Aklimatyzacja – prawda czy fałsz?

Każdy z nas zna tę śpiewkę. Wzrost intensywności treningów, przeskok fizyczny, czas potrzebny na poznanie filozofii gry nowego zespołu, nieznajomość języka, utrudniona komunikacja, przeprowadzka, zmiana klimatu, kultury, przyzwyczajeń. Można tak wymieniać i wymieniać. W skrócie nazywamy to aklimatyzacją. Ciężkie pierwsze tygodnie, a często nawet miesiące polscy piłkarze tłumaczą właśnie tym magicznym słowem. Zapytani w wywiadzie o brak regularnej gry, czy satysfakcjonujących liczb wymienią którąś z cech podanych wyżej. Możemy być tego pewni. A kiedy pojawi się zawodnik pokroju Krzysztofa Piątka, który szturmem podbił Serie A i do końcowych kolejek walczył o koronę króla strzelców niemal wszyscy mówimy jednym głosem – ta mityczna aklimatyzacja to pic na wodę. Tania wymówka naszych “kopaczy”, którzy nie radzą sobie za granicą. No właśnie, jak to jest naprawdę? Czy istnieje w ogóle takie zjawisko, jak aklimatyzacja?

Królowie własnego podwórka

Jest sporo piłkarzy, których nazywamy “królami własnego podwórka”. Najbardziej dobitny przykład to Ciro Immobile. 3-krotny król strzelców Serie A zawsze, gdy wyściubiał nos za granicę wracał z podkulonym ogonem. W Niemczech zapamiętany został jako “ten niewypał z Dortmundu”. W Sevilli też raczej nie mają z nim dobrych wspomnień. Łącznie przez półtora roku za granicą Immobile zdobył 14 bramek. To 25 mniej niż w samym poprzednim sezonie, kiedy sięgnął po Złotego Buta. Eksperci przypadek Ciro zawsze tłumaczą tak samo – nie potrafił przystosować się do niemieckiego “ordnungu” . Za bardzo przesiąkł włoską kulturą, stylem życia i tradycjami. Lampka wina do obiadu, biesiady w restauracji do późnych godzin i słońce. Lubi tą swobodę i luźny styl życia. Takie warunki mu odpowiadają i wówczas przekłada się to na dyspozycję na boisku.

Immobile beats Lewandowski, Ronaldo to Golden Shoe award | theScore.com

Poznać klimat, język i kulturę miejsca, gdzie się gra to jedno. Każdy prędzej, czy później to zrobi. Sęk w tym, aby zrobić to, jak najszybciej. Niestety, często sami piłkarze niespecjalnie się do tego garną. Gareth Bale w Madrycie spędził 7 lat, ale nigdy nie zrozumiał w pełni hiszpańskiego stylu życia. Nawet za bardzo nie chciał. Wywiadów zawsze udzielał po angielsku, a plotki medialne donosiły, że ze wspólnych wyjść klubowych zawijał się najpóźniej o 22:00. Zdarzają się jednak również sytuacje, w których to klub pomija – jak ładnie nazywają to fachowcy – proces relokacji. Nie interesuje ich zapewnienie nowo pozyskanemu zawodnikowi komfortowego wejścia do zespołu i nowego miejsca zamieszkania. Uważają, że jeśli kosztował kilkadziesiąt milionów funtów to sobie poradzi. I od razu będzie strzelał bramki. Jednak aby nowy transfer wypalił zwykle trzeba dołożyć wszelkich starań, aby tak było. Zadbać o każdy detal i zapewnić piłkarzowi miękkie lądowanie w nowym miejscu.

Zdani wyłącznie na siebie

Za jedną z najgorzej przeprowadzonych relokacji uważa się transfer Nicolasa Anelki do Realu Madryt. Latem 1999 roku Królewscy wyciągnęli z Arsenalu obiecującego 20-latka. Zapłacili ogromną – jak na tamte czasy – sumę 35 milionów euro, ale nie dołożyli ani centa, aby pomóc mu przystosować się do nowych warunków. Francuz nie dostał nawet własnej szafki w szatni i nikt w klubie nie przedstawił go innym zawodnikom. Anelka był zdany tylko na siebie. Sam opowiadał późnej, że jedyne, co usłyszał to, że ma “sam o siebie zadbać”. Nic dziwnego, że transfer okazał się niewypałem. Didier Drogba w swojej autobiografii wspomina za to, że po transferze do Chelsea przez kilka tygodni mieszkał w hotelu z całą rodziną, a po treningach szukał domu, choć prawie w ogóle nie znał angielskiego. W podobnej sytuacji znalazł się Wayne Rooney po transferze do Manchesteru United. 18-latek również na początku musiał zamieszkać w hotelu, a w kwestii kupna nieruchomości doradzał i pomagał mu klubowy kolega, Garry Neville.

