Odważnego selekcjonera racz nam dać Panie (OPINIA)

Ponad miesiąc od porażki z Francją, wciąż nie poznaliśmy nazwiska następcy Czesława Michniewicza. Przez media przetoczyło się kilkunastu kandydatów, otrzymaliśmy dziesiątki teorii spiskowych i domniemanych preferencji prezesa PZPNu, ale Cezary Kulesza wciąż nie podjął decyzji. W ostatnich dniach bardziej od konkretnych wyborów trwa próba przekonywania, że selekcjonerem powinien być Polak. Co więcej, część byłych trenerów i piłkarzy stara się promować Jana Urbana, wskazując, że selekcjoner nie musi być człowiekiem mającym za sobą wielkie sukcesy w futbolu klubowym. O ile widzę logikę w tego typu rozumowaniu, o tyle mam wątpliwości, czy rodzimy trener będzie słusznym wyborem. Dlaczego? Zapraszam do tekstu.

Którego z selekcjonerów w XXI wieku wspominam najlepiej?

Leo Beenhakkera, wczesnego Adama Nawałkę i (tutaj zaskoczę) Pawła Janasa. Co łączy tych trzech Panów? Fakt, że nie przejmowali się opinią innych. Mieli swój pomysł na drużynę i go po prostu realizowali. Osobiście uważam, że niezwykle niesprawiedliwie potraktowany został ten trzeci. Odstawienie od reprezentacji Jerzego Dudka i Tomasza Frankowskiego okazało się jednak niewybaczalnym gestem, po którym opinia publiczna i media „ukamienowały” selekcjonera.

REKLAMA

Do dziś nazwisko Janasa kojarzy się raczej w złym świetle, a przecież mecze przeciwko Austrii czy Walii były kapitalne i z uśmiechem na ustach oglądało się grę naszej kadry. Polacy nie wybaczyli jednak dlaczego olał dwie tak wielkie gwiazdy. Tylko czy ktoś z Was pamięta, w jakiej byli wówczas formie? Dudek w sezonie 2005/06 rozegrał dokładnie 6 spotkań, Frankowski na początku 2006 roku dołączył do występującego w Championship Wolverhampton, gdzie przez pół roku nie strzelił nawet jednego gola. Janas został uznany za głupca, a jako jeden z nielicznych selekcjonerów bazował nie na nazwiskach, a formie graczy.

14 czerwca 2006 roku graliśmy na Mundialu przeciwko Niemcom. Przegraliśmy „tylko” 0:1 po golu z 90+1 minuty. 11 października 2006 roku już z Leo Beenhakkerem na ławce ograliśmy Portugalię po prawdopodobnie najlepszym występie biało-czerwonych w XXI wieku. Te dwa mecze dzieliły niecałe 4 miesiące, ale Holender zmienił ustawienie i 6 piłkarzy podstawowego składu. Postawił na piłkarzy, a nie nazwiska. To w sumie chichot historii, że w czerwcu Janas został „zmiażdżony” za odstawienie Frankowskiego i Dudka, ale gdy w październiku obu zabrakło w składzie na mecz z Portugalią (Franek usiadł na ławce), opinia publiczna nie widziała w tym nic złego. To właśnie atut obcokrajowca. Może zrobić niepopularne kroki, których boją się podjąć rodzimi trenerzy. Nie zależy mu na tym, żeby był kochany — w razie niepowodzenia odejdzie i podejmie pracę w innym kraju.

O tym, że na wielkich turniejach powinni grać piłkarze w najwyższej formie słyszymy mniej więcej od 2002 roku

Wówczas Jerzy Engel zamknął selekcję na długo przed Mundialem. Zabrał zawodników, którzy wywalczyli awans, a część z nich na mistrzostwach była już bez formy. Co turniej powtarzamy te same tezy — ale koniec końców i tak powołania są wysyłane za zasługi. Kojarzycie takich Panów jak Alexis Mac Allister oraz Enzo Fernandez? Ten pierwszy zagrał w 2 na 17 spotkań eliminacji Mistrzostw Świata. Drugi do kadry Argentyny wskoczył we wrześniu 2022 roku. Lionel Scaloni postawił na graczy w formie, nie przejmując się tym, że w eliminacjach nie korzystał z ich usług.

Tymczasem w Polsce dalej panuje przekonanie, że na turniej piłkarze powinni być powoływani z wdzięczności. Szymon Żurkowski nie grał w klubie? No tak, ale miał swoje zasługi dla młodzieżówki u Michniewicza. Piątek od dawna kopie się po czole? No tak, ale pół roku wcześniej był na kadrze z kontuzją, selekcjoner jest mu wdzięczny. Co to w ogóle za podejście? I co najgorsze, „eksperci” nie widzą w tym nic złego. Ktoś zagra słaby mecz i zamiast uczciwej krytyki, padają słowa „no tak, ale dołożył swoją cegiełkę, bez niego byśmy nie zagrali na Mundialu”.

