Po emocjonujących kwalifikacjach, w których główną rolę odegrały zmienne warunki, z wielkimi nadziejami kibice Formuły 1 czekali na emocjonujący wyścig. Co prawda sesję kwalifikacyjną wygrał nie kto inny jak Max Verstappen, jednak powodów było wiele, aby wyścig mógł dostarczyć wiele wrażeń. Niskie pozycje startowe Charlesa Leclerca i Sergio Pereza oraz 2. miejsce startowe Fernando Alonso jak najbardziej takie nadzieje rozgrzewały. Stawka była wymieszana nie pierwszy raz w tym sezonie. Nie było również pewne jak samochody będą zużywać opony na suchym torze. Reasumując te wszystkie czynniki, nie dało się przejść obojętnie obok ścigania w Kanadzie.
George Russell namieszał?
Na starcie wyścigu nie zmieniły się zbytnio nic. Max Versteppen zrobił to co miał zrobić. Lewis Hamilton wygrał pojedynek z Fernando Alonso. Do tego tradycyjnie doszło parę roszad w środku stawki. Nic specjalnego. Zapowiadało się na dosyć spokojny wyścig, aż tu nagle George Russell stracił kontrolę nad swoim bolidem, dość poważnie uszkadzając go po uderzeniu w barierę. Pojawił się Safety Car, pojawiły się nerwy i walka na każdej płaszczyźnie. Chociażby w boksach.
Walka o poszczególne miejsca
Kierowcy wszystkich zespołów zaczęli zmieniać opony z wyjątkiem Ferrari. Przypadek? Oczywiście, że nie. Wydawało się, że włoski zespół ponownie próbuje włączyć swoją słynną już „Grande Strategie”, lecz tym razem na tym przedłużeniu pobytu na pośrednich oponach wyszli bardzo dobrze. Dzięki temu, że nie zjechali do boksów, utrzymali się na czołowych pozycjach i mogli być z siebie zadowoleni. Wywalczenie czwartego i piątego miejsca po fatalnych kwalifikacjach i starcie z początku drugiej dziesiątki to jak najbardziej wynik dający radość. Więcej się chyba w Kanadzie, z tego, co miało Ferrari po kwalifikacjach, wycisnąć nie dało. Carlos Sainz, Charles Leclerc, a przede wszystkim stratedzy Ferrari mogą być z siebie dumni. Chociaż w tym wyścigu ich plan przyniósł coś innego niż kompromitację.
Gdy kierowcy po zjeździe samochodu bezpieczeństwa wznowili ściganie, doszło ponownie do wymiany między Lewisem a Fernando. Starzy wyjadacze dostarczali dzisiaj show w Kanadzie i zapewniali sobie i przede wszystkim fanom Formuły 1 kawał dobrego ścigania. Nie odpuszczali sobie przez cały wyścig, aż do ostatniego okrążenia. Dodatkowo duet Nyck de Vries – Kevin Magnussen dostarczyli wrażeń. Kierowca Haasa po raz kolejny pokazał, że nie warto z nim zadzierać. Jest zawodnikiem, który łatwo skóry nie sprzeda, nawet gdy walka toczy się o przysłowiową pietruszkę. Przynajmniej oni, bo im dłużej ten wyścig trwał, tym bardziej można było odnieść wrażenie, że nic ciekawego już się w nim nie wydarzy. W samej końcówce, emocji dostarczyła jeszcze walka Estebana Ocona i Lando Norrisa.
Max Verstappen w tym wyścigu nie potrafił zbytnio odjechać swoim rywalom. Utrzymywał bezpieczną przewagę, lecz nie była ona miażdżąca jak w poprzednich wyścigach. Fernando Alonso miał bardzo przyzwoite tempo, a sam Lewis Hamilton jak to on robił wszystko, żeby jak najmniej odstawać od Hiszpana. Holender klasycznie jak na ten sezon jechał swój wyścig i podążał po swoje 41. zwycięstwo w karierze i setne dla Red Bulla. Na szczęście za wynudzonym dwukrotnym mistrzem świata sporo się dzieje i przynajmniej inni kierowcy nudy nie odczuwają.