnych porażkach są one przykrywane wieloma mankamentami. Mimo nienajlepszych wyników już w ciągu ponad roku pracy na The Emirates mam wrażenie, że Arteta wreszcie buduje coś trwalszego i trzeba dać mu szansę. Niewykluczone, że inny, bardziej doświadczony szkoleniowiec – tak jak Tuchel w Chelsea – poukładałby to wszystko znacznie lepiej i szybciej. Jednak w ostatnich tygodniach działania Artety pozwalają myśleć, że jest on właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. W obliczu gry na dwóch frontach coraz częściej rotuje składem i znajduje nowe rozwiązania. Coraz lepiej wyglądają Nicolas Pepe i Willian, w dobrej dyspozycji strzeleckiej jest Alexandre Lacazette, świetnie do zespołu wprowadził się Martin Odegaard, a wczoraj na prawej obronie objawił się Callum Chambers.
To, że Arsenal cały czas jest w Lidze Europy, dzięki czemu ciągle ma szansę na występy w Lidze Mistrzów w przyszłym sezonie, może kibicom The Gunners cały czas dawać nadzieję na udany koniec sezonu, tak jak było to przed rokiem. Ponadto niektóre spotkania i zwyżkowa forma większości piłkarzy pozwala patrzeć w przyszłość z optymizmem. Tyle, że potem przychodzi takie 30 minut z West Hamem, po których człowiek ma ochotę wyłączyć telewizor, rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady.