Przed każdym sezonem jest ta sama gadka. Jako głównych faworytów do tytułu mistrzowskiego jednym tchem wymienia się Legię Warszawa i Lecha Poznań. Pojedynki między stołecznymi, a ekipą z Wielkopolski z założenia mają być tymi „hitowymi”, decydującymi o Mistrzostwie. W tę niedzielę w Poznaniu nic takiego nie będzie miało miejsca. Legia spokojnie przewodzi stawce, natomiast Lech osiadł w dolnej połówce tabeli i dopiero co zwolnił trenera.
Sobotnie starcie Legii z Pogonią Szczecin nie pozostawiło złudzeń
W tym sezonie „Wojskowi” nie mają realnego konkurenta, który mógłby zagrozić im w walce o ligowy triumf. Długo wydawało się, że takim zespołem mogą być właśnie „Portowcy” – do momentu nieoczekiwanej porażki z Wisłą Kraków, po której przyszły jeszcze przegrane ze Śląskiem i Lechem. Szczecinianie spadli wówczas na 2. miejsce, a z okazji skrzętnie skorzystała warszawska Legia, która wskoczyła na czub tabeli i od tego czasu nie oddaje pole position, tylko sukcesywnie powiększa swoją przewagę punktową.
Ogromna w tym zasługa trenera Czesława Michniewicza, który od przejęcia sterów we wrześniu 2020 roku konsekwentnie „uczy” piłkarzy swojego grania. Wiadomo – początki łatwe nie były, a porażka z Karabachem Agdam po dziś dzień jest mu wypominana („Bach, bach, bach, Karabach”). Ciężko jednak tamtą klęską obarczać Pana Czesława, skoro ten miał nieco ponad tydzień na przygotowanie Legionistów na mecz z Azerami.
Potrzeba było czasu, by Michniewicz wdrożył w życie swoje pomysły i schematy
Początkowo jego Legia występowała z żelazną czwórką obrońców, jednak po zaskakujących dwóch porażkach z beniaminkami przyszła pora na diametralną zmianę systemu. Od 16. kolejki i spotkania z Rakowem Częstochowa (nomen omen także długo typowanego na czarnego konia sezonu aspirującego do mistrzostwa) „Wojskowi” grają z trójką stoperów i wahadłowymi. Wydawało się, że ustawienie to Czesław Michniewicz wykorzystał stricte pod Raków, w którym to Marek Papszun od dłuższego czasu stosuje formację 3-4-3 z różnymi wariantami. Okazało się, że warszawianie zwalczyli częstochowian ich własną bronią, dzięki czemu w łatwy sposób wyeliminowali atuty „Medalików”.
Zdany sprawdzian w nowym ustawieniu sprawił, że Legia Michniewicza od tego czasu wybiega wyłącznie z trzema środkowymi obrońcami. Blok obronny został wzmocniony przez Artema Szabanowa z Dynama Kijów. Lewonożny zawodnik był niezbędny na pozycję półlewego stopera i z miejsca wskoczył do pierwszej jedenastki. Wejście do drużyny miał bardzo pozytywne – po występach przeciwko Wiśle Płock i Górnikowi chwalono Szabanowa za spokój i pewność w defensywnych poczynaniach. A potem przyszedł Puchar Polski i przegrana z Piastem Gliwice, do której walnie przyczynił się właśnie Artem, popełniając kardynalne błędy przy obu trafieniach „Piastunek”. Po meczu 29-latek nie krył rozgoryczenia – położył się na murawie i w samotności przeżywał swoje pomyłki. Pocieszał go wówczas Gerard Badia, pomocnik z Gliwic, a filmik z tej sytuacji szybko obiegł internet.
Po klęsce w krajowym pucharze Legia wkroczyła na zwycięską ścieżkę w lidze
Skromne zwycięstwo ze Śląskiem było o tyle ważne, że wcześniej wrocławianie byli u siebie niepokonani. Bardzo dobry występ zanotował wtedy Bartosz Kapustka – piłkarz odrestaurowany przez trenera Michniewicza. Wcześniej Bartek kojarzył się bardziej z pozycją skrzydłowego – w tej roli grał zarówno w Cracovii, jak i reprezentacji Polski. Tymczasem w Legii jest centralną postacią drużyny, występując w środku pola tuż za plecami Tomasa Pekharta jako jeden z dwóch ofensywnych pomocników. W rzeczywistości jednak Kapustka pełni bardziej funkcję „8” niż „10”. Właściwie trudno jednoznacznie ocenić jego miejsce na boisku, ponieważ 24-latek cały czas jest pod grą. Można go zauważyć zarówno biegającego wyżej, jak i niżej – tuż obok Bartka Slisza czy Andre Martinsa. To świadczy tylko o tym, jak ważny jest Kapustka u Pana Czesława i jak wiele zależy właśnie od niego.
