Reprezentacja Polski skazana na przeszkadzanie?

Po remisie 1:1 z Anglią Zbigniew Boniek śmiało może powiedzieć, że właśnie po to został zatrudniony Paulo Sousa. Portugalczyk miał poprawić wyniki z mocniejszymi reprezentacjami i jak na razie wychodzi mu to znakomicie. Z trzech meczów dwa zremisował i jeden nieznacznie przegrał. Jednak czy to nie przypadek, że dwa najlepsze mecze reprezentacja Polski rozegrała właśnie przeciwko lepszym od siebie? Wtedy, kiedy nie musiała mieć piłki przy nodze i konstruować ataku pozycyjnego, a mogła skupić się na przeszkadzaniu i wybijaniu z rytmu przeciwnika?

REKLAMA

Poprawa stylu z silniejszymi

Głównym problemem za kadencji Jerzego Brzęczka były nie tylko słabe wyniki z najsilniejszymi reprezentacjami, ale również styl gry, jaki prezentowaliśmy w tych meczach. Wyglądało to tak, jakbyśmy na boisko wychodzili z myślą o tym, aby przegrać jak najniżej i uniknąć kompromitacji. Stanie na własnej połowie i czekanie na rywala oraz brak jakiegokolwiek pomysłu po odbiorze piłki. Sousa zmienił przede wszystkim nastawienie do takich meczów. Teraz nie parkujemy już autobusu przed polem karnym i liczymy na jak najmniejszy wymiar kary. Zamiast tego staramy się nawiązać równorzędną walkę, doskakując do przeciwnika już w środkowej strefie boiska i trzymając go jak najdalej od własnej bramki.

Wczoraj przeciwko Anglikom w naszej tercji gra toczyła się tylko przez 33% czasu, w marcu na Wembley było to 31%. Oba te wyniki to są lepsze od wszystkich spotkań naszej kadry pod wodzą Brzęczka w ostatniej Lidze Narodów przeciwko Włochom i Holandii. Najgorzej pod tym względem za kadencji Sousy wypadło spotkanie z Hiszpanią podczas Euro (38%). Jednak dla porównania przeciwko Holendrom w Amsterdamie pod wodzą poprzedniego selekcjonera było jeszcze gorzej (41%). Być może same statystyki nie pokazują, jak bardzo zmieniło się nasze nastawienie w takich meczach. Mimo wszystko gołym okiem widać, że reprezentacja Polski gra odważniej. Podejmuje więcej prób odbiorów i atakuje przeciwnika w znacznie wyższych strefach. Nie gra już tak bojaźliwie jak za poprzednika.

Reprezentacja Polski ma problem z piłką przy nodze

Możemy chwalić Paulo Sousę za zmianę nastawienia w meczach, w których nie jesteśmy faworytem. Niemniej jednak, kiedy to od naszej reprezentacji oczekuje się zwycięstwa i to my musimy prowadzić grę, wtedy już tak kolorowo nie jest. Wrześniowe zgrupowanie tylko to potwierdziło. Najpierw słaby, lecz szczęśliwie wygrany mecz z Albanią, a potem bardzo dobry mecz zakończony remisem z faworyzowaną Anglią. Największym problemem naszej kadry za kadencji Portugalczyka jest kontrolowanie meczów z teoretycznie słabszymi rywalami. Jak dotąd reprezentacja Polski z poważnych przeciwników (bo za takich nie można uznać Andory i San Marino) potrafiła pokonać – i to bardzo szczęśliwie – jedynie Albanię. Ponadto były remisy z Węgrami, Rosją i Islandią oraz porażka ze Słowacją. Ewentualnie można dopisać tutaj jeszcze przegraną z będącą na podobnym poziomie Szwecją, która również oddała nam piłkę.

Wszystkie te mecze mają jeden wspólny mianownik – byliśmy zmuszeni do konstruowania akcji w ataku pozycyjnym. A z tym niestety od wielu lat mamy spory problem. Sousa konsekwentnie od początku trzyma się tego samego, chcąc aby jego zespół budował akcje w ustawieniu z trójką stoperów i dwoma wahadłowymi. Jednak w większości meczów, kiedy reprezentacja Polski musi sforsować dobrze ustawioną defensywę rywala ma problem. Nasza kadra za wolno operuje piłką, przez co nie jest w stanie rozciągnąć defensywy przeciwnika i stworzyć groźnej sytuacji. Ponadto w zespole nie mamy żadnego zawodnika, który dzięki dryblingowi wygrałby pojedynek i stworzyłby przewagę. W takim wypadku naszym głównym pomysłem na zdobycie bramki staje się gra skrzydłami i liczne dośrodkowania w pole karne, czego najlepszym przykładem było spotkanie ze Szwecją na Euro.

Czy Sousa podąża odpowiednią drogą?

Paulo Sousa od początku swojej pracy z kadrą chce wprowadzić swój styl. Chce, aby reprezentacja Polski budowała ataki od tyłu, wymieniała dużą liczbę podań i atakowała przeciwnika wysokim pressingiem. Problem w tym, że najlepsze wyniki pod jego wodzą osiągamy grając zupełnie inaczej. Oczywiście, nie ma w tym nic złego, że na Anglię czy Hiszpanię wychodzimy z innym nastawieniem, oddając im piłkę i czekając na kontrataki. Takie podejście jest jak najbardziej zrozumiałe. W końcu wygląda na to, że w tym reprezentacja Polski czuje się po prostu najlepiej. Bo, gdy przychodzi starcie ze słabszym przeciwnikiem i jesteśmy zmuszeni do gry w ataku pozycyjnym pojawiają się kłopoty.

Niestety, ale na tle naszej kadry pod względem operowania piłką i utrzymywania się przy niej Albania, Węgry czy Słowacja – a więc na papierze reprezentacje słabsze kadrowo od naszej – wcale nie odstają. Wiadomo, że aby wprowadzić własną filozofię Sousa potrzebuje czasu. Z pewnością na efekty jego pracy jeszcze będziemy musieli poczekać. Jednak jak na razie po jedenastu meczach nie widać, aby nasza gra w ataku pozycyjnym uległa znacznej poprawie. Dalej środkowi obrońcy mają problem z wprowadzeniem piłki do drugiej linii, a w środku pola brakuje nam kreatywności. Co prawda, jak dotąd w każdym meczu pod wodzą Portugalczyka trafialiśmy do siatki, jednak gole te rzadko były wynikiem dobrze konstruowanych ataków pozycyjnych.

Dlatego można się zastanawiać, czy nasi reprezentanci są stworzeni do gry kombinacyjnej i szybkiego operowania piłką? Czy może jednak o wiele lepiej czujemy się, nie mając piłki przy nodze? Gdy nie musimy myśleć, co z nią zrobić, a jak ją odebrać? Niestety wrześniowe zgrupowanie po raz kolejny pokazało, że polski zawodnik najlepiej czuje się w przeszkadzaniu. I mam obawy, że sam Paulo Sousa tego zmieni. Tutaj potrzebna jest zmiana w szkoleniu już od najmłodszych lat. Na efekty niestety będziemy musieli długo poczekać.

Fot.: ChinaImages/Depositphotos

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    107,596FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