Napiszę wprost — jeśli Robert Lewandowski zagra zły mecz, to trzeba poszukać przyczyny, a nie wymówek. W reprezentacji nie może być świętych krów, bo to zabija ducha rywalizacji. Nie mówię tutaj o skreślaniu ważnych graczy, nie mamy takiego kłopotu bogactwa. Mowa jedynie o tym, by oceniać dyspozycję tu i teraz, a nie to, że ktoś dwa lata wcześniej był w formie.

Obawiam się, że polscy trenerzy zawsze będą kierować się prywatnymi relacjami z zawodnikami

Beenhakker był w swojej pracy prosty, acz genialny, bo zwisało mu, kto ma jakie nazwisko. Mógł wyciągnąć gościa ze średniaka Ekstraklasy, bo widział w nim potencjał. Kłopoty Leo pojawiły się, gdy odpuścił sobie śledzenie polskiego futbolu i przestał polegać na własnych obserwacjach, bo… takowych najprawdopodobniej już nie robił. Dziś wolimy grać Krychowiakiem niż jakimkolwiek środkowym pomocnikiem z polskiej ligi. Nie dlatego, że Grzegorz wygrał rywalizację, ale z przyzwyczajenia i braku zaufania do polskiej ligi. Nie bez powodu co chwilę pojawiają się opinie, że naszej kadrze potrzeba trenera, który będzie ją prowadził twardą ręką.

Oczywiście, to błędne myślenie. Jest różnica między tyranią a brakiem spoufalania z graczami. Załóżmy, że kadrę przejmuje Jan Urban. Robi kilka odważnych kroków i błyskawicznie spada na niego medialna ofensywa. Pada najbanalniejszy argument — kim on jest, żeby odstawiać danego piłkarza, który w przeszłości osiągnął jakiś sukces? Trener nie ma szans realizować swoich pomysłów, bo opinia publiczna staje po stronie zawodników, tak jak było z Dudkiem i Frankowskim. Nie mamy szacunku do rodzimych trenerów, bo nie mamy szacunku do Ekstraklasy. Zajęcie 5-6 miejsce w polskiej lidze uważane jest za żaden sukces. Wyjątkiem był Nawałka, ale on akurat stosunkowo szybko zbudował zaufanie wygraną nad Niemcami. Niestety, z czasem i on zaczął bazować na przywiązaniu do konkretnych nazwisk.

Rozwiązania są więc dwa

Zagraniczny szkoleniowiec, któremu nie można będzie zarzucić nieobiektywizmu lub polski trener, który dostanie kredyt zaufania, a media nie będą od początku zrzucały na niego odpowiedzialności za wyniki. Często zapominamy, że selekcjoner jest przede wszystkim od selekcji. Nie nauczy piłkarzy grać w piłkę, nie odda strzału na bramkę, nie dogra futbolówki z wolnego. Ma jedynie wybrać najlepszą jedenastkę, czasem dokonując niepopularnych decyzji. Selekcjonerem może być każdy, nawet bez wielkiego trenerskiego doświadczenia. Musi mieć jednak pomysł i odwagę, by go realizować wbrew różnym naciskom. Przejąć kadrę i dać jasny sygnał — na miejsce w reprezentacji trzeba sobie zasłużyć. Osobiście chciałbym w końcu, by piłkarze czuli determinację, by grać z orzełkiem na piersi. Może to populizm, ale ostatnie czasy w kadrze mamy kilku graczy, którzy dostają powołania, bo „nie ma nikogo lepszego”. Nawet jeśli nie grają w klubie i są bez formy, selekcjonerzy boją się z nich zrezygnować.

REKLAMA

Osobiście postawiłbym na obcokrajowca i szczerze — nie musi to być żadna persona z wielkim nazwiskiem. Musi jednak udźwignąć presję i potrafić odciąć się od nacisków, budując taki skład, do jakiego sam będzie przekonany. Nie robić tego, czego oczekuje opinia publiczna, a to, co uważa za słuszne. Nasza kadra potrzebuje resetu, a do tego będzie potrzebny trener ze świeżym spojrzeniem na polski futbol. Nie szaleniec — ale człowiek świadomy swojej wartości i słuszności swoich decyzji. Dla którego nie będzie złudnej świętości, a zwykła sportowa rywalizacja. Nie potrzebujemy cudotwórcy, a odważnego selekcjonera, gotowego na niepopularne wybory.

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    108,726FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