Już dzisiaj czeka nas wielki finał Ligi Mistrzów. Liverpool z pewnością będzie chciał zrewanżować się za porażkę w Kijowie z 2018 roku i dołożyć drugie trofeum Champions League w ostatnich czterech latach. Z kolei Real liczy na czternasty w historii triumf w Pucharze Europy. Nie ma wątpliwości, że w spotkaniu decydującym o najważniejszym tytule na Starym Kontynencie spotykają się dwie uznane marki. Jednak w jakiej formie obie drużyny przystępują do tego starcia? Kto jest faworytem i gdzie mogą rozstrzygnąć się losy trofeum?
Liverpool faworytem
Bukmacherzy większe szanse na zwycięstwo dają ekipie Jurgena Kloppa. Kursy na The Reds wahają się w granicach 2,05-2,15, podczas gdy wygrana Realu wyceniana jest na 3,45-3,60. Tak duża różnica może nieco dziwić, gdyż podopieczni Carlo Ancelottiego w poprzednich fazach turnieju pokazali, że nigdy nie można ich skreślać. Przed każdym dwumeczem nie byli stawiani w roli faworyta, a jednak to oni zameldowali się w finale po drodze wyrzucając PSG, Chelsea oraz Manchester City. Liverpool miał znacznie łatwiejszą ścieżkę. The Reds w fazie pucharowej Champions League dość pewnie ograli kolejno Inter, Benficę oraz Villareal.
Niemniej to, że bukmacherzy w roli faworyta widzą zespół Kloppa nie może specjalnie dziwić. W obecnym sezonie wygrali zarówno Puchar Anglii, jak i Puchar Ligi, a ligę zakończyli tuż za plecami The Citizens zdobywając aż 92 punkty. W 2022 roku The Reds wygrali 26 z 34 meczów (nie licząc zwycięstw w serii rzutów karnych w obu krajowych finałach). Przegrali jedynie w rewanżu 1/8 z Interem (0:1), co i tak nie miało większych konsekwencji. Dla porównania Królewscy od początku stycznia ponieśli aż siedem porażek. Aczkolwiek trzykrotnie, gdy nieobecny był Karim Benzema, a dodatkowo w pierwszym meczu z PSG Francuz prawdopodobnie grał z niedoleczonym urazem.
Gdzie Real może szukać szansy?
Pomimo, że bukmacherzy większe szanse dają Liverpoolowi, to wielu ekspertów właśnie w zespole Ancelottiego widzi zwycięzcę tegorocznej edycji Champions League. W ostatnich tygodniach The Reds złapali lekką zadyszkę i nie są już tak skuteczni jak wcześniej. Coraz częściej problemy sprawia im gra w ataku pozycyjnym. W ośmiu z poprzednich dziewięciu meczów Liverpool nie wygrywał do przerwy. Ponadto w ostatnich spotkaniach podopieczni Kloppa często tracą koncentrację na początku meczu i zmuszeni są gonić wynik. W czterech z poprzednich sześciu starć drużyna z Anfield traciła bramkę już w pierwszym kwadransie. A zwłaszcza przeciwko Realowi nie możesz sobie pozwolić na momenty dekoncentracji.
Kto, jak kto, ale Królewscy w każdym dwumeczu w fazie pucharowej pokazywali, że jak nikt inny potrafią to wykorzystać. Że wystarczy im „pół sytuacji”, aby zdobyć 2-3 bramki. Ze współczynnika xG (goli oczekiwanych) równego 20,6 Real „wykręcił” aż 28 goli w tej edycji Ligi Mistrzów. Z kolei sam Karim Benzema zdobył 15 goli, pomimo xG na poziomie 8,6. Zespół z Santiago Bernabeu naprawdę nie potrzebuje wielu sytuacji, aby trafić do siatki.
Odmienny sposób gry
To, co odróżnia oba zespoły to przede wszystkim chęć dominacji nad rywalem. The Reds – bez względu na przeciwnika – starają się kontrolować mecz i chcą jak najdłużej utrzymywać się przy piłce. Przez większość spotkania grają wysokim pressingiem, a po stracie piłki momentalnie doskakują do przeciwnika. Z kolei Real bardzo komfortowo czuje się, gdy nie ma piłki przy nodze i może nastawić się na kontrataki. Królewscy w tej edycji Champions League mają średnie posiadanie piłki na poziomie 51,8% przy 63,2% Liverpoolu.
