Legio, ucz się od Czechów i Norwegów!

Lipiec: Legia dwukrotnie pokonuje Bodø/Glimt, zamykając marzenia Norwegów o grze w Lidze Mistrzów.

REKLAMA

Sierpień: Legia pokonuje i remisuje ze Slavią Praga, zamykając marzenia Czechów o grze w Lidze Europy.

Grudzień: Legia przegrywa ze Spartakiem, zamykając własne marzenia o grze w europejskich pucharach na wiosnę. W Ekstraklasie znajdują się na miejscu spadkowym. W tym samych czasie Bodø/Glimt i Slavia grają dalej w pucharach i i są liderami w swoich ligach krajowych.

Jakim cudem Czesi i Norwedzy potrafią łączyć europejskie puchary i sukcesy na „własnym podwórku”, a wśród polskich zespołów przebrnięcie eliminacji oznacza pocałunek śmierci – zwolnienie trenera i nierzadko rewolucję w składzie?

Z pewnością uwagę warto zwrócić na ciągłość pracy trenerów. Ile przepracowali szkoleniowcy wspomnianych trzech drużyn?

  • Bodø/Glimt – Kjetil Knutsen – 1439 dni
  • Slavia – Jindrich Trpisovsky – 1439 dni
  • Legia – Marek Gołębiewski + Czesław Michniewicz + Aleksandar Vuković + Ricardo Sa Pinto + Dean Klaufurić – 1334 dni

Czeski i norweski klub mają trenerów, którzy pracują dłużej niż pięciu ostatnich szkoleniowców Legii. Żeby było zabawniej, na przestrzeni ostatnich 4 lat, Legia zdobyła tyle samo tytułów mistrzowskich co Slavia i dwa więcej niż Bodø/Glimt. Nerwowe ruchy związane z wielkim kryzysem? Nie bardzo. Problem pojawia się po stronie europejskich pucharów, ale i tutaj mamy jasny przykład różnicy „cierpliwości”.

Czy Tripsovsky został zwolniony, bo Slavia przegrała dwumecz z Legią? Absolutnie nie. W czeskim zespole nie ma wielkiego ciśnienia na wielki sukces w Europie. Jest on zamierzony, a zarazem nikt nie rozpacza, gdy cel nie zostaje spełniony. Slavia przegrała walkę o Ligę Mistrzów z Ferencvarosem i zachowała spokój. Po porażce z Legią nie robiono rewolucji. Klęski z Feyenoordem i Maccabi Haifa nie zachwiały posadą trenera. Szkoleniowiec ma prawo popełniać błędy, ale dostaje też szansę ich naprawy. Jego praca oceniana jest nie tylko przez pryzmat jednego czy dwóch potknięć, nawet gdy ich cena jest wysoka.

Najważniejsza jest liga

Mimo porażek w europejskich pucharach, obie ekipy znakomicie radziły sobie w rozgrywkach krajowych. Można odnieść wrażenie, że zdobycie tytułu mistrzowskiego było zadaniem numer jeden, a ewentualne awanse w pucharach jedynie celem pobocznym. W Polsce występuje kompletnie odmienne podejście do całej sytuacji. Jeśli klub ma szanse odnieść sukces w Europie, to wręcz przyzwalamy na to, żeby odpuszczał ligę. Czego oczekujemy w ten sposób? Pieniędzy. Czy ktokolwiek wszedł na wysoki poziom tylko dlatego, że dostał kilka milionów euro od UEFY? Nie bardzo. Czy stawianie wszystkiego na europejskie puchary jest logiczne? Zdecydowanie nie.

W Polsce niby wszyscy narzekają na niski poziom ligi, ale gdy rodzimy zespół odpada w europejskich pucharach, to podnoszony jest alarm. Wspomniany Dean Klaufuric wygrał 11 z 15 spotkań na ławce trenerskiej Legii, ale wyrzucono go, bo przegrał JEDEN mecz w europejskich pucharach. Gdzie w takim wypadku zaufanie? Wygląda to tak, jakby zatrudniając trenera dawano mu w ręce granat i ostrzegano, że jeden zły ruch, a zawleczka zostanie wyjęta.

Czy problem są osłabienia przed pucharami?

Moim zdaniem nie. Slavia przez ostatnie 3 sezony sprzedała piłkarzy za blisko 70 milionów euro. Bodø/Glimt dopiero wyrabia sobie markę w Europie, ale i tak potrafi zarobić na sprzedaży swoich gwiazd (ok. 11 milionów euro). Legia? Zarabia 3 miliony na Juranoviciu i gra siada, bo przecież Chorwat jest niezastąpiony. Trener, dyrektor sportowy i właściciel do dziś toczą wojny związane z odejściem tego jednego gracza. Czesi i Norwedzy potrafią radzić sobie przy odejściu zawodników, w Polsce kończy się wielkim płaczem i żalami. No to może szeroka kadra? Kolejny frazes, bowiem statystycznie cała trójka używa 14 graczy. Zmiany są, ale niewielkie. Z pewnością nie jest tak, że Czesi mają dwie równorzędne jedenastki.

Najgorsze w tym wszystkim, że presja na wynik w europejskich pucharach jednocześnie osłabia motywację do gry w lidze. Bodø/Glimt tyle samo zaangażowania wkłada w mecz ligi norweskiej, co pojedynek z Romą. W przypadku Legii, ale i innych ekip rywalizujących w Europie, awans do pucharów zabija wolę walki. Piłkarze chcą pokazać się w pucharach, ale w starciach z Radomiakiem czy Górnikiem nie mają żadnej presji. Czego zresztą oczekujemy, gdy przez klub przewijają się „najemnicy”? Zbytnie zmiany w składzie i przesyt obcokrajowców sprawia, że zawodnicy nie czują (chociaż to oklepany zwrot) „legijnego DNA”. Walczą o swoje kariery, a klub jest dla nich wyłącznie pracodawcą. Przegra jakiś mecz w lidze? No trudno.

REKLAMA

Dziś Legia jest pogrążona w kryzysie

Sportowym – co oczywiste, bowiem grają bardzo źle i mają dramatycznie słabą pozycję w lidze. Finansowym? To trudniejsze do zrozumienia, w końcu mimo wszystko awansowali do Ligi Europy. Czy w swoim budżecie zakładają zwycięstwa w Lidze Mistrzów? Bądźmy poważni. Kluby zmieniają trenerów, ale jeśli już na kogoś postawią, to ufają mu, a nie po kilku miesiącach zaczynają wątpić. Europejskie puchary nie mogą być głównym celem, bo to klęska w lidze oznacza brak gry w Europie w kolejnym sezonie. Norwedzy i Czesi przegrali z Legią, ale to oni śmieją się ostatni.

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    107,570FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