Anelka's first day at Real Madrid: "What am I doing here? It was the start  of a nightmare" - AS.com

Proces relokacji

Kluby uczą się na błędach i dziś większość z nich jest świadoma tego, jak ważna jest relokacja. Przed podpisaniem umowy kluby dokładnie badają zawodnika, a ponadto zatrudniają koordynatora ds. piłkarzy. Jego zadanie to nic innego, jak ułatwienie przeprowadzki klientowi. Ów jegomość szuka odpowiedniego mieszkania dla nowego zawodnika i jego rodziny, jeśli jest taka potrzeba to wybiera odpowiednie przedszkole dla dzieci i zaznajamia piłkarza z nową okolicą: podpowiada, gdzie można dobrze zjeść, gdzie warto wybrać się na zakupy, a których miejsc raczej unikać. Kiedy Sergio Aguero przechodził do Manchesteru City klub zadbał nawet o to, aby Argentyńczyk miał w swoim samochodzie hiszpańskojęzyczną nawigację. To są szczegóły, które wydają się śmieszne, ale w rzeczywistości przekładają się na pewność siebie piłkarza. Aguero już w pierwszym sezonie nabił 30 goli i w ostatniej akcji sezonu (słynna bramka z QPR) zapewnił Obywatelom pierwsze od 44 lat mistrzostwo Anglii.

Mini-kolonie w drużynie

Manchester City zrobił wówczas jeszcze jedną rzecz, która obecnie w klubach również jest popularna. Zadbał o to, aby Aguero miał łatwiejsze wejście do szatni i powierzył Pablo Zabalecie, również Argentyńczykowi, opiekę nad młodszym kolegą. To ogromna zaleta, kiedy od razu po transferze masz w obcej szatni rodaka, który zapozna cię z nowymi kolegami i wytłumaczy, co i jak. To dlatego tak często mówimy o “koloniach” danego kraju w danym klubie. Kilka lat temu Chelsea miała grupkę Hiszpanów (Azpilicuetta, Fabregas, Pedro, Diego Costa), odkąd sięgam pamięcią to za Arsene’a Wengera w Arsenalu przewijało się sporo Francuzów, a dzięki Jorge’owi Mendesowi Wolverhampton stworzyło drugą reprezentację Portugalii.

Kiedy już kluby ułatwiły przeprowadzkę nowemu zawodnikowi muszą liczyć na trenera. Odpowiednio wkomponować piłkarza do zespołu to już zadanie dla niego. Często zdarza się, że zawodnik ma w pewnych elementach spore braki i pierwsze miesiące poświęca na to, aby je zatuszować oraz poznać filozofię gry zespołu. Pierwszy przykład z brzegu, który przyszedł Wam na myśl to pewnie Sebastian Walukiewicz. Nie tyczy się to jednak tylko naszych rodaków wyjeżdżających za granicę. Tak samo w Interze przebijał się Milan Skriniar, w Manchesterze City Aymeric Laporte, w Leicester Caglar Soyuncu, a w Bayernie Alphonso Davies. Większość zawodników potrzebuje tych kilku, czasem nawet kilkunastu miesięcy, aby “odpalić”. Jeśli już przypisywać to zjawisko konkretnej grupie to obrońcom.

Przykład Walukiewicza

Wróćmy do Walukiewicza jako flagowego przykładu. Po transferze do Cagliari słuch o nim zaginął aż na początku 2020 roku niespodziewanie pojawił się w składzie na mecz z Juventusem i pomału zaczął przebijać się do podstawowej jedenastki. Dziś Walukiewicz tworzy duet stoperów z Diego Godinem, w tym sezonie Serie A nie opuścił ani minuty, jest trzecim środkowym obrońcą reprezentacji Polski w hierarchii Jerzego Brzęczka, a fani calcio spekulują o transferze do większego klubu już następnego lata. Krótko mówiąc, drzwi do wielkiej kariery stoją szeroko otwarte, a jeszcze rok temu wpisalibyśmy go na listę “wróci do Ekstraklasy z podkulonym ogonem”. Jak sam zainteresowany opowiadał w Foot Trucku – w Ciagliari szlifowali z nim głównie cechy, które musiał dopracować. Po treningu zostawał na indywidualnych zajęciach, gdzie z trzema (!) trenerami ćwiczył przesuwanie i ustawianie się względem przeciwnika.

Zdjęcie

Choć zdarzają się przypadki, kiedy piłkarz z drzwiami wchodzi do ligi, tak przede wszystkim w przypadku wyraźnego przeskoku do mocniejszego klubu istnieje takie zjawisko, jak aklimatyzacja. Ile ten proces zajmuje czasu? Szef działu analiz Manchesteru City, Gavin Fleig twierdzi, że około roku. W rękach klubu leży, aby to “około” oznaczało kilka miesięcy mniej. Oczywiście, nigdy nie będą mieć pewności, że kupiony zawodnik szybko odnajdzie się w nowych realiach, ale mogą mu to zadanie znacznie ułatwić.