Magia momentum. Dlaczego na Anfield gra się tak trudno?

W obecnym sezonie Liverpool prezentuje znacznie niższy poziom niż ten, do którego przyzwyczaili nas za kadencji Jurgena Kloppa. Na 9 meczów przed końcem sezonu celem The Reds jest już tylko kwalifikacja do Ligi Europy. Niemniej jednak, kiedy faworyci przyjeżdżają na Anfield muszą liczyć się z tym, że tutaj stracą punkty. W sierpniu przegrało tam Newcastle, w październiku – Manchester City, United to się nawet skompromitowało przyjmując bagaż 7 bramek. Jedynym zespołem z obecnego TOP 4, który zdobył punkt na tym stadionie jest Arsenal, ale Kanonierzy i tak roztrwonili dwubramkową przewagę i mieli sporo szczęścia. Dlaczego na Anfield gra się tak ciężko?

REKLAMA

Anfield napędza piłkarzy

Czynnikiem, w którym zespoły szukają przewagi na własnym boisku są oczywiście kibice. Na Anfield atmosfera jest po prostu wyjątkowa. Trybuny potrafią żyć meczem, jak nigdzie indziej. Aby potwierdzić słuszność tej teorii trzeba cofnąć sie pamięcią do sezonu 2020/21, kiedy stadiony z przyczyn bezpieczeństwa zostały zamknięte, aby nie rozprzestrzeniać pandemii. W tamtych rozgrywkach przegrali na własnym stadionie aż 6 razy. To więcej niż we wszystkich pozostałcyh sezonach Jurgena Kloppa razem wziętych, jeśli bierzemy pod uwagę tylko Premier League (5).

Anfield nie trudno jest podgrzać, ale piłkarze również potrafią współpracować z trybunami i pozytywnie oddziaływać na fanów. Kultura kibicowania w każdym kraju jest inna. W Anglii jak nigdzie indziej roznosi się wrzawa przy udanym wślizgu, czy agresywnym wejściu. Styl gry zespołu Jurgena Kloppa oparty na dużej intensywności i pressingu idealnie wpisuje się więc w tą kulturę kibicowania. Kiedy trybuny zaczynają żyć meczem łatwiej piłkarzom dać ponieść się emocjom i zgubić głowę, co sprawia, że mecz bardziej oparty jest na fazach przejściowych. A taka gra sprzyja właśnie zespołowi prowadzonemu przez Jurgena Kloppa. Oni łapią wtedy swoje momentum. Liverpool nie potrzebuje Red Bulla, aby dodać sobie skrzydeł. Wystarczą im kibice.

Arsenal nie potrafił ostudzić emocji

Wczorajszy mecz z Arsenalem, w którym Liverpool odrobił dwubramkową stratę i wyciągnął remis był właśnie przykładem, kiedy Anfield dodało im skrzydeł, a rywali sparaliżowało. Zespół Mikela Artety bardzo dobrze wzsedł w mecz i po pierwszych 30 minutach prowadził 2:0. Kontrolował grę, dobrze operował piłką i stosował skuteczny pressing. Anfield było uciszone. Niemniej jednak, nagle wszystko się zmieniło. Wystarczyło, że Xhaka niepotrzebnie podgrzał atmosferę spięciem z Alexandrem-Arnoldem, minutę później Liverpool strzelił bramkę kontaktową i miał to, co chciał. Trybuny się ożywiły, piłkarze się nakręcili, gra z uporządkowanej zmieniła się w chaotyczną, a Kanonierzy nie potrafili tego uspokoić. Po przejęciu piłki bardzo szybko ją tracili. Ich celnośc podań z 81% spadła do 70%. Jak to bywa także w takich sytuacjach, automatycznie cofnęli się do głębokiej defensywy mimo, że wcześniej wysoki pressing działał bez zarzutu.

Można mówić, że w tym sezonie to nie jest już ten sam Liverpool grający na niesamowitej intensywności i potrafiący zabiegać każdego przeciwnika. Oczywiście to prawda, aczkolwiek w meczach o dużą stawkę na Anfield wyglądają, jakby zyskiwali dodatkową energię. Nagle druga linia, która w tym sezonie regularnie zbiera krytykę za słabą grę w defensywie zaczyna dominować fizycznie nad rywalami, wygrywa pojedynki w środku pola i skutecznie zakłada kontrpressing. Z Arsenalem taka gra pozwoliła zepchnąć rywala do defensywy. Liverpool łącznie wykreował sobie sytuacje warte ponad 4 bramki według algorytmu xG (goli oczekiwanych). Z 8 okazji zakwalifikowanych przez Optę jako „big chances” wykorzystali tylko dwie. Gdyby byli skuteczniejsi albo Aaron Ramsdale nie spisywałby się tak świetnie między słupkami Kanonierów to Liverpool odesłałby z kwitkiem kolejny zespół.