Podopieczni Ancelottiego z pewnością nie będą mieli nic przeciwko oddaniu piłki rywalom i wyczekiwaniem na kontry. Wówczas mogą wykorzystać wysoko ustawioną linię obrony Liverpoolu i posyłać dalekie podania w wolne przestrzenie. Z resztą podobnie postąpił nawet Guardiola w ostatnim ligowym spotkaniu przeciwko The Reds (2:2). Uwagę na to w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego” zwracał Piotr Kobierecki, były trener m.in. drugiej drużyny Legii Warszawa czy Znicza Pruszków, obecnie komentator Polsat Sport: – Pep Guardiola odszedł od swojej zwyczajowej taktyki, czyli krótkich, kombinacyjnych podań, tylko nastawił się na zagrywanie długich, bezpośrednich piłek. Właśnie po to, żeby wykorzystać przestrzenie na bokach boiska, gdzie brakuje bocznych obrońców Liverpoolu.
Alexander-Arnold kontra Vinicius
Kluczowy pojedynek tego starcia może rozegrać się na lewej stronie Realu oraz prawej z perspektywy Liverpoolu. The Reds swoje ataki najczęściej przeprowadzają właśnie prawym skrzydłem (38%), podczas gdy podopieczni Ancelottiego lewym (42%). W poprzednim sezonie w pierwszym ćwierćfinałowym spotkaniu Ligi Mistrzów pomiędzy tymi zespołami kluczowe okazały się właśnie długie piłki zagrywane za plecy Trenta Alexandra-Arnolda. Liverpool w fazie bronienia w wysokim pressingu zwykle ustawia się wąsko w formacji 4-3-3. W efekcie naraża się na stworzenie przewagi liczebnej przez przeciwnika w bocznych sektorach boiska. W taki sposób The Reds stracili dwie pierwsze bramki we wspomnianym spotkaniu.
Jako, że to zespół z Anfield prawdopodobnie częściej będzie przy piłce, powstaje pytanie jaki plan będzie miał Jurgen Klopp na zatrzymanie Viniciusa. Jedną z opcji jest zabezpieczenie tej strefy jednym ze środkowych pomocników, tak jak zrobił to Mauricio Pochettino z PSG w pierwszym meczu 1/8 finału, ustawiając tam Danilo Pereirę. Ponadto obok Van Dijka może wystąpić Ibrahima Konate, który ze względu na swoją szybkość będzie lepiej asekurował ten sektor.
Z drugiej strony najlepszym rozwiązaniem może być po prostu zmuszenie Viniciusa do cofnięcia się do defensywy w fazie bronienia. Zespół Kloppa w obecnym sezonie bardzo często stara się tworzyć przewagę liczebną na prawym skrzydle poprzez zejście w tę strefę Hendersona. Aby tego uniknąć Carlo Ancelotti będzie musiał nakazać Brazylijczykowi pomagać swoim kolegom w defensywie bądź wymyślić inne rozwiązanie. Przykładowo pójść na wymianę ciosów i zostawić Viniciusa z przodu, aby przy kontratakach wykorzystywał wysokie ustawienie Alexandra-Arnolda. Podobnie postąpił Roberto Martinez na mudnialu w Rosji w 2018 roku przeciwko Brazylii. Wówczas Hiszpan ustawił Rolmelu Lukaku na prawym skrzydle, tak aby wykorzystał on wolne przestrzenie tworzone przez podłączającego się do akcji ofensywnych Marcelo. W efekcie po nieco ponad pół godzinie gry Belgia prowadziła 2:0.
Ławka rezerwowych
Mimo wszystko, pierwotny plan na to spotkanie raczej nie zadecyduje o końcowym triumfie. Obaj szkoleniowcy nie jeden raz w bieżącym sezonie pokazali, że potrafią jedną decyzją odmienić losy meczu. Zarówno Klopp, jak i Ancelotti nie boją się szybko reagować na wydarzenia boiskowe i dokonywać korekt w podstawowej jedenastce. O odwracaniu losów awansu przez Real napisano już chyba wszystko. Rodrygo po wejściu z ławki zdobył dwie bramki na wagę dogrywki przeciwko Manchesterowi City oraz jedną z Chelsea. Eduardo Camavinga jako zmiennik wnosi na boisko nową energię i znacznie podnosi intensywność w środku pola. The Reds również w dużym stopniu dzięki zmiennikom dotarli do finału Champions League. Pierwsze spotkanie 1/8 z Interem w Mediolanie rozstrzygnęło się dopiero po wejściu na boisko czterech rezerwowych. Podobnie wprowadzenie Luisa Diaza na drugą połowę rewanżu z Villarealem kompletnie odmieniło ich grę i zapewniło zwycięstwo.
Dlatego też bohaterem finału niekoniecznie musi zostać ktoś, kto wybiegnie na boisko od pierwszej minuty. Rezerwowi będą mieli w tym meczu do odegrania równie ważne role, co podstawowi piłkarze. W meczach, w których wynik jest na styku często to jakość zmienników decyduje o końcowym rezultacie. Obaj trenerzy z pewnością o tym wiedzą i mają w tym aspekcie duże pole manewru. Dlatego – niezależnie od przebiegu spotkania – z wygrawerowaniem nazwy zwycięskiej drużyny na pucharze będzie trzeba poczekać do ostatniego gwizdka.