Przeciwko Warcie Poznań było bardziej nerwowo
Niby większość czasu to Legia prowadziła grę, ale w końcówce – za sprawą rzutu karnego wykorzystanego przez Mateusza Kupczaka – zrobiło się 3:2. Beniaminek uwierzył, że może wywieźć z Łazienkowskiej chociaż punkt. Z punktu widzenia stołecznych najważniejsze było jednak zwycięstwo, nieważne w jakich okolicznościach. Popis ponadprzeciętnych umiejętności dał w tym meczu Filip Mladenović – kolejny istotny element układanki Michniewicza. W Lechii Gdańsk Serb występował jako lewy obrońca. Wyrósł tam na jednego z najlepszych bocznych defensorów ligi, ale czasem dawały o sobie znać jego mankamenty w grze z tyłu. Dlatego też pozycja wahadłowego wydaje się być idealnie skrojona pod „Mladena”. Dzięki temu jeszcze częściej może włączać się w akcje ofensywne, a przy tym zatuszowane są jego braki w bronieniu. 7 goli i 6 asyst – liczby te potwierdzają, że wahadło mu służy.
Na wyjeździe w Lubinie, przed przerwą reprezentacyjną, zaszalał Tomas Pekhart, który już po 19 minutach rywalizacji z Zagłębiem skompletował hat-tricka. A to nie był koniec – w drugiej połowie dorzucił jeszcze czwarte trafienie. Czech nie ma w tym sezonie konkurentów w walce o tytuł króla strzelców. Przewodzi stawce z 21 bramkami na koncie, natomiast drudzy w klasyfikacji – Jesus Jimenez i Jesus Imaz – mają ledwie 11 goli i już raczej Pekharta nie dogonią. Nieźle zapowiadał się Mikael Ishak z Lecha Poznań, ale Szwed opuścił kilka meczów z powodu urazu. Kolejorz musiał sobie wówczas radzić bez niego, co nie wychodziło mu zbyt dobrze.
31-letni Pekhart rozgrywa najbardziej bramkostrzelny sezon w swojej karierze
Nigdy wcześniej nie trafiał tak dużo i tak często. Aktualnie jego średnia ligowa wynosi nieco ponad 1 gol na mecz. Czeski snajper nie może narzekać na dystrybucję piłek w jego kierunku. Swoje zadania znakomicie spełniają wahadłowi (Mladenović, Juranović czy Wszołek), ostatnim podaniem obsługują go także Kapustka czy Luquinhas.
Z kolei rzeczone starcie z Pogonią wyjaśniło nam, dlaczego „Portowcy” nie zakotwiczyli dłużej na 1. miejscu i dlaczego Legia ma nad nimi taką przewagę punktową. Szczecinianie – mimo sobotniej utraty cztrech bramek – wciąż mogą poszczycić się najlepszą defensywą w Ekstraklasie. Tyle że bezpośredni pojedynek z ofensywnie usposobionymi Legionistami pokazał, że w istocie obrona ta potrafi przeciekać. Dante Stipica, określany mianem najlepszego golkipera ligi, nie pomógł kolegom i nie popisał się żadną znaczącą interwencją. Defensywa popełniała proste błędy i nie radziła sobie z pressingiem stołecznych. Wszystko to spowodowało, że już po pierwszych 45 minutach „Wojskowi” wygrywali 4:0. Przyjezdni z zachodniopomorskiego wzięli się w garść dopiero po przerwie, gdy doprowadzili do rezultatu 4:2.
Schematy. Słowo klucz
Piłkarze Czesława Michniewicza poświęcają mnóstwo czasu, by wypracować konkretne rozegrania. Mowa tu o sytuacjach z gry oraz o stałe fragmenty – od rożnych, po rzuty wolne, aż po auty wykonywane w okolicach pola karnego rywala. Gol Mladenovicia z Pogonią nie był dziełem przypadku – był ćwiczony na treningach, ale podczas nich Serb nie potrafił „dopieścić” strzału i poprawiać go musiał jeszcze Pekhart (bo kto inny). Podczas meczu wyszło już jednak idealnie i wpadło do siatki.
Podobnie było z bramką autorstwa Mateusza Wieteski, która padła po krótkim wykonaniu rzutu rożnego przez Andre Martinsa. Po kilku podaniach z Kapustką i Mladenoviciem, ten ostatni wyprowadził na wolne pole Martinsa, a Portugalczyk idealnie dorzucił na nos do Wieteski. A gdyby czasem polskiemu stoperowi nie udało się strzelić, tuż za nim czyhał… Tomas Pekhart, który zapewne zwieńczyłby dzieło.
Mistrz Polski 2020/21
Czy Legia będzie mogła wstawić do gabloty kolejne krajowe trofeum? Wszystkie znaki wskazują, że jak najbardziej. Do końca sezonu pozostało 7 kolejek, a Legioniści znakomicie punktują i nie zanosi się na to, by mieli przestać. Wręcz przeciwnie – ich ambicja wciąż nie jest zaspokojona. Po strzeleniu czterech goli Zagłębiu, Pekhart mówił, że… mógł zdobyć jeszcze więcej. Przy wyniku 4:0 z Pogonia i trafieniu Adama Frączczaka, wściekły był Artur Boruc, że nie uda się zachować czystego konta. Gdy Czesław Michniewicz obejmował posadę szkoleniowca Legii, pojawiały się obawy, że od teraz będzie to zespół nastawiony na stawianie autobusu we własnej szesnastce. Dziś jego podopieczni nawet po wyjściu na czterobramkowe prowadzenie cały czas chcą więcej.