„Pajara”

Mikel Arteta na pewno musiał uczulać swoich piłkarzy na atmosferę na Anfield. W dokumencie „All or nothing: Arsenal” pokazującym kulisy poprzedniego sezonu mogliśmy zobaczyć, że przed wyjazdem na Anfield szkoleniowiec puścił zawodnikom podczas treningu z głośników doping z Anfield, aby piłkarze się z tym oswoili. Wówczas to sam Arteta, jeszcze przy stanie 0:0, podgrzał atmosferę wdając się w sprzeczkę z Jurgenem Kloppem. Jego zespół chwilę później stracił bramkę do szatni, a po przerwie rozsypał się w drobny mak i finalnie przegrał 0:4.

Sam Hiszpan bardzo dobrze wie, jak trudno gra się na Anfield. – Jest taki wyraz, którego używamy w Hiszpanii podczas jazdy na rowerze, kiedy kolarz jedzie w górę i wygląda niesamowicie, a na jednym kilometrze opada z sił, odcina go. To słowo nazywamy „pajara”. Miałem to raz, na Anfield, że mecz się tam odbywał i nagle widziałem tylko latające czerwone koszulki, gra toczyła się wokół mnie, a ja nie mogłem zareagowaćWszyscy myśleli „co on robi?” Nie mogłem zareagować emocjonalnie i fizycznie, nie mogłem sobie poradzić, wszystko działo się za szybko. Takie uczucie miałem tylko raz w mojej karierze i było to na Anfield – mówił swego czasu Mikel Arteta.

Arsenal we wczorajszym meczu nie znalazł się aż w takim stanie, do jakiego nawiązywał Arteta, ale niedawno stało się to z piłkarzami Manchesteru United. Czerwone Diabły przegrały na Anfield 0:7. Liverpool z każdą kolejną bramką napędzał się coraz bardziej, natomiast zespół Erika ten Haga sprawiał wrażenie coraz to mocniej bezradnego.

Jak ostudzić Anfield?

Pojawia się więc pytanie: czy Anfield da się w ogóle ostudzić czy jedyną metodą na odniesienie zwycięstwa na tym stadionie jest granie w taki sposób, aby nie rozbudzić trybun i nie nakręcić piłkarzy? Z pewnością ten drugi sposób jest łatwiejszy, ale to, że nie ma rzeczy niewykonalnych udowodnił niedawno w Lidze Mistrzów Real Madryt. Królewscy po pierwszym kwadransie przegrywali już 0:2, a cały stadion zamienił się w wulkan emocji. Real nie dał się jednak im ponieść, a uspokoił mecz utrzymując się przy piłce i zwalniając tempo gry. W następnym kwadransie wykonali dwa razy więcej podań od Liverpoolu, a dalszą historię już znamy.

Niemniej jednak, jak dobitnie pokazała poprzednia edycja Ligi Mistrzów, Real to zespół o mentalności z innej galaktyki. Zespół z niesamowitym doświadczeniem w najbardziej prestiżowych meczach, posiadający w swoich szeregach wielu utytułowanych liderów. W Premier League takimi cechami – choć nie aż w takim stopniu, jak Los Galacticos – może pochwalić się tylko Manchester City. Dla wszystkich innych zespołów mecz, w którym Liverpool złapie swój moment sprzyjający na Anfield jest już nie do opanowania. Skoro jesteśmy już przy Realu to jeszcze raz do nich nawiążemy. Jeśli zespół Carlo Ancelottiego w Lidze Mistrzów nazywamy zjawiskiem nadprzyrodzonym to czymś podobnym, na skalę Premier League, jest właśnie magia Anfield. Można próbować zrozumieć i wyjaśnić dlaczego tak się dzieje, ale czasem zaprzecza to prawom logiki. Dlatego na razie tylko inne zjawisko nadprzyrodzone zdołało ten żywioł okiełznać.

REKLAMA

***

Po więcej informacji o Premier League zapraszamy na grupę Kick & Rush – wszystko o lidze angielskiej

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    107,607FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